Niektórzy alarmują, iż telewizje uginają się przed małostkowym i mściwym Trumpem, który postanowił zniszczyć satyryków. I iż to jest początek końca wolności słowa w Ameryce. Inni uspokajają, iż polityka ma tutaj znaczenie drugorzędne, iż chodzi o wyczerpującą się formułę telewizyjnego nocnego show. Nie jest już ani zabawna, ani dostosowana do ery mediów społecznościowych i dlatego przynosi telewizjom straty zamiast zysków. W tej drugiej narracji Trump nie jest zabójcą, tylko co najwyżej lekarzem, który agresywnie domaga się, żeby śmiertelnie chorego pacjenta poddać eutanazji.
Czytaj też: Kimmel wrócił na wizję z banicji
Sprawa jest poważna, bo late night show to jeden z fundamentów amerykańskiej kultury, podobnie jak baseball, przydrożne motele, Hollywood czy rodzinne wycieczki do parków narodowych. Pojawił się w 1954 r., czyli razem z telewizją. Stacja NBC, która kończyła wtedy nadawanie o 11 wieczorem, postanowiła przedłużyć program – żeby sprawdzić, czy w nocy też znajdą się widzowie. „The Tonight Show”, który zaczynał się o 11.