Wzgórze psów. Recenzja Skiby

angora24.pl 3 dni temu

Zewsząd dochodzą narzekania, iż książka dobra, a serial zły, iż aktorstwo nie najlepsze, bo aktorzy mamroczą coś pod nosem, zamiast wyraźnie mówić, akcja się dłuży i ogólnie knot i nie warto. Po takim bombardowaniu widz nastawia się na męki przed ekranem, a tymczasem serial broni się znakomicie. W odróżnieniu od innych, które choć chwalone, to wypadają blado.

Być może nie jestem obiektywny, bo przyznać pragnę, iż uwielbiam czytać Żulczyka i zatapiam się w jego prozie jak w przyjemnej wannie z gorącą wodą i olejkami zapachowymi, ale „Wzgórze psów” to całkiem sprawny mroczny serial z wyrazistą i fantastyczną rolą Roberta Więckiewicza.

Oto małomiasteczkowa Polska pełna zgnilizny i układów, daleka od baśniowych wizji z piosenek Dawida Podsiadły. Po dwudziestu latach wraca, by pogodzić się z ojcem, Mikołaj Głowacki (w tej roli Mateusz Kościukiewicz), opromieniony sukcesem swojej książki pisarz. Dwie dekady wcześniej w miasteczku wydarzyła się tragedia. Niedorozwinięty umysłowo brat zabił własną siostrę. Dziewczyna była sympatią Mikołaja i po powrocie pisarza na stare śmieci zaczyna mu towarzyszyć jako zjawa.

Akcja nie płynie tak warto jak w klasycznych kryminałach. Jej urok polega na tym, iż wciąga nas powoli jak bagno. Trochę to przypomina atmosferą słynny serial „Miasteczko Twin Peaks” Davida Lyncha. Wszystko okazuje się nie takie, jak myślimy. Praktycznie nie ma tu pozytywnych bohaterów, wszyscy są źli i przegrani.

To nie jest serial sensacyjny. Owszem, intryga kryminalna spaja całą historię, ale to przede wszystkim diagnoza społeczna mówiąca o tym, iż wszyscy są w tej Polsce, umieszczonej przez Pana Boga na końcu świata, ubrudzeni. Łącznie z tymi, którzy wydają się szlachetni. Żulczyk nie pozostawia nam żadnych złudzeń i jest w tej diagnozie bezlitosny.

Jeżeli miałbym się do czegoś przyczepić, to może do faktu, iż Mateusz Kościukiewicz w roli zbuntowanego syna niepotrzebnie został ucharakteryzowany na Kurta Cobaina. Ciągle łapałem się na tym, iż zadawałem sobie pytanie, po co lider Nirvany wałęsa się po smętnym polskim miasteczku.

Denerwująca w polskich serialach jest również ta nieumiejętność reżyserów w wymyślaniu, czym mają zająć ręce bohaterzy. Głównie więc zajmują się paleniem fajek. Co jest już tylko komiczne i śmieszne. To tani chwyt, iż bohater, który ma jakiś problem, rzuca się na paczkę fajek jak wygłodzony zwyrol na modelkę.

W każdym polskim serialu z wątkiem kryminalnym uczestnicy akcji nic tylko jarają fajki, niepomni faktu, iż to zwyczaj niewystępujący już masowo. W budynkach urzędów, szpitali, na komisariatach palić już dawno nie wolno, tymczasem w takich produkcjach jak „Wataha”, „Krew za krew” czy właśnie we „Wzgórzu psów” (akurat tu najmniej) wszyscy, od baby po chłopa, od eleganckiej damy po zmęczonego życiem policjanta, od prezydent miasta po kryminalistę – nic tylko papieroski.

Tak wyglądała rzeczywistość w PRL-u. Palono szlugi na potęgę i bez przerwy. Dziś społeczność palaczy jest w zdecydowanej mniejszości. Raczej gnębiona i przeganiana z budynków jak zaraza. Niech reżyser jeden z drugim wyjdzie choć raz ze studia na ulicę i zobaczy, jak wygląda dzisiejszy świat. Palaczy w nim tyle, co mięsa w parówkach na hot dogi.

Idź do oryginalnego materiału