Wszystko jest hybrydą – 25. rocznica „Hybrid Theory” Linkin Park

filmawka.pl 2 tygodni temu

Dnia 6 lipca 2025 roku na scenę gdyńskiego festiwalu Open’er wkroczył Linkin Park, zawierając w koncertowej setliście utwory z najnowszego krążka – From Zero. Kilkuletnia przerwa spowodowana tragiczną śmiercią wokalisty, Chestera Benningtona, wreszcie dobiegła końca, a kalifornijski zespół mógł kontynuować swoje dziedzictwo. Najnowszy krążek to pewnego rodzaju the best of Linkin Park, sięgający do samych ich początków, o których, przy obecnym landszafcie i popularności kapeli można zapomnieć. Zgoła niesłusznie, bo po 25 latach ich debiutancki album wciąż pozostaje niezwykle istotnym wydarzeniem w historii muzyki rockowej, o którym warto przypomnieć naszym czytelnikom. W świetle ćwierćwiecza od premiery Hybrid Theory musimy jednak cofnąć się w czasie nieco dalej, tak jak sam zespół, tytułując swoje najnowsze wydawnictwo. Pozwólcie się zaskoczyć równie mocno, co Emily Armstrong na intro From Zero i dowiedzcie się, do czego nawiązuje drugi człon tej nazwy.

Jak w niemal każdej historii o wielkim sukcesie muzycznym, tak i tutaj wszystko zaczęło się od kilku przyjaciół i ich ambitnego marzenia. Dwunastolatkowie Mike Shinoda oraz Mark Wakefield praktycznie od zawsze chcieli rozpocząć muzyczną karierę. Chłopcy przerzucali się inspiracjami, prezentując sobie twórczość najważniejszych (w ich odczuciu) artystów (w ich odczuciu) rapowych i metalowych, formułując autorski styl tworzenia muzyki. Prawdziwa rewolucja w ich pojmowaniu sztuki nadeszła wraz z koncertem Attack Of The Killer B’s w wykonaniu Anthrax i Public Enemy w 1991 roku. „Najlepsza rzecz, jaką w życiu słyszał” młody Shinoda zainspirowała go, aby zająć się muzyką na poważnie i bardziej eksperymentalnie. Zafascynowany rapem młodzieniec, pobierający lekcje gry na pianinie, by „tworzyć takie dźwięki, jak Dr. Dre”, zaczął mieszać ze sobą utwory kolejnych wykonawców, samplować i budować własną bibliotekę dźwięków na czterościeżkowym magnetofonie. Ostatecznie zaczął komponować w pełni autorskie utwory, dorabiając się tym samym ksywki Spooky, przez niepokojącą atmosferę swoich beatów. Jednak instrumental z wokalem Wakefielda jeszcze nie wystarczył, by stworzyć supergrupę.

Szczęśliwie dla naszego duetu, po sąsiedzku jednego z nich mieszkał młody Brad Delson, który całymi dniami raczył okolicznych mieszkańców dyskografią Metalliki, wybrzmiewającą z jego pokoju. W wolnych chwilach spotykał się on z Wakefieldem na jam sessions, w czasie których uformował się zespół The Pricks. Ciężko dokładnie określić, jak długo działał projekt Brada i Mike’a, jednak na pewno warty odnotowania jest ich support przed pierwszym oficjalnym koncertem Hoobastank, na który przyszło 150 osób, za cenę jednego dolara wstępu. To jest L.A. lat 90., tam wszyscy się znali… Tak samo jak Rob Bourdon, przyszły perkusista kapeli, mający już pewne kontakty z bębniarzem Aerosmith, szczęśliwie kręcący się nieopodal przytoczonych wyżej chłopaków. Dzięki temu Mark, Brad i Rob stworzyli kapelę Relative Degree, której Mike Shinoda sporadycznie pomagał w występach na żywo i dostarczał sample. Z biegiem lat, zmian miejsca zamieszkania oraz kierunków studiów, na orbicie przyszłego Linkin Park pojawili się także Joseph Hahn (poznany przez Shinodę na uczelni artystycznej w Pasadenie) oraz Dave Farell (współlokator Brada w czasie studiów). Przeróżne kapele, duety, tria i kwartety, przez które przewijają się wspominani muzycy, zawiązywały się, rozwiązywały, zmieniały nazwę i styl, aby ostatecznie cała szóstka zebrała się w mieszkaniu Mike’a Shinody, gdzie nagrali swoje pierwsze piosenki w pełnym, oficjalnym składzie.

Xero, bo tak zwał się ówcześnie zespół, wypuścił w świat kasetę ze swoim demo, zawierającym cztery utwory. Echo, które wywołał, niosło się pośród uliczek Kalifornii na tyle wyraźnie, iż już 14 listopada 1997 roku chłopakom udało się zagrać pierwszy koncert. Stanowili support dla SX-10 i System Of A Down (którzy sami dopiero co zaznaczali swoją obecność na lokalnym rynku), grających w niewielkim klubie Whisky a Go Go, gdzie to sami artyści musieli ściągnąć publiczność do lokalu, aby impreza się zwróciła. Do entuzjazmu było jednak daleko, gdyż, jak stwierdził po latach Shinoda, byli fatalni. Ktoś jednak dostrzegł w Xero nieoszlifowany diament. Jeff Blue, mający już pod swoimi skrzydłami wschodzące gwiazdy w postaci KoRn czy Limp Bizkit, wziął udział w koncercie chłopaków i postanowił wesprzeć ich w dalszym rozwoju. Zoomba Music Group zobowiązało się do pokrycia kosztów nowych instrumentów, sprzętu, nauczyciela śpiewu dla Wakefielda, poszukiwań kontraktu nagraniowego i bookingu koncertów. I choć sprzęt udało się zorganizować, nie przekładało się to na zainteresowanie publiczności. zwykle na widowni zasiadało maksymalnie kilkadziesiąt osób, w dużej mierze prywatnie powiązanych z występującymi. Przełom miał nastąpić 10 grudnia 1998 roku, we wspomnianym wcześniej Whisky a Go Go, gdzie na widowni posadzono ok. 30 producentów powiązanych z lokalną sceną. Jeff Blue uważał pomysł za co najmniej ryzykowny, bo ewentualna porażka na oczach przedstawicieli branży mogła przekreślić jakiekolwiek szanse na sukces Xero. Obawy okazały się słuszne, bo po skończonym koncercie na widowni zostało mniej niż dziesięć osób (co ponoć miało miejsce już po trzecim utworze), wliczając w to samego Blue’a i jego znajomych. W ciągu dwóch kolejnych dni otrzymał on 7 listów odmownych od pechowców, którzy mieli nieprzyjemność brać udział w koncercie. Co jednak kluczowe, wszyscy jednogłośnie wskazali najwyraźniejszą wadę Xero – Marka Wakefielda. Zasadność tych uwag możecie sprawdzić sami, porównując utwór Rhinestone z demówki Xero z jego późniejszą wersją, czyli Forgotten z debiutanckiego albumu. Podobnie z zestawem Esaul (A Place For My Head). Wyrok wydany przez środowisko wpłynął bardzo niekorzystnie na atmosferę pomiędzy członkami zespołu, która pogarszała się z każdą kolejną odmową wydawców i koncertem dla prawie pustej sali. Jednak klamka zapadła. Wakefield został zwolniony. Według niektórych źródeł, kapela odbywała już pierwsze castingowe próby z innymi wokalistami, na kilka miesięcy przed oficjalnym rozstaniem. Mamy zatem niekompletny zespół z jedną demówką, na której są cztery piosenki i tylko jednego frontmana. Niby nic dziwnego, jednak Shinoda od początku pisał teksty z myślą o dwóch uzupełniających się wokalistach. Konkretne proporcje rapowania i śpiewu były co prawda możliwe do zrealizowania przez jedną osobę, ale nie dodawałoby to „głębi i klimatu”, o którą tak zabiegał Mike. Szczęśliwie dla niego, równolegle właśnie zaczęła się sypać inna grupa.

Na pierwszej fotografii od lewej: Danny Hayes, Mike Shinoda, Rob Bourdon, Joe Hahn, Mark Wakefield, Brad Delson, Jeff Blue.

Grey Daze miało już na koncie dwa długogrające albumy i kilkaset koncertów rozsianych po całych Stanach Zjednoczonych, ale w pakiecie z nimi również niekompetentny management. I chociaż pełnomocnik prawny zespołu Scott Harrington za wszelką cenę chciał wyprowadzić Grey Daze na prostą, a na horyzoncie już można było niewyraźnie dostrzec kontrakt z Warner Bros. Records na nagranie demo, po fatalnym koncercie w Big Fish Pub w 1998 z zespołu odeszło dwóch członków – Mace Beyers i Chester Bennington. Ten drugi pozostał w bliskich relacjach z prawnikiem, który przez pewien czas podsyłał mu różne demówki, aby pewnego dnia móc realizować się w innej obiecującej kapeli. Oczywiście pośród nich była niepozorna kaseta, z niepokojącym niemowlakiem na okładce i napisem „Xero” na grzbiecie. Zachwycony instrumentalami 22-latek chciał wziąć w tym udział, czując, iż może usprawnić kwestię refrenów i ogólnej melodii w kompozycjach zespołu. Od razu zabrał się do pracy, ignorując choćby własną imprezę urodzinową, aby jak najszybciej zrealizować sesję nagraniową i przekazać dopracowane taśmy odpowiednim osobom. Traktował przedsięwzięcie na tyle poważnie, iż nie zgodził się na wysłanie materiału pocztą, aby mieć pewność, iż Jeff Blue faktycznie odsłucha całość, a choćby odtworzył mu 30 sekund materiału przez telefon, aby wiedział o jakim poziomie zaangażowania była mowa. Cytując za samym Blue: „To, co usłyszałem wbiło mnie w podłogę. Każde załamanie jego głosu opowiadało własną historię. To było ikoniczne, szczere, wrażliwe, natarczywe, piękne i walące prosto w splot słoneczny. Od razu zadzwoniłem do Brada i Mike’a mówiąc im, iż ściągam Chestera do Los Angeles”. I choć umowa była już niemal podpisana, gdy uśmiechnięty Bennington wszedł do siedziby Nine Thousand Sunset LLC and Cord Partners Inc., trzeba było przesłuchać innych kandydatów. O bezzasadności tego procesu niech poświadczy choćby reakcja jednego z nich, który słysząc wokal Chestera, postanowił odpuścić, twierdząc, iż zatrudnienie kogokolwiek innego byłoby idiotyzmem. Ciężko było się nie zgodzić, dzięki czemu, po odhaczeniu formalności, w skład zespołu wchodziło już oficjalnie sześć osób. W międzyczasie ekipa tymczasowo przybrała nową nazwę – Hybrid Theory.

Idea stojąca za teorią hybrydy jest dość oczywista. Połączenie rapu z hip-hopem, choć nie pojawiło się po raz pierwszy na powstającym EP, musiało zostać zaprezentowane publice jako w pełni organiczne. Chciano uniknąć rozdzielania obu czynników na rapowaną zwrotkę i podniosłe, rockowe refreny. Wiecznie ewoluujący eksperyment, pozwalający sobie najwyżej na wydzielenie konkretnych sekcji przenikających się ze sobą w kontrolowany sposób. Przybliżenie do siebie pozornie odległych elementów, jak określił to Shinoda, komponując instrumentale wraz z Delsonem, by następnie przedstawić je Benningtonowi, z którym pisali teksty. Ta ciągła ewolucja uwidaczniała się w poszukiwaniu artystycznej tożsamości przez chłopaków. Choć Chester był niezwykle zdolnym wokalistą, regularnie wpadał w pułapkę imitowania swoich idoli. W zależności od atmosfery przedstawionego utworu, podświadomie zmieniał akcent i skręcał w rejestry, które upodobniały jego wokal do Dave’a Gahana z Depeche Mode czy Layne’a Staley’a z Alice in Chains. Świadomi tej naleciałości, gwałtownie korygowali przypadkowe impersonacje i przywracali utworom z Hybrid Theory EP ich autorski styl. Po owocnych sesjach nagraniowych i stopniowemu zacieśnianiu się więzi między członkami zespołu, Jeff Blue ponownie postanowił skonfrontować ich z przedstawicielami branży fonograficznej. Ściągnął do studia każdego z autorów odmownych listów, o których wspomniałem przed chwilą i jeden po drugim przedstawiał im nowy materiał. Ku zaskoczeniu wszystkich zainteresowanych, wszyscy ponownie odmówili. Jak zatem przystało na niepokorną młodzież, postanowili zignorować uwagi starych dziadów i zadziałać na własną rękę. Pod nieobecność zajętego innymi projektami basisty Dave’a Farella, do sesji nagraniowych zaangażowano Kyle’a Christnera, z którym zespół założył nowy label – Mixed Media i własnym sumptem wytłoczyli 1500 sztuk skończonego EP. W pierwszym rzucie pod koniec 1999 roku, udało się sprzedać kilkaset sztuk, rozdając je znajomym i znajomym znajomych. Jednak by wieść gminna niosła się dalej, trzeba było wykorzystać najnowocześniejsze zdobycze techniki – internet. Zespół udostępnił cały swój album do pobrania w serwisie mp3.com i dzięki poczty pantoflowej samodzielnie go promował. Regularnie pojawiali się na chatroomach KoRn i innych, zyskujących rozgłos kapel, aby, udając zaangażowanych fanów, reklamować nowy, niesamowity projekt, którego koniecznie muszą posłuchać pozostali internauci. Strategia okazała się nad wyraz skuteczna. Nowi fani zaczęli pisać i dzwonić do Hybrid Theory z prośbą o zakup płyt oraz innych dóbr materialnych. Dlatego w mieszkaniu Roba urządzono nieformalne centrum pocztowe, z którego regularnie wysyłano płyty, naklejki, koszulki i listy z podpisami członków zespołu. Rosnąca popularność pozwoliła uwierzyć chłopakom, iż w teorii hybrydy kryje się potencjał, który trzeba pokazać światu. Ale trzeba było jeszcze wprowadzić kilka zmian.

Przednia i tylna okładka „Hybrid Theory EP”

Po pierwsze, Jeff Blue objął jeszcze wyższe stanowisko wiceprezesa wydziału artystycznego, co pozwoliło mu rozszerzyć sieć kontaktów. I choć, jak wspomniałem wcześniej, Hybrid Theory nie generowało wielkiego zainteresowania wśród firm fonograficznych, na stół Jeffa trafiła jedna oferta, złożona przez Warner Bros. Records, i to mimo ich własnej, trzykrotnej odmowy w latach wcześniejszych. Oferowali oni ponoć nieduże pieniądze, ale rozwojowe środowisko dla ambitnych muzyków. Niestety, niedługo po podpisaniu kontraktu, w WB miało miejsce spore przetasowanie na szczytach władzy, przez co chłopaków (znowu) pozostawiono samymi sobie. Ci jednak nie przejęli się niczym i postanowili wykazać się nie tylko pełnym profesjonalizmem, ale i dużą pewnością siebie. Lub brawurą, zależy od przyjętej perspektywy. Po wyklarowaniu się ekipy odpowiedzialnej za rozwój Hybrid Theory w Warnerze, zespół wystosował zaproszenie do wszystkich jej członków, celem lepszego poznania się, wyłożenia idei stojących za projektem, ustalenia celów, do których będą razem dążyć i ustalenia strategii dot. marketingu czy choćby oficjalnego fanklubu. Nieczęsto zdarza się, żeby banda dwudziestokilkulatków rozstawiała po kątach pracowników wielkiego korpo, ale tym razem odważny występ okazał się skuteczny. Jednak panowie w garniturach mieli inne obawy. Pod ich labelem funkcjonował już (ponoć całkiem obiecujący) zespół o nazwie Hybrid, z którym nie powinno się mylić nowego projektu. Wymyślono aż 30 nowych nazw dla formacji, dla pewności wykupując domeny internetowe dla tych najciekawszych. Wśród propozycji były m.in Probing Lagers, Clear, Platinum Lotus Foundation czy Lincoln Park. Ta ostatnia przypadkowo wpadła do głowy Chesterowi, gdy odwiedzał rodzinne strony, mijając ten właśnie teren zieleni miejskiej. Dodatkowym uzasadnieniem dla tej propozycji była uniwersalność nazwy. Praktycznie w każdym większym mieście znajdował się Park Lincolna, dlatego słysząc, z jakiego są zespołu, publika momentalnie mogła uznać ich za lokalsów. Ryzykiem było jednak ciągłe uznawanie występujących za support, bo niby w jakim innym celu tutejsza kapela miałaby grać jakikolwiek koncert? Niestety, zakup strony lincolnpark.com kosztował wtedy ponad 10 tys. dolarów, dlatego celem zachowania fonetyki i zaoszczędzenia pieniędzy, nazwa została zmieniona na Linkin Park. A reszta to już historia.

Oczywiście, wbrew pozorom w Warner Bros. nie zasiadali sami eksperci, stąd pojawił się szereg dodatkowych pomysłów na modyfikację formacji i ich muzyki. Jednym z nich było rozkazanie Mike’owi zaprzestania rapowania, kosztem zdegradowania go do roli klawiszowca lub też całkowitego usunięcia z kapeli. A nawet, gdy partie rapowe uznano za stosunkowo ważne, proponowano, aby zbliżyć jego flow do Freda Dursta z Limp Bizkit. W międzyczasie to Chester miał być wypromowany na główną i jedyną gwiazdę Linkin Park, na co nie przystał zarówno sam zainteresowany, jak i reszta zespołu. Co jeszcze zdaniem WB wymagało poprawy? Stylówka Joe Hahna, którego chciano wcisnąć w fartuch laboratoryjny, założyć kowbojski kapelusz i obdarować ksywką The Doctor. choćby logo, które zaprojektował Mike, było ponoć „zbyt azjatyckie”. Po tym wszystkim, z nieznanych nikomu przyczyn, zespół postanowił ignorować wszelkie uwagi i kontaktować się z labelem wyłącznie w absolutnie koniecznych przypadkach. Jakim cudem przy całym tym pieprzniku, udało się zaangażować do roli producenta legendarnego dla nu-metalowej sceny Dona Gillmore’a, pozostaje dla mnie zagadką. Grunt, iż się udało. Choć Gillmore widział w Linkin Parku ogromny potencjał, wiedział, ile pracy będzie wymagać jego wykorzystanie. Chester twierdził, iż Don faktycznie lubił tylko dwie ich piosenki (Points Of Authority i With You), przez co niemal cały album trzeba było napisać od nowa. Jednak sam producent twierdził, iż każdą z ich piosenek dało się po prostu poprawić. Dzięki naprowadzającym sugestiom dotyczącym konkretnych partii instrumentalnych, modyfikacji flow czy wokalu oraz niewielkich modyfikacji tekstu, muzycy regularnie dostarczali wersję lepszą od poprzedniej. choćby jeżeli któryś z chłopaków nagminnie wściekał się na ciągłe zmiany, rezultaty były bardziej niż satysfakcjonujące. Zmiany tekstu o których mówili Don oraz zespół, dotyczyły pewnych uproszczeń i uniwersalizacji. Bardziej skomplikowane metafory były modyfikowane nie przez brak wiary w inteligencję odbiorcy, a ze względu na ułatwienie dostępu do przeżyć tekściarzy, czy też zwiększenia potencjału rozrywkowego. Chodziło o „zbalansowanie poczucia ojej-biedny-ja, z czystą frajdą”. Co jednak odróżniało Linkin Park od reszty rapcore’owej ferajny obecnej na rynku, to niemal całkowity brak wulgaryzmów. Jak przystało na wrażliwych i dojrzałych chłopców, Chester i Mike wiedzieli, iż swoje emocje można wyrażać w znacznie lepszy sposób niż rzucaniem mięsem. Przemyślenie swojego bólu i rozłożenie go na czynniki pierwsze czyniło z muzyki LP coś więcej niż katalizator do krzyku bezsilności na otaczającą nas niesprawiedliwość. I choć krzyku pośród publiki nie brakowało, to widok setek ludzi doświadczających tych samych problemów, o których śpiewano na scenie, realnie pokazywał, w którą stronę powinny iść teksty Linkin Parku.

Sesja zdjęciowa Linkin Parku z 2000 roku / fot. James Minchin III

Mike słusznie zwraca uwagę na fakt, iż on i Chester wywodzili się z odmiennych środowisk. Raper, wychowany przez dwójkę wspierających rodziców, nie przeszedł przez podobne piekło, co uzależniony, pochodzący z rozbitej rodziny Bennington. I choć obu nie były obce wykluczenie, rozczarowanie czy złamane serce, to właśnie ciężar doświadczeń wokalisty LP zaważył na liryce zespołu. Jak mówił sam Chester, najcięższą do wykonania na żywo piosenką było Crawling (drugi wydany singiel), i to nie przez skomplikowane kwestie techniczno-wokalne, a tematykę. To piosenka opowiadająca o wieloletnim nadużywaniu alkoholu i narkotyków oraz konfrontacji z własną słabością. Chester przyznaje się do popełnionych błędów i prosi o pomoc. Widmo przeszłości podąża za podmiotem lirycznym także w paranoicznym Papercut czy With You, mówiącym o ciągłym trzymaniu się wspomnienia o konkretnej osobie, choć chcielibyśmy przed tym uciec, jak w Runaway. Jednak, co ironiczne, niektóre utwory narodziły się przez kolejne fiaska przy tworzeniu albumu. Pewne elementy niepokornej dezaprobaty systemu możemy odnaleźć chociażby w Points Of Authority, tak bezpośrednim wyrazem gniewu wobec branży jest One Step Closer. Co ciekawe, frustrację tę napędzał przytoczony wcześniej Don Gillmore. Trzy otwierające utwór wersy: „Nie mogę znieść więcej/Mówię to, co już powiedziałem wcześniej/Te słowa nie mają sensu” to wyraz narastającego zmęczenia i agresji pod adresem producenta, który co chwilę chciał poprawiać tekst do Runaway. Gdy po raz kolejny odrzucał zaktualizowaną wersję, ponoć nie zerkając choćby na kartkę, Chester czuł się „o krok bliżej do przepaści” i chciał, żeby Don wreszcie się zamknął. Stąd kultowe już „shut up when I’m talking to you” jako bridge. Ale jak wspomniałem wcześniej, Mike i Chester to grzeczni chłopcy i mieli wątpliwości co do tak personalnie nacechowanej i agresywnej piosenki. Bennington nazwał ją choćby ponoć „kupą gówna” i uznał, iż nie powinna być wydana. W życiu nie zgadniecie, jaki utwór stał się pierwszym singlem z Hybrid Theory

Muzyka to jednak nie wszystko. Jako iż w zespole znajdowało się dwóch absolwentów uczelni artystycznej (Joe i Mike), ogromny nacisk położony na stronę wizualną albumu nie powinien dziwić. Obecny na okładce żołnierz ze skrzydłami ważki miał reprezentować dokładnie to, co tytuł krążka oraz sam zespół. To połączenie surowych i ciężkich elementów z dużą dawką wrażliwości. Delikatne skrzydła owada przyczepione do pleców człowieka, którego celem jest zabijać. Aby pozostać w kręgu inspiracji hip-hopem, Mike powoływał się także na street art, ze szczególnym naciskiem na prace Banksy’ego, czy Sheparda Fairey’ego (którego najpopularniejszą pracą jest prawdopodobnie plakat wyborczy Baracka Obamy Hope). Żołnierz-hybryda został później wykorzystany na innych materiałach promocyjnych i okładkach kilku singli, nie zawsze posiadając skrzydła. To ponoć przypadkowy wynik pracy (albo wina, nazwijcie to jak chcecie) głównego designera okładki – Franka Maddocksa. Warto odnotować, iż było to dopiero drugie jego zlecenie dla jakiegokolwiek longplay’a od Warner Bros., jednak już debiutem zapisał się w historii rockowych identyfikacji wizualnych. Czym? White Pony od Deftones, z którymi współpracuje do dzisiaj. Dokładnie tak, jak z Linkin Park. Okładka gotowa, playlista wyselekcjonowana, biznesplan opracowany, sukces murowany. Czas wypuścić Hybrid Theory w świat.

Projekty żołnierza-ważki autorstwa Mike’a Shinody

Trzymając się ulicznych inspiracji, Linkin Park nawiązali współpracę z firmą StreetWise, która odpowiadała za marketing i dystrybucję debiutanckiego albumu. Rozsiewając informacje pocztą pantoflową, od miasta do miasta, jeszcze przed premierą krążka LP doczekało się fanów w Szkocji, Japonii czy Australii. Umiejętnie gospodarując gotowym materiałem, sprzedawali i rozdawali za darmo kasety z pojedynczymi singlami, pojawiając się przy tym gościnnie na różnych kompilacjach. W czasie lokalnych eventów branży radiowej, uczestnicy mieli okazję przedpremierowo zapoznać się ze świeżo wydanym singlem One Step Closer. Doczekał się on także pierwszego teledysku, który po premierze 25 sierpnia 2000 roku wywołał niemałe poruszenie wśród widowni. Jeff Blue wspominał o małym wakacyjnym wypadzie do Meksyku, w czasie którego nieznajoma dziewczyna zaczepiła Chestera. Na widok jego charakterystycznych tatuaży w kształcie płomieni na przedramionach krzyknęła do swojej koleżanki: „To jest koleś z teledysku, o którym ci mówiłam!” Zainteresowanie było tak duże, iż premierę longplay’a trzeba było przyspieszyć do początku października 2000 roku. Publika nie mogła już dłużej czekać.

Fenomen Hybrid Theory chyba najlepiej podsumował Mike Shinoda:

„Nasz pierwszy album powstawał w ogromnych bólach, bo wydawało się, iż każdy kazał nam się zmienić. Chcieli, żebyśmy byli jak ten czy tamten zespół, a my musieliśmy z tym cały czas walczyć. Ale ostatecznie mogę powiedzieć, iż zrobiliśmy album taki, jak chcieliśmy. Ale gdy tylko wyszedł, całość poszła już błyskawicznie. Spotkaliśmy się z masą krytyki za to, iż weszliśmy do mainstreamu tak szybko. Musieliśmy przezwyciężyć masę swoich obaw dotyczących tego, co znaczy »sprzedać się« i zrozumieć, iż wcale się nie sprzedaliśmy zrobiliśmy to, co chcieliśmy, a ludzie zareagowali na to pozytywnie. Dopóki nie poświęcamy swojej integralności, przez cały czas możemy podpisać się pod tym albumem”. Dwunastokrotna platyna, 32 miliony sprzedanych egzemplarzy (50 tys. w pierwszym tygodniu!), najlepiej sprzedający się debiutancki album od czasu Guns N’ Roses, światowy fenomen, rewolucja w gatunku. Pomimo upływu 25 lat Hybrid Theory wciąż pozostaje wyjątkowym projektem, który potrafi wywołać u mnie te same dreszcze ekscytacji, jak przy pierwszym seansie jednego z wielu AMV na wczesnym YouTubie. Choć mógłbym zrzucić wszystko na karb nostalgii, tak bardziej krytyczne i analityczne podejście do projektu oraz godziny spędzone na przeglądaniu archiwów nie pozwalają mi jakkolwiek umniejszyć temu projektowi. Grupa natchnionych młodziaków z wyraźnym pomysłem na siebie i swoją muzykę miała w rękach wszystko, aby zrewolucjonizować gatunek i stać jedną z największych kapel w historii. choćby jeślina koniec, to i tak jest bez znaczenia”.

Korekta: Krzysztof Kurdziej, Anna Czerwińska

Źródła:

  • Linkin Park’s Mike Shinoda On Dealing With Brutal Criticism & Fighting Tooth And Nail For Your Vision | SUBvert Magazine, Listopad 2009
  • Chester Bennington: Former Warner Bros. A&R Jeff Blue Remembers Linkin Park’s Early Struggles | Billboard, 27 czerwca 2017
  • Linkin Park Steps Out | TIME, 20 stycznia 2002
  • LPLive: Mike Q&A Summary, 26 czerwca 2020
  • Podcast w/ LP Art Collaborator Frank Maddocks – Newswire – Linkin Park Live, 6 czerwca 2019
  • Linkin Park Interview #2 ~ 2000-11-25 on Much (USA) – YouTube, 22 sierpnia 2008
  • Chester Bennington Opens Up About His Past Addictions | Noisecreep, 16 lipca 2009
  • Linkin Park – From A Whisper To A Scream – A Documentary Film | YouTube, 6 marca 2014
Idź do oryginalnego materiału