Wypełnienie dźwiękiem miasta, które dwa tysiące lat temu zastygło w czasie i w ciszy – taką niecodzienną misję otrzymali członkowie zespołu Pink Floyd na początku lat siedemdziesiątych. Projekt narodził się w cieniu Meddle – albumu, który był kolejnym krokiem w odnajdywaniu tożsamości po rozstaniu z Sydem Barrettem i dalszym wypłynięciem artystów na szeroki ocean pejzażu dźwięków prog-rocka. Rok po tym krążku, za namową reżysera Adriana Mabena, kapela znana z eksperymentowania zdecydowała się zagrać koncert w Pompejach bez żadnej widowni i udokumentować całe przedsięwzięcie na taśmie. Dzięki artystom, do martwego miejsca miało ponownie zagościć życie, a antyczna przeszłość – spotkać się z przyszłością syntezatorów i nowoczesnego brzmienia.
Świeżo odrestaurowana wersja Pink Floyd: Live at Pompeii pozwala nam się przekonać, czy ta interesująca idea była warta realizacji. W poprzednich latach fani zespołu mieli dość ograniczony dostęp do tego wydarzenia, gdyż dało się go głównie zakupić w wątpliwej jakości, z równie wątpliwie legalnych źródeł. W tym roku jednak, dobrzy bogowie z Sony zlitowali się nad śmiertelnikami i, zamiast zsyłać na nas wulkaniczny pył, podarowali nam zremasterowaną wersję, podniesioną z oryginalnego 35 mm negatywu do 4K. I tą jakość czuć – wizualnie i dźwiękowo film prezentuje się nieziemsko. Ulepszone ujęcia dokładnie ukazują detale miasta, które złociście promieniują od włoskiego światła. Głębia obrazu może być podbita tylko przez jakość dźwięku, która wbija w fotel i sprawia, iż każda nuta pulsuje pod skórą (doświadczenie to jest zdwojone przy oglądaniu koncertu w IMAXie).
Koncert otwiera i zamyka Echoes (tutaj rozdzielone na dwie części), które spaja całe wydarzenie w klamrę kompozycyjną. Ta ponad dwudziestominutowa podróż mówiąca o doświadczaniu człowieczeństwa i chęci kontaktu z innymi ludźmi to wspaniały wybór do zagrania w Pompejach. Powoli budujący się medytacyjny klimat, który nabiera coraz więcej energii, przy jednoczesnym zachowaniu swojego refleksyjnego nastroju, zgrywa się wybornie z obrazami opuszczonych ulic i antycznych rzeźb. Da się odczuć echa niosącego się utworu, ale też odczuwalnych w Pompejach głosów przeszłości, co we wzruszający sposób pokazuje uniwersalność doznań i doświadczenia bycia człowiekiem. Reżyser wie dokładnie, kiedy skupić się na zespole i utrzymać go w centrum naszego zainteresowania, a kiedy zwrócić się bardziej ku otoczeniu miasta. Kamera Mabena nie szuka spektakularnych ujęć, rejestruje raczej z szacunkiem wszystko co się dzieje tak, aby magia momentu mogła przepływać przez ekran nienaruszona.

Kolejne utwory są równie klimatyczne – setlista to mix pomiędzy utworami z Meddle, a drugim albumem Floydów A Saucerful of Secrets. Dodatkowo pojawia się Careful with that Axe, Eugene, czyli numer, który przez jakiś czas był podstawą koncertów zespołu. Każdy wykonywany utwór łączy fakt, iż jest to Pink Floyd w swojej najlepszej formie. Pomimo wielu problemów technicznych i logistycznych, jakie ekipa miała na planie (i pomijając to, iż niektóre kawałki zostały dograne w studio i wmontowane do filmu) to czuć, iż serca artystów są w stu procentach oddane temu, co grają.
Wersja każdego z utworów wykonanego w Pompejach wydaje się być jeszcze bardziej hipnotyczna oraz eksperymentalna od oryginałów. One of These Days to eksplozja energii, porównywalna wyłącznie z wybuchem Wezuwiusza. Careful with that axe, Eugene buduje grozę i staje się ekspresją pierwotnego strachu (zwłaszcza dzięki wokalnym krzykom Rogera Watersa). Set the Controls for the Heart of the Sun hipnotyzuje przez perkusyjne działania Nicka Masona oraz wchodzącą do głowy grę Richarda Wrighta na syntezatorze – przeniesienie się w kosmos przy tym akompaniamencie jest gwarantowane. Podobnie jest z wykonaniem A Saucerful of Secrets, które prowadzi nas po gwiazdach, a jednocześnie będąc mocno cielesnym rytuałem. Kakofonia organów, perkusji, gongów nie zatrzymuje się, a obraz – przechodząc z mroku do jasności – podkreśla konstrukcję utworu.
Pomiędzy tymi wszystkimi wykonaniami, reżyser tonuje tempo przez wstawki ze studia nagraniowego. Nagrania pokazują krótkie wywiady z muzykami, ich rozmowy w trakcie tworzenia i komponowania utworów, które wylądują na następnym albumie –- znanym i lubianym Dark Side of the Moon. Dzięki tym fragmentom, film staje się nie tylko koncertem, ale dokumentem istotnego punktu na linii czasowej zespołu. Być może jestem pazerny, ale energia utworów granych w Pompejach była tak wciągająca, iż każde przeniesienie do studia Abbey Road było dla mnie bardziej niepotrzebnym szlabanem, niż elementem, który spaja film w jedność. Inni fani być może znajdą w tym wartość, ale mnie osobiście rozmowa członków zespołu o jedzeniu szarlotki nie porywała i chciałem jak najszybciej wrócić do koncertu.
Nowa wersja Live at Pompeii odświeża nam, dlaczego Pink Floydzi byli czymś więcej niż zespołem rockowym, a jednocześnie pokazuje, iż renowacje to nie tylko lepsza jakość obrazu i dźwięku –- to istotny proces przypominania nam o przeszłości i przeniesieniu jej nauk i doświadczeń w teraźniejszość. Tak jak świat nigdy nie zapomniał o Pompejach, tak z pewnością nie zapomni o Pink Floydach.
Korekta: Krzysztof Kurdziej