Za późno na powrót do byłej żony po 30 latach małżeństwa.

newsempire24.com 1 miesiąc temu

Teraz mam 54 lata. I nie zostało mi nic.
Nazywam się Jan Kowalski. Z moją żoną Katarzyną przeżyliśmy razem trzydzieści lat. Przez cały ten czas uważałem, iż wypełniam swój obowiązek: pracowałem, zarabiałem pieniądze, a Katarzyna zajmowała się domem i dziećmi. Nie chciałem choćby słyszeć, żeby szukała pracy — wolałem, by była w domu przy rodzinie.

Wydawało mi się, iż żyliśmy dobrze: bez wielkich namiętności, ale z szacunkiem. Z czasem jednak zacząłem czuć zmęczenie. Wszystko wydawało się szare, nudne. Miłość odeszła, została tylko rutyna. Uważałem to za normalne — aż pewnego dnia wszystko się zmieniło.

Tego wieczoru wstąpiłem do pubu na piwo i tam poznałem Angelikę. Była młodszą ode mnie o dwadzieścia lat — piękna, pełna życia, energiczna. Prawdziwy huragan emocji. Rozmawialiśmy, a ja, jak nastolatek, zakochałem się po uszy. Zaczęły się tajne spotkania, później romans.

Po kilku miesiącach zrozumiałem, iż nie chcę już żyć w kłamstwie. Myślałem, iż Angelika to moje wybawienie, druga szansa na szczęście. Zebrałem się na odwagę i powiedziałem Katarzynie prawdę.

Wysłuchała mnie w milczeniu. Żadnych łez, żadnej awantury. Tylko ciche „rozumiem”. Wtedy pomyślałem, iż i ona musiała już dawno stracić uczucia, skoro przyjęła to tak spokojnie. Dopiero teraz wiem, jak bardzo ją wtedy zraniłem.

Rozwód był szybki. Sprzedaliśmy wspólne mieszkanie. Angelika nalegała, żeby Katarzynie nic nie zostawić — „zaczniemy nowe życie od zera”. Była żona za swoją część kupiła malutkie kawalerki. Ja zaoszczędzone pieniądze dołożyłem i z Angeliką wzięliśmy dwupokojowe.

Nie pomyślałem wtedy o tym, jak Katarzyna sobie poradzi bez pracy i doświadczenia. Nie przejmowałem się — wierzyłem, iż zaczyna się najlepszy rozdział mojego życia.

Nasi dorośli synowie przestali ze mną rozmawiać. Uznali, iż zdradziłem ich matkę, i trudno im się dziwić. Ale wtedy mnie to nie obchodziło — byłem szczęśliwy. Angelika spodziewała się dziecka, a ja z niecierpliwością czekałem na malucha.

Kiedy urodził się chłopiec, był śliczny… tylko ani trochę nie przypominał mnie ani Angeliki. Znajomi szeptali podejrzenia, ale ja je ignorowałem — przecież nic złego nie mogło się dziać w moim nowym życiu.

Tymczasem codzienność stawała się koszmarem. Pracowałem ja, ja też sprzątałem, gotowałem. Angelika żyła po swojemu: znikała na noce, wchdziała pijana, urządzała sceny.

Przez brak snu i nerwy zacząłem mieć problemy w pracy, aż w końcu mnie zwolnili. Brakowało pieniędzy, długi rosły. Życie stało się piekłem.

Tak minęły trzy lata.

Aż pewnego dnia mój brat, który nigdy nie ufał Angelice, namówił mnie na test DNA. Wynik był bezlitosny: nie byłem ojcem chłopca.

Rozwiedliśmy się natychmiast. Bez słowa.

Zostałem sam: bez rodziny, bez domu, bez szacunku dzieci. Z wstydem i samotnością.

Po jakimś czasie postanowiłem to naprawić. Kupiłem kwiaty, tort, wino i chciałem przeprosić Katarzynę. Marzyłem o nowym początku.

Ale gdy przyjechałem pod jej stary adres, drzwi otworzyła obca kobieta. Okazało się, iż Katarzyna dawno się wyprowadziła.

Znalazłem nowy adres. Zapukałem. Otworzył mężczyzna. Nowy mąż Katarzyny.

Po rozwodzie dostała dobrą pracę, poznała porządnego człowieka i zbudowała nowe życie. Beze mnie.

Spotkaliśmy się przypadkiem w kawiarni. Podszedłem, próbowałem rozmawiać, wspominać, prosić o powrót.

Spojrzała na mnie jak na obcego. Nie odpowiedziała. Wstała i wyszła.

Wtedy zrozumiałem wagę swoich błędów.

Dziś mam 54 lata. Nie mam nic: ani żony, ani pracy, ani synów u boku.

Straciłem wszystko, co było ważne. I to tylko moja wina.

Czasami życie nie daje drugiej szansy. A ból zdrady, którą sam zgotowałem — jest najgorszy ze wszystkich.

Idź do oryginalnego materiału