Grudniowy ranking bez czapy inspirowany jest tekstem kolegi Sankowskiego z okazji dziesięciolecia śmierci Joe Strummera. Pod jego wpływem słuchałem sobie ulubionych piosenek „The Clash”, no więc cóż miałbym rankingować.
W moim wieku gust muzyczny się już niespecjalnie zmienia. Numerem jeden jest dla mnie od lat „Rock The Casbah”. Pisałem o nim przeszło 6 lat temu, w prehistorii bloga – co prawda nie o oryginale, tylko o arabskim coverze.
Lubię tę piosenkę po pierwsze za melodię i (zwłaszcza) sekcję rytmiczną. Doskonale się broni bez tekstu (taneczny miks z wokalem ograniczonym tylko do refrenu wydano zresztą jako stronę B singla).
Z tekstem pozostało lepiej. Joe Strummer znalazł tu idealne wyważenie między swoim społecznym zaangażowaniem a ironią. Rock źle znosi patos, zwłaszcza, gdy w patetyczne tony uderza urodzony w wyższej klasie średniej John Graham Mellor, wychowanek ekskluzywnej prywatnej szkoły, który udaje, iż jest młodszy, pochodzi z proletariatu i nazywa się „Strummer” (brzdąkający na gitarze).
Dlatego w The Clash najbardziej lubiłem dialektyczą relację Strummer/Jones. Mick Jones nie chciał zbawiać świata i nikogo nie udawał. No ale z kolei bez tego wiecznie chcącego być sumieniem punk rocka Strummera „The Clash” byłby najwyżej jakimś „Big Audio Dynamite”.
Obraz doskonałości tej piosenki dopełnia wideo, nakręcone metodą zerobudżetową przy okazji koncertu w Austin, Texas. Obraz szejka i chasyda, razem jadących cadillakiem, bardziej mi zapadł w pamięć od wypasionych teledysków lat 80. i w odróżnieniu od nich – zupełnie się nie zestarzał. Uczcie się, młodzi muzyczni buntownicy!
Gdyby nie ten teledysk to kto wie, czy numerem jeden bym nie zrobił jednak „White Man In Hammersmith Palais”. Nic mi nie wiadomo, żeby tutaj istniała jakaś wersja instrumentalna/dubowa, ale też by się broniła choćby bez tekstu. Świetnego!
Strummer znowu zamiast odlatywać w patos, trzyma się zimnej ironii. I znowu wyszło mu kilka rzeczy ponadczasowych, jak rymowanka: „White youth, black youth, better find another solution – why not phone up Robin Hood and ask him for some redistribution?”.
Albo: „All over people changing their votes along with their overcoats – if Adolf Hitler flew in today, they’d send a limousine anyway”. To także o dzisiejszej Anglii – i o dzisiejszej Polsce…
Jedno co mi się odrobineczkę zmieniło w gustach, to narastający szacunek dla „Something About England”. Gdy pierwszy raz słuchałem tej piosenki (o ile dobrze pamiętam, dzięki szczęśliwemu posiadaczowi winyla, licealno-studenckiemu znajomemu Jerzemu Wojciechowi K.), zrobiła na mnie wrażenie przeciętnej. W języku ajpodologicznym, takiej na trzy gwiadki.
Przez te wszystkie lata jednak ciągle czułem potrzebę odsłuchania jej na nowo, przypominała mi się natychmiast, gdy słyszałem o Piccadilly Circus albo o Leicester Square. Czyli adekwatnie zawsze, gdy byłem w Londynie.
Zamieszki w Londynie i olimpijskie widowisko Danny’ego Boyle’a sprawiły, iż już nie ma siły – ta piosenka zawsze mi się przypomina, gdy ktoś mnie prosi, żebym napisać „coś o Anglii”. Pewnie jeszcze 10 lat i wyląduję w moim rankingu na numerze jeden…