— Mamo, dlaczego tak postanowiłaś? My teraz żyjemy w cieple i wygodzie, a ty sama, na zadupiu, w tej starej chałupie? — głos Kasi brzmiał wyrzutem, niemal ze łzami.
— Nie martw się, córeczko. Już się przyzwyczaiłam do ziemi. Dusza od dawna prosiła się o spokój — odpowiedziała spokojnie Janina Kowalska, pakując do walizki ostatnie drobiazgi.
Decyzję podjęła świadomie, bez żalu. Jej kawalerka w mieście, w której tłoczyli się we czworo — ona, córka, zięć i wnuczek — stała się za ciasna. Nieustanne kłótnie między Kasią a Markiem, rozdrażnione głosy, trzaskanie drzwiami — to wszystko dusiło ją bardziej niż ściany. A Jasio podrósł już na tyle, iż Janina zrozumiała: niańka nie jest już potrzebna. Jej troska stała się ciężarem.
Sprecyzowany w spadku po babci drewniany domek we wsi pod Bydgoszczą początkowo wydawał się żartem losu. Ale gdy patrzyła na zdjęcia, na zarośnięty sad jabłoniowy, na strych z zachowanymi zabawkami z dzieciństwa, nagle poczuła: tam jest jej miejsce. Tam spokój, wspomnienia, cisza i… może coś nowego. Serce podpowiedziało — pora ruszyć.
Przeprowadzkę zorganizowała w jeden dzień. Córka błagała, żeby nie wyjeżdżała, łzy leciały jej jak groch, ale Janina tylko się uśmiechała i głaskała Kasię po głowie. Nie gniewała się. Rozumiała: młodzi mają swoje życie. A ona — swoją drogę.
Dom powitał ją chwastami i połamanym płotem. Sufit nieco się obniżył, podłoga skrzypiała, a w powietrzu unosił się zapach wilgoci i zapomnienia. Ale zamiast strachu Janina poczuła determinację. Zdjęła płaszcz, zakasała rękawy i zabrała się do sprzątania. Wieczorem w domu już świeciły się lampy, pachniało czystością i parzoną herbatą, a w kącie przy piecu stały przywiezione z miasta książki i manualnie robiony koc.
Następnego dnia poszła do sklepu wiejskiego — kupić farbę, szmaty, gospodarskie drobiazgi. Po drodze zauważyła, jak naprzeciwko jakiś mężczyzna grzebie w ogródku. Wysoki, z siwiejącymi skroniami, ale o ciepłym uśmiechu.
— Dzień dobry — przywitała się Janina pierwsza.
— Witam. Do kogo to pani? Czy może się wprowadziła? — zapytał z zaciekawieniem, wycierając ręce o stare ręczniki.
— Na stałe. Jestem Janina. Przyjechałam z Warszawy. Dom po babci.
— Andrzej Nowak, mieszkam naprzeciwko. jeżeli pomóc, to proszę dać znać. Sąsiedzi u nas życzliwi, nie przepadnie pani.
— Dziękuję. A może od razu wpadnie pan na herbatę? Obchodzimy nowe lokum. Przy okazji się lepiej poznamy.
I tak to się zaczęło. Siedzieli długo na ganku, pili herbatę z konfiturami i gadali o życiu. Okazało się, iż Andrzej jest wdowcem. Jego syn dawno wyjechał do Krakowa, dzwoni rzadko, a już w gości to w ogóle się nie pokazuje. A Andrzej, tak jak Janina, od dawna nie czuł się potrzebny.
Od tamtego dnia stał się częstym gościem. Przeniósł deski, naprawił płot, pomógł z dachem. Przyniósł siana do pieca. A wieczorem siedzieli pod latarnią, gadali, wspominali młodość, czytali na głos książki.
Powoli u Janiny życie się ułożyło. Założyła klomb, posadziła jabłonie, zaczęła piec ciasta, na które zbiegali się sąsiedzi. Kasia dzwoniła często, prosiła o powrót, mówiła, jak jej tęskno. A Janina tylko się uśmiechała i odpowiadała: — Córeczko, ja tu nie jestem sama. Jestem w domu. I po raz pierwszy od wielu lat naprawdę szczęśliwa.
I tak zeszły się dwa samotne serca. Wśród starych ścian, cichych dróg i traw sięgających pasa. Zeszły się, by udowodnić: nigdy nie jest za późno, żeby zacząć od nowa. I iż w starym domu może narodzić się nowe życie.