Zerwałam kontakt z matką, ponieważ stanęła po stronie mojego byłego męża i obwiniała mnie za nasz rozwód.
Moja matka dawno ustaliła swoje priorytety, zanim ostatecznie odeszłam od pierwszego męża. Wynosiła go na piedestał, a mnie uparcie oskarżała o wszystkie kłótnie i nieporozumienia. Po rozwodzie przez cały czas utrzymywała z nim kontakt i nie omieszkała wspominać mojemu obecnemu mężowi, jaki to „idealny” był jej pierwszy zięć.
Takie rozmowy zatruwały moje relacje zarówno z mężem, jak i z matką. W pewnym momencie podjęłam decyzję: skoro mama tak ceni mojego byłego, niech się z nim komunikuje. A ja – wychodzę z tej toksycznej gry.
Z Krzysztofem pobraliśmy się zaraz po studiach. Mieliśmy burzliwy romans, wszystko potoczyło się bardzo szybko, a już po kilku miesiącach urządziliśmy wystawny ślub. Mama była zachwycona zięciem, niemal nosiła go na rękach. Na początku wydawało mi się to urocze, później zaczęło drażnić.
Pierwsze pół roku było piękne – troska, miłość, czułość. Potem coś się popsuło. Mój mąż stał się agresywny, nerwowy i złośliwy. Rozpoczęły się regularne awantury. Kilkakrotnie wyjeżdżałam do matki, szukając wsparcia, ale słyszałam tylko pretensje. Zawsze stawała po jego stronie.
Gdy nas odwiedzała, od progu krytykowała: źle posprzątane, źle ugotowane, źle wyprasowane. Żadne tłumaczenia, iż jestem zmęczona pracą lub źle się czuję, nie robiły na niej wrażenia. „Kobieta powinna dbać o dom! Nie podoba ci się? Niech mąż ci zwróci uwagę! On jest przystojny, a ty… ani to, ani owo, i jeszcze masz trudny charakter!” – powtarzała jak mantrę.
Przypominałam jej, iż sama była dwa razy zamężna i oba małżeństwa się rozpadły, ale w odpowiedzi słyszałam tylko wyzwiska. Z Krzysztofem żyliśmy nieco ponad dwa lata. Ostatecznym sygnałem było, gdy pierwszy raz mnie uderzył. W milczeniu spakowałam rzeczy i wyszłam. Następnego dnia złożyłam pozew o rozwód.
Mama wpadła w furię. Twierdziła, iż jeżeli mężczyzna podniósł na mnie rękę, to znaczy, iż sama go do tego sprowokowałam. Potem Krzysztof przychodził – przepraszał, groził samobójstwem. Mama robiła wszystko, bym wróciła. Ale pozostałam niewzruszona. Po kilku miesiącach wyprowadziłam się od matki – nie mogłam już słuchać, jaką jestem beznadziejną kobietą, skoro nie zatrzymałam „takiego męża”. Długo dochodziłam do siebie. Cały rok.
Wtedy w moim życiu pojawił się Tomek. Czuły, troskliwy, pełen zrozumienia. Długo się spotykaliśmy, a po półtora roku wzięliśmy ślub. Ukrywałam przed matką ten związek, wiedząc, jak zareaguje. I, jak przewidywałam, podczas pierwszego spotkania zaczęła porównywać Tomka do Krzysztofa. Porównania nie były dla niego łaskawe.
Mama nie wstydziła się swoich słów choćby w dzień swojego jubileuszu. Zaprosiła mojego byłego męża i cały wieczorem ironizowała, wychwalała go i upokarzała Tomka. Nie wytrzymaliśmy i wyszliśmy. Potem matka zaczęła dzwonić, podwajając swoje ataki: twierdziła, iż wyszłam za biedaka, który nie jest mnie wart. Na moje prośby, by przestała, reagowała jeszcze większą falą obelg.
Pewnego dnia obudziłam się z myślą – moja matka niszczy mnie jako osobę, niszczy moją rodzinę i moją psychikę. Zaczęłam bać się o przyszłość. O męża, którego kocham. O dzieci, które też mogłaby upokarzać. Nie chcę, by ktokolwiek mówił moim dzieciom, iż są „nie takie” – tak jak kiedyś mówiono mnie.
I wtedy podjęłam decyzję: nie będę już utrzymywać kontaktu z matką. Chcę żyć swoim życiem. Nie chcę, by moje małżeństwo skończyło się jak pierwsze – tylko przez jej truciznę. Skoro mój były jest dla niej tak ważny, niech ma z nim do czynienia. Ja wolę być z kimś, kto naprawdę mnie kocha i szanuje.
I wiecie co… po raz pierwszy od wielu lat poczułam się wolna.
Czasem odcięcie toksycznych więzi to jedyny sposób, by odnaleźć spokój i szczęście. Warto chronić swoje serce, choćby jeżeli oznacza to odejście od tych, którzy powinni nas wspierać.