Z lornetką i aparatem: Szeląg

kulturaupodstaw.pl 1 rok temu
Zdjęcie: fot. Dawid Tatarkiewicz, Szeląg, struga


Nie jest to drzewostan duży, za to sąsiaduje z większym terenem zielonym – poznańską Cytadelą. W dodatku, sporo w nim drzew, które budzą podziw. Swoimi majestatycznymi, rozłożystymi, soczyście zielonymi koronami. Są wśród nich klony zwyczajne, ale i mniejsze klony jesionolistne. Dojrzeć dał się również jawor. Są lipy. Kasztanowce i robinia. Są olbrzymie topole. Należy też wspomnieć o jesionach, a i wiąz rzucił mi się w oczy, dzięki charakterystycznej asymetrii blaszki liściowej.

Słowem, odwiedziłem Szeląg.

Przyznać jednak trzeba, iż za rozpoznawanie drzew wziąłem się na samym końcu peregrynacji, kiedy panował już półmrok i dostrzeżenie kształtu liści niektórych drzew było utrudnione. Stąd też z pewnością nie wymieniłem wszystkich gatunków, które można tam spotkać.

Potocznie rzecz ujmując

Niemniej, jeżeli – jak mawia klasyk – miałbym zacząć od początku, to należałoby powiedzieć, iż pierwsza rzuciła mi się w oczy tutejsza struga. Owo źródełko, wypływające ze skarpy parkowej. Wypłukuje ono chyba jakieś metale i niesie w swoim nurcie. Dzięki czemu cały ten – potocznie mówiąc – potoczek, jego dno, ma niepowtarzalny, intensywnie rdzawy kolor.

Nie umknęło to uwadze ani mojej, ani towarzyszących mi fotografów. Ci, nie czekając na hasło, wyjęli aparaty fotograficzne i zaczęli utrwalać piękno płynącej tędy strugi.

Struga, fot. Dawid Tatarkiewicz

Zajęliśmy się na początku próbą uzyskania efektu rozmytego wodospadu – znanego z niejednej fotografii przyrody. Bez statywu to zadanie karkołomne, ale nie zniechęcaliśmy się.

W pewnym momencie, woda poczuła się chyba na tyle zachęcona swoją fotogenicznością, iż postanowiła również skapywać z nieba. Na szczęście nie była to ulewa, a i parasole pozwoliły części z nas poczuć się nieco swobodniej.

Idąc w górę, znaleźliśmy się pod okapem wspomnianych drzew. Padało słabiej, ale i światła było tu niewiele. Efekty swoich fotograficznych poczynań dołączam do tekstu – do wglądu dla zainteresowanych odczuwaniem piękna, którym to pięknem natura chętnie dzieli się z każdym człowiekiem.

Wieczór z przyrodą

Kiedy towarzysze fotograficznych poczynań udali się już do domów na zasłużony odpoczynek, zostałem sam na sam z naturą, której zacząłem przyglądać się nieco bliżej. Wciąż siąpiło, raz mocniej, raz słabiej. Odezwał się dzięcioł zielony.

Z pewną nostalgią odnotowałem obecność w terenie kępki nawłoci, która wyrosła już całkiem, całkiem wysoka i szykowała się do kwitnienia. Nie chcę tu niczego sugerować, ale nawłoć jednoznacznie kojarzy mi się ze zbliżającą się jesienią – co wspominam specjalnie ku pokrzepieniu serc dla tych, których upały męczą. Jednocześnie przepraszam miłośników pełni lata, ale oni mają przecież teraz swoje przysłowiowe pięć minut i nie zamierzam im w tym więcej przeszkadzać.

Ślimaki bezskorupkowe na spacerze, fot. Dawid Tatarkiewicz

Komary o tej porze dnia nie zamierzały odstąpić od uczty, którą im serwowałem. Jednocześnie, dostrzegłem brązowawe pomrowy – ślimaki bezskorupkowe – które uwielbiają taką pogodę i gremialnie wyszły pospacerować.

Każdy ślimak ma przecież swoją nogę, o czym powinniśmy pamiętać jeszcze z lekcji w szkole podstawowej, w której to szkole mowa jest przecież o morfologii mięczaków.

Również gremialnie odzywały się grzywacze. Raz po raz dopowiedział coś kos (ale nie był to już śpiew), a znad Warty zaskrzeczała przelatujące tam czapla siwa. Pasikonik rozpoczął koncert na swoich „skrzypcach”.

Około dwudziestej trzydzieści wyszedłem z lasu i znalazłem się przy brzegu nad Wartą. Zaczęło mocniej padać. Nie przeszkadzało to przelatującej mewie. Jaskółki brylowały w okolicy, ale wcale niejedyne tak zwinnie przemierzały powietrze – dało się również usłyszeć i dostrzec jerzyki. Już nie takie młode tegoroczne krzyżówki przepłynęły w poprzek rzeki.

Nawłoć, fot. Dawid Tatarkiewicz

Z lewej strony miałem widok na Karolin, z prawej – na katedrę poznańską, której wieże nieśmiało, ale zauważalnie wystawały zza lasu. Nagle, doszedł do mych uszu plusk i dostrzegłem wyraźne kręgi fal rozchodzących się od tego miejsca po wodzie.

Pewnie jakaś ryba – pomyślałem. Może polujący wieczorem szczupak? Albo boleń? No właśnie: czy w poznańskiej Warcie przez cały czas żyją bolenie? Oto jest pytanie. Myślę, iż tak.

Za chwilę jednak zauważyłem kątem oka ruch: oto głowa jakiegoś sprawnego pływaka przesuwała się coraz bardziej na prawo. Był to prawdopodobnie bóbr. I to właśnie on mógł przed chwilą „mlasnąć” swym ogonem o taflę wody, zwracając na siebie moją uwagę.

Wieczór z przygodą

Skoro zacząłem od fotografowania, to uczynię klamrę – i na nim również zakończę ten artykuł. „Zaczaiłem się” otóż (owo charakterystyczne „otóż” – tak jeszcze niedawno pisywał Jerzy Iwaszkiewicz w swoich felietonach dla pewnego czasopisma), a więc zaczaiłem się z aparatem fotograficznym na okolicznych amatorów sportu i postanowiłem również ich pokazać w stanie dla nich adekwatnym, czyli w ruchu.

Sportowcy w akcji, fot. Dawid Tatarkiewicz

Oczywiście, jak to w takich razach bywa: naczekałem się sporo, nim wreszcie jakaś niczego nieświadoma modelka lub model wbiegł mi w kadr. Albo wjechał rowerem. A choćby hulajnogą (to – w dobie hulajnóg elektrycznych – już nie sport).

Efekty wizualne, choć trudne do przewidzenia, są jednak zwykle atrakcyjne dla oka.

W ogóle, obserwowanie świata może sprawiać sporo frajdy. Czego życzę i Państwu w ten wakacyjno – urlopowy czas!

Idź do oryginalnego materiału