To był 2019 r. Mieszkaniec województwa lubelskiego zagrał w Multi Multi (dawny Multilotek). Kupił dziewięć zakładów, na jedno losowanie. Rezultat: brak wygranej. Gracz postanowił jednak pozwać Totalizator Sportowy, domagając się wypłaty 250 tys. zł, wraz z odsetkami. Na kuponie nie został wydrukowany bowiem dokładnie numer kreskowy (nie zawierał jednej kreski) oraz jedna cyfra w numerze seryjnym. Mężczyzna tuż po losowaniu próbował odczytać wynik w trzech różnych punktach Lotto dzięki czytnika kuponów, urządzenie jednak wskazywało na błąd.
REKLAMA
Zobacz wideo Czy święta 2024 będą droższe? [Sonda]
Gracz złożył wniosek do Totalizatora Sportowego o wypłatę wygranej. Twierdził, iż skoro nie można odczytać kuponu na automatycznym urządzeniu, to kupon jest wadliwy i należy mu się 10 proc. wygranej, czyli właśnie ćwierć miliona złotych. W spółce potwierdzono jednak ponad wszelką wątpliwość, iż zakład został zawarty prawidłowo, ale mężczyzna nie wytypował zwycięskich liczb. Podkreślono też, iż wady druku kodu kreskowego nie były podstawą odmowy wypłaty wygranej.
Mieszkaniec województwa lubelskiego wniósł pozew do Sądu Okręgowego w Lublinie. W sierpniu 2020 r. powództwo zostało oddalone. Sąd zwrócił przy tym uwagę, iż sam gracz doskonale przecież wiedział, iż jego liczby nie były tymi, które ostatecznie zostały wylosowane.
Pan Zenon i głośna walka o miliony
Przed kilkunastoma laty ogólnopolskie media rozpisywały się o graczu ze Świdnicy, panu Zenonie. W czerwcu 2009 r., ok. godz. 19, poszedł do kolektury Lotto mieszczącej się w sklepie jednej z dużych sieci. To była sobota. Zamierzał kupić zakład Lotto (6 liczb z 49, dawny "Duży Lotek") Pracownik poinformował, iż kolektura tego dnia była czynna do 14.15, bo osoby uprawnione do jej obsługi pracowały tylko na pierwszą zmianę.
Klient zażądał w związku z tym, żeby na wypełnionym przez niego blankiecie znalazła się odpowiednia adnotacja. Pracowniczka sklepu rzeczywiście napisała na kupnie, iż zakład nie został zawarty ze względu na "brak obsługi". Pan Zenon twierdził, iż w losowaniu tego dnia wyskoczyły właśnie te liczby, które wytypował na niewysłanym kuponie. Złożył więc pozew do Sądu Okręgowego, żądając 3 mln zł. W pozwie uwzględnił zarówno sieć sklepów, jak i Totalizator Sportowy.
Przedstawiciele sieci argumentowali, iż pan Zenon mógł przecież przystąpić do gry w innej kolekturze. W jego mieście było ich wtedy ok. 30, w tym kilka w odległości kilkuset metrów od sklepu, do którego przyszedł w pierwszej kolejności. Niektóre były czynne do godz. 22. Z kolei Totalizator Sportowy wskazywał, iż o ile już doszło do jakichkolwiek ewentualnych zaniechań, to dopuściła się ich sieć, a poza tym to, iż pan Zenon ostatecznie nie zawarł zakładu, było konsekwencją jego własnych decyzji.
W czerwcu 2010 r. Sąd Okręgowy oddalił powództwo. Kilka miesięcy później Sąd Apelacyjny we Wrocławiu uchylił wyrok i przekazał sprawę do ponownego rozpoznania. W listopadzie 2011 r. świdnicki sąd ponownie oddalił powództwo, a w marcu 2012 r. - po blisko trzech latach od całej sytuacji - wrocławski Sąd Apelacyjny utrzymał ten wyrok w mocy. Fortuny panu Zenonowi tym samym nie przyznano.
"Gdyby choćby założyć, iż odmowa zawarcia zakładu w kolekturze prowadzonej przez spółkę nie znajdowała przyczyny w okolicznościach natury obiektywnej, to i tak nie pozbawiała ona powoda możliwości złożenia dyspozycji – zakładu w innej kolekturze" - podkreślał Sąd Apelacyjny. "W świetle zeznań świadków wątpliwym pozostaje, czy kupon przedłożony przez powoda (...) rzeczywiście posiadał skreślone liczby, na które padła wygrane" - zauważył sąd.
Nie ma kuponu, nie ma pieniędzy
Mieszkaniec woj. mazowieckiego pod koniec stycznia 2017 r. zawarł zakłady w dwóch grach losowych. Po kilku dniach zwrócił się do Totalizatora Sportowego o wypłatę wygranej - ponad 222 tys. zł. Tłumaczył, iż omyłkowo utracił kupon ze zwycięskimi liczbami. Wniosku nie uznano.
W kwietniu złożył pozew, jednak go nie opłacił. Sąd nie zgodził się na zwolnienie z kosztów, więc w październiku pozew zwrócono. W lutym 2018 r. złożył więc kolejny, znów zwrócony. Trzeci - złożony w maju 2018 r. - został już rozpatrzony.
W grudniu 2019 r. mężczyzna przegrał sprawę. Głównym powodem było to, iż była już de facto przedawniona. Sąd zauważył jednak, iż "powód, który jak twierdzi, od wielu lat brał udział w grach organizowanych przez pozwaną, winien mieć świadomość zapisów regulaminu przedmiotowej gry, które zostały sformułowane w sposób jasny".
"Utrata dowodu udziału w grze, niezależnie od tego, czy była zawiniona, czy nie, pozbawia roszczeń jego pierwotnego właściciela wobec podmiotu urządzającego grę. W tym kontekście bez znaczenia są przyczyny i okoliczności, w jakich powód zagubił przedmiotowy los" - czytamy w uzasadnieniu.
Gracz twierdził, iż to nie jego liczby
W połowie września 2011 r., w dniu losowania Lotto, mieszkaniec Mazowsza kupił dwa kupony. Pula na wygraną pierwszego stopnia wynosiła wtedy 10 mln zł. Niestety, tym razem się nie udało. Po kilku dniach złożył reklamację. Twierdził, iż liczby, które były na wydrukowanym kuponie, nie odpowiadają tym, które zakreślił na blankiecie skreśleń. Do reklamacji dołączył blankiet, na którym widniała akurat zwycięska kombinacja.
Totalizator Sportowy nie uznał reklamacji, bo sam blankiet nie jest dowodem na udział w grze i nie może być podstawą do żądania pieniędzy. Ustalono też, iż kupon został zarejestrowany prawidłowo, a w kolekturze nie doszło do awarii terminala.
Gracz pozwał Totalizator Sportowy na kwotę 10 mln zł. Mężczyzna sugerował wręcz, iż istnieje możliwość, w której terminal, w przypadku wykrycia z góry "zaprogramowanych 6 liczb", mógł wydrukować specjalnie zupełnie inne.
Po ponad roku Sąd Okręgowy Warszawa-Praga oddalił powództwo. Sąd nie uwierzył mężczyźnie w to, iż udało mu się wytypować adekwatne liczby. Mógł przecież w każdym momencie pójść do kolektury, wypełnić blankiet, a potem twierdzić, iż zrobił to przed tym konkretnym losowaniem.
Mężczyzna nie odpuszczał i złożył apelację. Ta jednak również nie została uwzględniona. "Zgodzić się należy z pozwanym [Totalizatorem Sportowym - red.], iż na takiej podstawie proces mógłby wytoczyć każdy z milionów graczy, którym w danym losowaniu nie dopisało szczęście, a którzy po zakreśleniu po losowaniu wygranych liczb na blankiecie chcieliby otrzymać główną wygraną" - wskazał Sąd Apelacyjny.
Była "piątka", ale kupon zniszczony
Lipiec 2022 r. Mieszkaniec województwa śląskiego zawarł zakład w Lotto, typując dziesięć różnych zestawów liczb. Jeden z zestawów był następujący: 03 09 19 28 32 44. I to właśnie prawie takie same liczby padły w losowaniu 12 lipca. Poza ostatnią. Nie 44, a 38. Skończyło się w związku z tym na "piątce", za którą przysługiwało wtedy 4,9 tys. zł.
Kupon w wyniku kontaktu z wodą skleił się. Nie było możliwe odczytanie pełnej godziny losowania, całego numeru maszyny rejestrującej zawarcie kuponu oraz pełnego numeru seryjnego kuponu. Totalizator Sportowy odmówił wypłaty, wskazując, iż kupon nie posiada wszystkich cech, które umożliwiałyby jego identyfikację. Regulamin mówi m.in., iż wypłata wygranej możliwa jest wtedy, gdy czytelne są "wszystkie zapisy słowne i liczbowe".
Sprawa trafiła do Sądu Rejonowego Katowice-Zachód. Biegła potwierdziła, iż kupon jest autentyczny, więc nie doszło do próby oszustwa. "Mimo przeprowadzenia badania dokumentu z użyciem urządzeń powiększających i pomiarowych w zróżnicowanych warunkach oświetlenia, biegłej nie udało się jednak odczytać całej treści kuponu. Podkreślenia wymaga przy tym, iż do badania użyto profesjonalnego sprzętu, wykorzystywanego do badań kryminalistycznych" - czytamy w orzeczeniu sądu.
Na początku tego roku gracz przegrał w sądzie. Sąd nakazał wypłatę Totalizatorowi Sportowemu 900 zł tytułem zwrotu kosztów procesu, a także pokryć pokrycie opinii biegłej (prawie 3 tys. zł). Razem 3,9 tys., czyli o tysiąc złotych mniej, niż wynosiła wygrana. Apelacja nie została jeszcze rozpoznana.
Walczył o miliony, choć wygrał ktoś inny
W 2010 r. do Sądu Okręgowego w Łodzi wpłynął pozew od mężczyzny, który domagał się ponad 8,6 mln zł za rzekomą wygraną w Dużego Lotka. Mieszkaniec miasta przekonywał, iż rok wcześniej, w marcu 2009 r., udało mu się trafić "szóstkę". Twierdził też, iż poszedł do lokalnego oddziału Totalizatora Sportowego, gdzie zostawił kupon i gdzie obiecano, iż otrzyma stosowne zaświadczenie o wygranej. Tymczasem, jak zaznaczał, nie otrzymał ani zaświadczenia, ani tym bardziej pieniędzy.
Spółka argumentowała w odpowiedzi na pozew, iż mężczyzna nie figurował na liście zwycięzców w latach 2005-2010. Co więcej, procedura nakazuje, by wszystkie dokumenty dotyczące wygranej wydawane były w dwóch egzemplarzach (w tym jeden dla zwycięzcy), co ma eliminować ewentualne nadużycia ze strony pracowników Totalizatora. Tym samym nie było możliwe, by mężczyzna nie otrzymał żadnego dokumentu, który potwierdzałby, iż przyszedł do oddziału z kuponem.
Co więcej, wygrana we wskazanym terminie rzeczywiście padła, ale w zupełnie innym mieście, a rzeczywisty zwycięzca zgłosił się gwałtownie po pieniądze do oddziału w innym województwie. W kolekturze, w której mieszkaniec Łodzi miał kupić zwycięski los, nikt w 2009 r. nie wygrał tak dużej kwoty.
Mieszkaniec Łodzi był już dobrze znany pracownikom Totalizatora. Dwa lata wcześniej przyszedł do oddziału, domagając się zaświadczenia o swojej rzekomej wygranej, która miała paść w latach 2000-2005. Potem, w maju 2009 r., żądał wypłaty pieniędzy, choćby w agresywny sposób, choć nie potrafił powiedzieć konkretnie, za którą konkretnie grę. W maju 2011 r. Sąd Okręgowy oddalił powództwo. Kilka miesięcy później Sąd Apelacyjny podtrzymał tę decyzję.