Pamiętam, iż byłam pod wrażeniem jego stosunku do rodziny - Michał tak ciepło mówił o swoim synu, z taką troską. Po rozwodzie samotnie wychowywałam dzieci i wydawało mi się, iż to wielki sukces spotkać mężczyznę, dla którego rodzina nie była pustym dźwiękiem.
Na początku wszystko szło dobrze. Michał okazał się troskliwym, uważnym mężczyzną. Jednak choćby wtedy można było dostrzec znaki ostrzegawcze - gdy tylko jego syn dzwonił, mąż rzucał wszystko i pędził, by rozwiązać jego problemy. Każda drobnostka stawała się powodem do interwencji ojca.
Karol miał już dwadzieścia lat, ale jego ojciec przez cały czas w pełni go utrzymywał. Co więcej, kiedy jego syn dostał pracę w biurze jako kierownik za skromną pensję, Michał był bardzo zadowolony: "Niech oszczędza, pozostało młody. Będzie miał czas, żeby zarobić" - powiedział, wysyłając synowi kolejny przelew. Starałam się nie ingerować w ich relacje. Sama mam dwójkę dzieci, ale od dawna żyją one własnym życiem.
Od czasu do czasu przyjeżdżają w odwiedziny i pomagają w pracach domowych. Nigdy nie prosili o pieniądze - radzą sobie sami. Z pierwszego małżeństwa mam jednopokojowe mieszkanie, które wynajmuję przyzwoitej parze. Pieniądze są niewielkie, ale stabilne i zostawię je moim dzieciom. Ale Karol, pomimo pracy w biurze, był stale na plecach ojca. Zawsze był na plecach ojca, czy to po nowy telefon, czy na wakacje. W każdy weekend spędzał czas z przyjaciółmi w barach - wszystko na koszt taty.
Kiedy delikatnie zasugerowałam mojemu mężowi, iż nadszedł czas, aby syn nauczył się planować budżet, Michał po prostu to zbył:
- Nie rozumiesz, on pozostało młody, życie dopiero się zaczyna. Niech sobie żyje do woli. Twoje dzieci cały czas pracują, nie widzą światła dziennego - ugryzłam się w język. Moje dzieci może i ciężko pracują, ale nie są od nikogo zależne. Ale mój mąż był głuchy na rozsądek w tej sprawie.
Sytuacja zaostrzyła się, gdy Michał został nagle zwolniony, a znalezienie nowej pracy nie było łatwe. Postanowiliśmy na razie żyć z naszych oszczędności - mieliśmy przyzwoitą sumę pieniędzy, a ja pracuję. Myśleliśmy, iż mój mąż niedługo znajdzie nowe mieszkanie i damy sobie radę. Ale wtedy Karol zdecydował, iż potrzebuje samochodu.
- Marta, nie martw się - powiedział mi kiedyś mąż po kolejnej rozmowie z synem - trochę pomogłem Karolowi. Miał trochę problemów z kredytem.
- Jak dużo dałeś? - Miałam złe przeczucia.
- Cóż... Znaczną część naszych oszczędności - Michał spojrzał w dół z poczuciem winy - Widzisz, potrzebował ich pilnie. Wziął nowy samochód na kredyt i nie miał pieniędzy na spłatę. Mogą mu go odebrać, a choćby wypisać karę.
Moje oczy pociemniały. Nasze pieniądze trafiły do dorosłego mężczyzny, który nie potrafi żyć na miarę swoich możliwości.
- Jak będziemy żyć, kiedy ty będziesz szukał pracy? - starałam się mówić spokojnie, ale mój głos zdradziecko drżał.
- Myślałem o tym - mój mąż usiadł obok mnie, unikając patrzenia mi w oczy - Masz mieszkanie z pierwszego małżeństwa. Mogłabyś je sprzedać... I tak stoi puste.
- Co? - nie mogłam uwierzyć własnym uszom - Po pierwsze, nie stoi puste, mieszkają w nim lokatorzy. A po drugie, chcesz, żebym sprzedała mieszkanie, które zostawiłam moim dzieciom, żeby pokryć długi twojego syna?
- Twoje dzieci są już dorosłe, mają własne mieszkanie.
Wstałam cicho i poszłam do innego pokoju. Zadzwoniłam do córki i opowiedziałam jej o sytuacji. Wsparła mnie w mojej decyzji i zaręczyła, iż jej brat powiedziałby to samo.
Wieczorem zadzwonił do mnie sam Karol. Zaczął mi opowiadać, jak bardzo się wstydzi, iż musiał pożyczyć pieniądze od ojca, ale sytuacja była beznadziejna. Powiedział, iż wszyscy w pracy mają samochody i tylko on ma pecha. A potem, jakby przypadkiem, wspomniał o moim mieszkaniu.
Nie mogłam tego znieść i powiedziałam, żeby sprzedał samochód, zamiast naciągać nas na własne długi. Stwierdził, iż skoro nie chcę pomóc, nie kocham jego ojca.
Wieczorem odbyłam trudną rozmowę z mężem. Wyjaśniłam, iż nie sprzedam mieszkania - to było dziedzictwo moich dzieci. Spakował swoje rzeczy i poszedł do domu syna. Mieszka u niego już od tygodnia, mówiąc, iż jestem bez serca i nie rozumiem rodzicielskich uczuć. Dzwoni do mnie tylko po to, by przypomnieć mi o mieszkaniu, mówiąc, iż powinnam się zastanowić, nie być egoistką.