On stał się dla mnie ojcem… Historia o tym, jak mój teść stał się najbliższym człowiekiem
Czasami los daje szansę na zdobycie tego, czego zawsze brakowało. Mnie brakowało ojca. Straciłem go za wcześnie, jeszcze jako nastolatek. Jego odejście zmieniło wszystko: dzieciństwo nagle się skończyło, a życie stało się walką. Walką o przetrwanie, o pomoc mamie, o jakąkolwiek przyszłość. Dojrzałem zbyt wcześnie. Za wcześnie. Nie wiedziałem wtedy, iż spotkam kiedyś osobę, która przywróci mi to poczucie wsparcia, które straciłem z odejściem ojca.
Poznałem Krystynę — moją przyszłą żonę — na kursie prawa jazdy. Była skromna, dobra, zdeterminowana. gwałtownie się do siebie zbliżyliśmy, a po roku stanąłem już na progu ich mieszkania, aby poznać jej rodziców. Byłem wtedy zdenerwowany jak uczeń — serce mi waliło, a dłonie się pociły. Zwłaszcza gdy w progu pojawił się on — jej ojciec, Tadeusz Kowalski.
Spojrzał na mnie surowo, oceniająco, jak każdy ojciec oddający córkę nieznajomemu mężczyźnie. Pierwszy wieczór był jak egzamin: pytanie za pytaniem. Kim są moi rodzice, gdzie pracuję, jakie mam plany na przyszłość, jak zamierzam zapewnić byt jego córce. Odpowiadałem na wszystko szczerze, a na końcu on nagle się roześmiał:
— Przecież cię wkręcam, chłopcze. Ale wiesz co… teraz wszystko rozumiem.
Potem spoważniał, westchnął i dodał:
— Sam straciłem ojca wcześnie. Rozumiem cię lepiej, niż myślisz. jeżeli nie zawiedziesz mojej córki, będę dla ciebie jak ojciec. Prawdziwy. Ale zapamiętaj: Krystyna to dla mnie wszystko.
Od tego dnia stał się dla mnie kimś więcej niż teściem. Stał się moim mentorem, podporą, osobą, do której zawsze mogłem przyjść po radę. Kiedy z Krystyną wzięliśmy ślub, Tadeusz pomagał nam we wszystkim: w remoncie, przeprowadzkach, w codziennych sprawach. Połączyła nas mocna, prawdziwa męska przyjaźń. Razem jeździliśmy na ryby, graliśmy w piłkę na podwórku, grillowaliśmy na działce. Opowiadał mi o swojej młodości, o tym, jak wychowywał Krystynę samotnie po śmierci żony, jak pracował na dwóch etatach, aby dać jej wszystko, co potrzebne. Jego historia była mi bliska — jakbym słuchał opowieści o sobie samym, tylko sprzed 20 lat.
Minęło kilka lat. Z Krystyną stanęliśmy na nogi, dostałem awans, ona otworzyła własny mały biznes. Ale nigdy nie zapomniałem, ile dla nas zrobił Tadeusz. Na jego 60. urodziny postanowiłem dać mu prezent, który na zawsze zapamięta.
Miał starego “Fiata”, który liczył już sobie trzy dekady. przez cały czas nim jeździł, choć auto dawno zasługiwało na emeryturę. Wiedziałem, iż nigdy by sobie nie kupił nowego — oddawał wszystko dzieciom, wnukom, a o sobie zapominał. Po rozmowie z Krystyną zdecydowaliśmy, iż podarujemy mu samochód. Nie drogi, nie luksusowy, ale nowy i niezawodny. Taki, na jaki zasługuje.
Prawie rok odkładaliśmy pieniądze. Odkładaliśmy wszystko, co mogliśmy. Brałem dodatkowe zlecenia, Krystyna ograniczała wydatki. I wreszcie nadszedł ten dzień. Przyjechaliśmy do niego na uroczystość nowym autem — czystym, z pełnym bakiem, udekorowanym dużą czerwoną kokardą.
Kiedy Tadeusz wyszedł na podwórko i ją zobaczył, oniemiał. Potem spojrzał na nas i… zapłakał. Pierwszy raz w życiu widziałem, jak ten silny, powściągliwy człowiek nie może powstrzymać emocji.
— To… to dla mnie? — szeptał. — Dla mnie?.. Za co, dzieci?.. Przecież nic szczególnego…
A ja miałem ochotę wykrzyczeć: “Dałeś mi to, czego mi tak brakowało. Byłeś ojcem, kiedy jego już nie było. Nauczyłeś mnie być mężem, przyjacielem, prawdziwym mężczyzną.”
Objął mnie mocno, jak syna. Wtedy zrozumiałem: nie jestem już sierotą. Bo mam Tadeusza. I gdyby mój ojciec żył, na pewno byłby dumny, iż jego syn spotkał na swojej drodze takiego człowieka.
I wiecie, za każdym razem, kiedy wsiadam z nim do tego auta na kolejne łowienie, czuję: nie jestem tylko zięciem. Jestem synem. Prawdziwym. Z wdzięcznością w sercu.