Dużo w tych serialach kryminalnych ostatnich lat małych miasteczek, zamkniętych, podupadłych społeczności, rozliczania się głównych bohaterów z przeszłością, układów, które ktoś w owych mieścinach chce przełamać, jakiegoś biznesmena, który znów coś buduje, a na tej kanwie namalowany jest obraz zbrodni, która łączy losy starych i nowych postaci. Odnoszę wrażenie, iż ten sztafaż, konsekwentnie wymyślony przez Jakuba Żulczyka i sfilmowany przez Jacka Borcucha oraz Piotra Domalewskiego cały jest zrobiony z klisz, przez co nie zdołał wznieść się na poziom unikalności chociażby Szadzi czy też W głębi lasu. Wzgórze psów ma chwytliwy tytuł, który obiecuje wiele nietuzinkowego ukazywania zbrodni, ale wątpię, czy jest w stanie zachęcić do lektury opasłej książki Żulczyka, który jest również współautorem scenariusza. Jest bezpiecznym serialem, nakręconym uważnie, żeby przypadkiem nikogo nie urazić, dlatego przemoc i nagość gdzieś znikły, a zastąpiły je, nie wiedzieć czemu, masowo stosowane przekleństwa.
Główne role powierzono Jaśminie Polak, Mateuszowi Kościukiewiczowi oraz Robertowi Więckiewiczowi. W tle pojawia się również kilku znanych aktorów, ale to ta trójka prowadzi fabułę i zapewnia widzowi odpowiedni dopływ napięcia. Problem w tym, iż w poszukiwaniu tych zagubionych emocji właśnie tu bym szukał wyschniętego źródła. Niekiedy błędem okazuje się łączyć „starych”, aktorskich wyjadaczy z młodszym pokoleniem. Główny bohater przecież podobno miał być charyzmatyczny, a jest nim Mikołaj Głowacki (Mateusz Kościukiewicz). On wraca do swojego rodzinnego, trawionego korupcją miasta, żeby skonfrontować się ze swoją przeszłością, ale i ze zbrodnią. Przyćmiewa go jednak zupełnie charakterologicznie i dramatycznie jego filmowy ojciec, którego gra Robert Więckiewicz. Nie tak to chyba powinno wyglądać? A może to serial przeznaczony już dla czytelników powieści, ale to chyba jeszcze gorzej dla niego, bo jak to oddani fani ekranizowanej prozy, z pewnością będą wieszali psy na twórcach produkcji. Drugie wyschnięte źródło emocji bije sobie w muzyce – jest ona bardzo intensywna, elektroniczna, z motywem przewodnim wokalizy smutnej, zawodzącej kobiety – jej styl jednak jest jednak uporczywy, nieco męczący, sugerujący, iż serial ma coś wspólnego z horrorem i ilustrujący nieraz takie momenty w serialu, które nie dość, iż nie proszą się o muzykę, to z pewnością nie w tym stylu, gdyż odbiera im ona dramatyzm. Wątków jest kilka, w tym ten właśnie najbardziej sztampowy i dramatyczny, czyli korupcji w lokalnym ratuszu. Na szczęście retrospekcje są jak na w ogóle serial, i nie tylko polski, nieźle wkomponowany w całość akcji, która toczy się dość żółwim tempem do finału – muzyka z wokalizą wcale nie pomaga, a wręcz wstrzymuje suspens, a to ma już duży wpływ na emocje u widza. Jakieś kontrapunkty niby są w postaci np. dialogicznych konfrontacji, ale naraz rozpływają się w jakichś przedłużających się ujęciach, kolejnych dialogicznych reminiscencjach, wspomaganych przez cedzącego dialogi Mateusza Kościukiewicza. Aż się nieraz chce do niego na ekranie krzyknąć – więcej odwagi, Panie Mateuszu, głośniej, wyraziściej, czyściej te emocje trzeba okazywać, żeby widz nie miał wątpliwości, jakie są.
Estetycznie jest dość standardowo. Jakiś pomysł na czołówkę był, ale znów tak wokaliza niweczy wysiłki operatora kamery, żeby okazać całe szaleństwo w tych lalkach i rysunkach, które ktoś desperacko stworzył, żeby opowiedzieć historię jak z najgorszych koszmarów. Motyw kobiety w czarnym nakryciu głowy nawiązuje gdzieś może do Lyncha, ale jeżeli Wzgórze psów ma być polskim Miasteczkiem Twin Peaks, to jeszcze wiele mu brakuje w narracji, sposobie wizualnego opowiadania o emocjach oraz przede wszystkim w muzyce. Miałem również duży problem z nierówną pracą kamery. Raz ujęcia były bardzo nowoczesne, raz jakieś niedbałe, sugerujące nieco kino offowe, ale przecież to chyba nie czas i miejsce na takie zabiegi. Generalnie postprodukcji nie jest wiele, a kiedy już trzeba ukazać jakieś specjalne obrazy, np. zwłoki, wygląda to trochę szkolnie. Zwróćcie uwagę na ciało denatki z samego początku filmu i na jej spódnicę. Jest taka ładna, prosta, nienagannie ułożona, a zakrwawione majtki ściągnięte i zmięte. Wyjątkowo nienaturalnie ta poza wygląda, jakby ktoś układał kukiełkę, a nie zwłoki do serialu o poważnych ambicjach kryminalnych. Będę również narzekał na taki bardzo odsunięty emocjonalne wątek dawnego morderstwa, o którym sporo mówią bohaterowie, z którymi spotyka się Głowacki, ale jakoś w tych scenach ta przeszłość go omija, jego bohater słabo na nią reaguje. Niby czegoś szuka, łazi po świecie przedstawionym, węszy, ale jest w tym swoim osobistym śledztwie letni, co nie jest przyjemnym doświadczeniem dla widza.
Generalnie więc wychodzi a to, iż materiał na serial okazał się ciekawy, owszem, może nieco kliszowy, bo tak umotywowanej tematyki mamy w XXI wieku na pęczki, ale to od realizacji zależy, jak historia skonstruowana z takich elementów zapisze się w umyśle widzów. A obawiam się, iż ta zniknie wśród wielu polskich seriali kryminalnych, które chcą zabłysnąć jako kultowe, a idą nieco na łatwiznę, korzystając już z napisanego i sławnego materiału. Nie ma efektach tego podejścia zbyt wiele artyzmu.