To miał być wielki powrót „Yellowstone” i godne pożegnanie gwiazdy, bez której serialu by nie było. Taylor Sheridan poszedł jednak inną drogą. Oceniamy 9. odcinek 5. sezonu i to, co zrobiono z Kevinem Costnerem. Spoilery!
22 miesiące bez „Yellowstone„, za to z plotkami, publicznymi wojnami ekipy twórców, półprawdami na temat tego, co będzie z tą marką dalej, i pompowaniem oczekiwań. Teraz balonik wreszcie pękł, serial wrócił z długo wyczekiwanym sezonem 5B – wciąż nie potwierdzono, czy aby na pewno finałowym – a wśród fanów dominuje wściekłość z powodu tego, jak pożegnany został Kevin Costner, czyli człowiek, bez którego tego serialu nie było i którego bohater, John Dutton, dla wielu Amerykanów stał się wręcz ikoną. W Polsce oglądamy odcinek z takim opóźnieniem, iż pewnie wszyscy zdążyli poznać fabułę z social mediów, więc emocje w tym momencie są już nieco mniejsze. Pozwolicie więc, iż znów je podgrzeję, bo trudno patrzeć ze spokojem na to, co właśnie stało się z jednym z nie tylko najgłośniejszych, ale też najlepszych seriali ostatnich lat.
Yellowstone sezon 5B – John Dutton nie żyje. Co się stało?
9. odcinek 5. sezonu, zatytułowany „Desire Is All You Need”, ogląda się tak adekwatnie jak dwa bardzo od siebie różne odcinki. Taylor Sheridan, twórca „Yellowstone”, jedyny scenarzysta serialu i szef wszystkich szefów, zaczyna od scen dziejących się teraz, czyli tragedii w willi gubernatora Montany w Helenie, gdzie ciało Johna Duttona zostaje znalezione w łazience, na podłodze, a dowody na miejscu zdarzenia wskazują na samobójstwo. Seryjny samobójca znów uderzył. Sprawa rozwiązana parę godzin po zdarzeniu. Na miejsce przybywa roztrzęsiona Beth (Kelly Reilly) i dużo spokojniejszy Kayce (Luke Grimes) – ona tak naprawdę wie wszystko, zanim w ogóle cokolwiek zobaczyła, on wygląda, jakby miał wątpliwości co do podanej przez nią wersji zdarzeń.
Choć stuprocentowej pewności w tym momencie nie ma, wszystko wskazuje, iż Beth ma rację i za śmiercią jej ojca rzeczywiście stoi Jamie (Wes Bentley), ich przybrany brat, i Sarah (Dawn Olivieri), partnerka Jamiego, którą widzimy, jak wynajmuje zbira do brudnej roboty. Oczywiście, serial może zafundować nam jeszcze jakiś twist albo i kilka – ba, teoretycznie może się choćby okazać, iż Dutton sam odebrał sobie życie, a parę minut wcześniej wyłączył prąd w całej okolicy – ale wydaje się to mało prawdopodobne.
Załóżmy więc, iż Taylor Sheridan faktycznie poszedł po linii najmniejszego oporu, wprawiając w ruch zdarzenia zapowiedziane w finale sezonu 5A, kiedy to Jamie i Sarah spiskowali, aby zabić… no właśnie, chyba jednak Beth, a nie Johna (choć na pewno tamte sceny pozostawiają pewne pole do interpretacji). jeżeli rzeczywiście to zrobił, a wszystko na to wskazuje, to takie rozwiązanie stanowi wręcz definicję lazy writing, aka pisania na kolanie – a więc czegoś, czego po takim twórcy w tak ważnym momencie byśmy się nie spodziewali. Wszystko jest tu grubymi nićmi szyte, włącznie z tym, iż Sarah, wcześniej sprawiająca wrażenie osoby nie tylko przerażająco zimnej i socjopatycznej, ale też bardzo inteligentnej, zgodziła się tak po prostu na „seryjnego samobójcę”. Serio mam uwierzyć, iż ona myślała, iż to przejdzie? No jednak nie.
Yellowstone sezon 5B – miało być jak w Sukcesji, a jest…
Uśmiercenie Johna w taki sposób po prostu nie trzyma się kupy i wygląda na wybranie najprostszej możliwej opcji, która by jako tako pasowała do wydarzeń z finału sezonu 5A. Kiedy Jamie i Sarah spiskowali, Sheridan prawdopodobnie nie myślał o odległej przyszłości, w której zabije postać Johna Duttona, a potem uznał, iż jednak z tej furtki skorzysta. Ale dla wielu fanów problemem jest co innego – i to także w pełni rozumiem – a mianowicie brak szacunku do Kevina Costnera, jego postaci i wreszcie widzów.
Choć „Yellowstone” pod pewnymi względami przypomina „Sukcesję”, a John Dutton Logana Roya, ton obu seriali nie mógłby się bardziej różnić. A jednak Taylor Sheridan niemalże skopiował śmierć Logana, który też odszedł z tego świata w sposób daleki od godnego, na podłodze samolotu, a wszystko odbyło się poza ekranem (dodajmy, iż ze względów artystycznych, a nie z powodu wojny z aktorem). Widząc ciało Duttona, oczywiście bez twarzy – w „Modzie na sukces” nie zrobiliby tego piękniej – trudno było nie mieć przed oczami tamtych scen z „Sukcesji”. To bliźniaczo podobne zakończenie, odzierające postać z jakiejkolwiek godności i mocno wprawiające w ruch wątki dzieci.
Tyle iż Logan w pewnym sensie na to zasłużył. John Dutton – absolutnie nie. A już na pewno nie Costner. Zapowiedzi Taylora Sheridana, iż nie potraktuje postaci bez szacunku brzmią naprawdę kuriozalnie w kontekście tego, co właśnie zobaczyliśmy. Twórca wybrał dla swojego głównego bohatera najpodlejszy możliwy rodzaj śmierci (OK, może gorzej by było, gdyby Jamie go jeszcze wywiózł na „stację kolejową”) i nic tego nie usprawiedliwia. Chciał, żeby Beth poszła na całość i przekroczyła wszelkie granice w finałowej serii? Ale przecież Beth by wszystko rozgryzła i bez tej żałosnej inscenizacji. A Rip (Cole Hauser) w sekundę stanąłby po jej stronie, zaś Kayce pewnie też by uwierzył siostrze, gdyby dostał argumenty. To nie było potrzebne. Wydaje się, iż Sheridanowi chodziło o dwie rzeczy: po pierwsze, czysty szok, po drugie, znalezienie rozwiązania, które miałoby jakiś sens w sytuacji, gdzie opcje miał bardzo ograniczone.
A miał ograniczone opcje z własnej winy – cokolwiek nie działo się za kulisami „Yellowstone” przez ostatnie dwa lata i komukolwiek nie wierzycie w tym sporze (ja wierzę Costnerowi, ponieważ jego wyjaśnienie sytuacji po prostu jest spójne, a Sheridan nie zaoferował mam ze swojej strony zupełnie nic), twórca nie powinien był doprowadzić do takiej eskalacji konfliktu ze swoim najważniejszym gwiazdorem.
Czy „Yellowstone” bez Costnera mogłoby dalej istnieć i mieć oglądalność? No pewnie, iż tak. Patriarcha serialowego rodu mógł umrzeć w godny sposób, jak bohater, którym pod wieloma względami jest, a jego dzieci mogły spędzić ze dwa sezony, próbując uratować ranczo i walcząc ze światem zewnętrznym oraz samymi sobą. „Wystarczyło” dogadać się z Costnerem, aby wrócił choć na parę odcinków. W zamian obejrzeliśmy właśnie gniota, będącego produktem wielkiego ego Sheridana, i nie jestem pewna, czy kogoś jeszcze obchodzi, co będzie dalej i czy Jamie skończy w zębach Beth/Ripa.
Yellowstone sezon 5B – czy finał może się obronić?
Cały odcinek tak naprawdę trudno uczciwie zrecenzować, ponieważ w „normalnych” okolicznościach wiele rzeczy w nim by mi się podobało, choćby bardzo. Od początku uwielbiam chociażby, jak „Yellowstone” zachwyca się dziką przyrodą i z nostalgią wspomina „lepsze czasy”. Jak John Dutton uświadamiał Summer (Piper Perabo) w poprzedniej serii, „złych” ranczerów, jak on, i aktywistów walczących o bardziej zielony świat łączy więcej, niż obie strony chciałyby przyznać. Ten aspekt serialu – w połączeniu z filmowymi zdjęciami – zawsze stanowił dla mnie jeden z jego największych atutów.
Trudno jednak ze spokojem delektować się Ripem wiozącym konie do Teksasu, przepięknymi zdjęciami tamtejszego surowego krajobrazu, fotogeniczną ekipą rancza Four Sixes w czerwonych koszulach czy wizytą w warsztacie, gdzie ostrogi wciąż robi się jak 30 lat temu (swoją drogą, ta scena to nie fikcja. Billy Klapper to prawdziwy, legendarny kowboj, a to, iż we wrześniu zmarł, czyni melancholijną sekwencję jeszcze smutniejszą), kiedy masz w głowie tylko plamę krwi na ścianie i ciało Johna Duttona, grane przez kogoś innego niż Kevin Costner, leżące w okolicach, przepraszam, kibla.
Trudno też śmiać się z Beth i jej podejścia do prac społecznych, cieszyć z Kaycem i Monicą (Kelsey Asbille) z ich nowego domu czy przejmować się rurociągiem w rezerwacie rdzennych Amerykanów – a widok Sheridana tańczącego na koniu wręcz może doprowadzać do wściekłości. Wszystko to, co oglądamy w retrospekcji, dziejącej się sześć tygodni przed śmiercią Johna i stanowiącej większość odcinka, w kontekście jego otwarcia wydaje się zapychaczem (na dodatek są to sceny, w których John już jest nieobecny, co fabularnie jest kuriozalne). Choć to oczywiście stare dobre „Yellowstone”, w którym wielu z nas się zakochało. I które spokojnie mogłoby trwać jeszcze kilka lat, w niespiesznym tempie zmierzając w kierunku ostatecznych konfrontacji i pożegnań.
Niestety, tego „Yellowstone” już nie ma, tak jak nie ma już takich kowbojów jak Dutton (w zamian są tacy jak Sheridan). Za nami więc godzina terapii szokowej, przed nami pewnie jeszcze pięć takich. I choć nie wątpię, iż czekają nas wielkie emocje i jeszcze większy popis aktorski Kelly Reilly, a na koniec Jamie dostanie to, na co zasłużył – swoją drogą, absolutnie „urocze” jest to, iż on zapomniał o tej rozmowie z Sarah i myślał, iż ojciec rzeczywiście się zabił, na dodatek przez niego – to ja już się adekwatnie nie ekscytuję. Jednym nietrafionym pomysłem Sheridan dał radę wszystko zepsuć.
Oczywiście, może się zdarzyć, iż okaże się, iż to była zmyłka (choć nie wyobrażam sobie jak), John Dutton tak naprawdę zginął niczym bohater, a przesadnie emocjonalni fani będą musieli odszczekać swoje słowa. Na pewno też, niezależnie od wszystkiego, „Yellowstone” to legenda – serial, który pokazał to „drugie pół” Ameryki, to, którego z naszej perspektywy się boimy, ponieważ patrząc na nich, widzimy mordę Donalda Trumpa. Sheridan z Costnerem kompletnie ten wizerunek odmienili, tworząc opowieść może i do bólu nostalgiczną, urokliwie utopijną przy całym swoim brutalnym realizmie, ale i bardzo ludzką, a więc uniwersalną. „Sukcesję” w kapeluszach, która zaspokoiła jednocześnie apetyt na jakościowe dramaty i klasyczne westerny – i to na całym świecie. Jak większość fanów, czego Sheridan nie zrobi w przyszłości, ja to obejrzę. Ale po finale „Yellowstone” – jeżeli nie nastąpi za chwilę jakiś cud i odkręcenie złych wyborów fabularnych – mam wrażenie, iż będzie kac jak po zakończeniu „Dextera”.