Jakub Wojtaszczyk: „Worst Case Scenario” to twój autorski spektakl oparty na doświadczeniu życia z chronicznym lękiem. Kiedy postanowiłaś go zrobić?
Aleksandra Jakubczak: Wpadłam na jego pomysł, kiedy uświadomiłam sobie, jak bardzo obwiniam się za to, iż nie potrafię do końca odnaleźć się w systemie teatralnym. I iż jednym z powodów są moje zaburzenia lękowe, a także to, jak bardzo one wpływają na moje funkcjonowanie. Mam poczucie, iż są one kompletnie niekompatybilne z teatrem, zwłaszcza z rolą reżyserki w takim kształcie, w jakim ona funkcjonuje w Polsce. I w pewnym momencie po prostu przestałam umieć udawać.
JW: Co zrobiłaś?

Aleksandra Jakubczak, fot. Krystian Daszkowski
AJ: Na początku miałam ogromne poczucie winy, wstydziłam się tych lęków. A potem zaczęłam myśleć, iż mam już dosyć ciągłego strachu. Że może warto spróbować zrobić z tego doświadczenia jakąś pracę – nie tyle o powrocie na scenę, bo to nie jest tak, iż zupełnie zniknęłam, ale jednak w pewnym sensie się wycofałam.
Teatr na początku bardzo mnie wzmacniał, ale potem moja wyobraźnia została wciągnięta w lękowe schematy i jakby się w niej wyczerpały baterie.
Stany lękowe są niesamowicie izolujące i pochłaniają mnóstwo energii. Zatem „Worst Case Scenario” jest również próbą odzyskania wyobraźni. Wykorzystania jej właśnie po to, żeby móc z tym lękiem jakoś żyć, żeby się z nim oswoić. Może też pogodzić z tym, iż on jest częścią mojego świata. Przecież niekoniecznie lęk musi być słabością.
JW: Lęki zabierały ci też kreatywność?
AJ: Też, ale obawiałam się, iż kiedy się przyznam do lęków, zostanę odrzucona przez środowisko teatralne. W głowie miałam: „To nie jest istotny temat na spektakl!”. Strach mnie zablokował. Tym bardziej, iż system teatralny nie sprzyja zdrowiu psychicznemu.
JW: Co masz na myśli?

Aleksandra Jakubczak, fot. Krystian Daszkowski
AJ: To właśnie ta niekompatybilność zawodu, o której wspomniałam. Reżyserowi czy reżyserce, przynajmniej w takim tradycyjnym myśleniu, nie wolno się bać. Powinnam być zawsze silna, wiedzieć, jak realizować swoją wizję, która powinna być czytelna. Kawałek mnie, który się boi i który ma wątpliwości, nie współgrał z tym stereotypem. A ja przez podwyższoną czułość układu nerwowego mam różne ograniczenia, np. czasem potrzebuję więcej przerw, bo przebywanie w dużej grupie ludzi mnie stresuje, doprowadza do przebodźcowania, a to często wywołuje z kolei stany lękowe.
JW: Jaką na początku miałaś strategię?
AJ: Udawałam, iż wszystko jest w porządku. Uciekałam od problemu i nie chciałam się z nim konfrontować. Oczywiście wiedziałam, iż nie jestem szczera ze sobą i z innymi. Aktorzy i aktorki też to czuli. Bałam się etykiety osoby „niestabilnej”, bez oczekiwanej „reżyserskiej pewności”. Przecież nikt z takimi osobami nie chce pracować!
JW: Co zawodzi? System?
AJ: Na pewno nie sama praca z aktorem i aktorkami, bo działamy na głębszym poziomie relacji. Zawodzi system teatralny, który mnie nie dawał poczucia bezpieczeństwa. Czułam, iż muszę ciągle się zabezpieczać, uważać na każde słowo, każdą sytuację, myśleć strategicznie. W rozmowach z dyrektorami i dyrektorkami nie ma do końca miejsca na szczerość. Prowadzimy grę o wpływy. Do tego dochodzi jeszcze rywalizacja. Teatrów niby jest sporo, ale tak naprawdę miejsc, w których można sensownie pracować, nie ma wiele. To tworzy presję i ciągłe napięcie.
JW: Postanawiasz opowiedzieć o swoich lękach na scenie. Nie bałaś się, iż to zbyt intymne?

Aleksandra Jakubczak, fot. Krystian Daszkowski
AJ: Szczerze mówiąc, wcześniej się nad tym nie zastanawiałam. Raczej działałam intuicyjnie i szłam za tym, co mnie porusza, co mnie uruchamia. Choć teraz mówię otwarcie o swojej dolegliwości, co jest czymś bardzo intymnym, to nie zajmuję się tym, skąd ona się wzięła. Nie chcę jej analizować w kategoriach indywidualnych. Szerzę ideę, iż to wszystko, co nazywamy zaburzeniami, nie bierze się z jakiegoś osobistego defektu, tylko jest wynikiem okoliczności, w których funkcjonujemy; systemów, w których żyjemy i pracujemy.
Chcę zerwać z narracją, iż jeżeli nie wpiszę się w narzuconą figurę, nie będzie dla mnie miejsca w teatrze i to z własnej winy.
Dopiero w pracy nad „Worst Case Scenario” uświadomiłam sobie, jak bardzo miałam w sobie ableistyczne wyobrażenie o byciu artystką. Ma to być ktoś zawsze sprawny, silny, niezłomny, odporny (szczególnie, gdy jest kobietą). jeżeli nie jest taką osobą, to po prostu nie nadaje się do tej roli. Tak nam choćby mówiono w Akademii Teatralnej.
JW: jeżeli chorujesz, jesteś zdyskwalifikowana?
AJ: Tak! Gdy koleżanka z roku chciała przynieść zwolnienie od psychiatry, usłyszała, żeby lepiej poszukała innego lekarza. Na studiach wpojono nam, iż samo przyznanie się do lęku jest wręcz dyskwalifikujące. A to wzmacniało wstyd. Dlatego do spektaklu wkładam strach „przed tym, iż TO się wyda”. To najbardziej intymny element.
JW: Co pokazujesz na scenie?
AJ: Opowiadam o mechanizmach. Moje lęki były bardzo rozbudowane i – co odkryłam z zaskoczeniem – wpychały mnie w światy, które są baśniowe, absurdalne. Prawdopodobieństwo, iż kiedyś się ziszczą, było zerowe. Natomiast emocje pozostawały prawdziwe.
To rozbudziło moją wyobraźnię.

Aleksandra Jakubczak, fot. Krystian Daszkowski
Jeden z moich dużych lęków wiąże się z przestrzenią, w której właśnie przez sam lęk rozpadam się, jakby rozpraszam na kawałki i nie mogę się pozbierać. Myślę, iż to może być zabawne, iż dorosła osoba może mieć takie myśli, które ją blokują. Inny strach związany jest z intensywnym stanem lękowym, podczas którego ogarnia mnie niekończący się szum, niepokojące rozwibrowanie. Najgorszy mechanizm dotyczy zaciętych pętli. Kiedy spirala kręci się, kręci i kręci, by nagle niespodziewanie się zaciąć. Jakbym była w grze komputerowej i nagle stanęła przed ścianą bez drzwi.
To wrażenie niemożliwości wyjścia, ani spojrzenia, co jest dalej, urasta do wielkiej grozy. Jest to przytłaczające, ale myślę też, iż sam moment zatrzymania może być odczytywany jako próba odzyskania kontroli.
Natomiast – wracając do twojego pytania – w spektaklu punktem wyjścia jest zawsze realność, w której zaczyna działać mechanizm lękowy, a ja zastanawiam się co jeszcze może się wydarzyć, jakie rzeczywistości podsuną mi lęki. Krok po kroku wchodzę w nie coraz głębiej.
JW: Czy dobrze rozumiem, iż te obrazy abstrakcyjne, jak na przykład wiatr czy gra komputerowa, o których wspomniałaś, są łatwiejsze do przełożenia na język sceniczny niż terminologia medyczna czy socjologiczna? Jak łączysz te różne poziomy?
AJ: Sama mam zaburzenia lękowe uogólnione z napadowym lękiem, ale przecież tych form jest wiele. Znając medyczny punkt widzenia, można z niego czerpać, inspirować się nim. Mnie wiedza daje też poczucie bezpieczeństwa. Jednak diagnoza interesowała mnie mniej niż właśnie wspomniany mechanizm. Na próbach wychodziłam na przykład od takiego ćwiczenia terapeutycznego – nie jest ono dla wszystkich, nie w każdej fazie lęku, ale w określonych, bezpiecznych warunkach – w którym pozwalasz sobie wyobrazić najgorszy możliwy scenariusz sytuacji, której się boisz. Ciśniesz tę wizję aż do jej granic. I to w pewnym sensie uwalnia, bo w końcu orientujesz się, iż – jak wspomniałam – te wizje najczęściej nie mogą się wydarzyć.
W strukturze pracy widać dramaturgię przeżycia wewnętrznego.
To jest dla mnie niesamowicie kreacyjny mechanizm. Miałam poczucie, iż mój lęk właśnie zabierał mi mięsień wyobraźni. Tymczasem te narracje mają potencjał twórczy.
JW: Czym jest dramaturgia przeżycia wewnętrznego?

fot. Krystian Daszkowski
AJ: W przypadku „Worst Case Scenario” najbardziej zajmowałam się tym, jaki przebieg mają moje stany. I to właśnie ten przebieg, wraz z aktorkami Justyną Wasilewską i Robem Wasiewiczem, przenosimy potem w przestrzeń spektaklu, na scenę. U mnie on bywa różny, ale bardzo często towarzyszy mu oczekiwanie, iż coś się wydarzy.
Mówimy więc o czasowości, z tymi momentami napięcia w zawieszeniu.
Dużo też pracuję z wizualnością, trochę taką „trashy”. Bo przez to, iż miałam też lęki społeczne, w pewnym momencie, gdy byłam już rozczarowana teatrem, zaczęłam robić prace, w których nie było w ogóle żywych performerów. Tylko obiekty, rzeczy, które można znaleźć, które mogą uzyskiwać inne konteksty. To też jakoś wiąże się z lękiem, bo on może działać jak filtr na rzeczywistość. Że widzisz tylko to, co potwierdza twoją wewnętrzną narrację. I to samo staje się narzędziem dramaturgicznym: mechanizm projekcji, wyłapywanie znaczeń, które potwierdzają lęk. Ponownie: wpadasz w spiralę.
Są także teorie, które mówią o tym, iż lęk jest emocją, która tworzy obiekt – czyli projektujesz coś w przestrzeni i to coś staje się częścią twojej opowieści.
Więc w spektaklu też projektujemy i tworzymy przestrzenie lękowe. A z drugiej strony, kiedy chce się z tego lęku „wrócić”, jednym z narzędzi jest grounding, czyli opisywanie tego, co naprawdę widzisz wokół siebie. Rzeczy, które są „tu i teraz”, fizyczne, a nie wyobrażone.

Aleksandra Jakubczak, fot. Krystian Daszkowski
Co interesujące – te lęki są bardzo powtarzalne, bo to zawsze są te same historie.
I choć się już je zna, niestety nie oznacza, iż przestają działać. To jest dla mnie bardzo interesujące dramaturgicznie. Bo właśnie ta powtarzalność, to iż za każdym razem działa tak samo, mimo iż już tyle razy się to przeżyło – to coś bardzo mocnego.
JW: Aktorki Justyna Wasilewska i Rob Wasiewicz są narzędziami w twoich rękach czy dokładają własne inspiracje, własne biografie?
AJ: Z lękami nie można się izolować od innych, bo nie da się ich udźwignąć samemu. Dlatego nauczyłam się prosić o wsparcie. Z tego wynikał też gest zaproszenia do mojego świata osób artystycznych. Bo tylko dzięki nim, a może właśnie z nimi, ta rzeczywistość staje się bardziej znośna. To mi się kojarzy z Lacanem i jego ideą, która mówi, iż dojrzałość nie polega na tym, żeby „rozgrzebywać swoje traumy”, tylko żeby być w stanie stanąć przy tym, co masz, i to wytrzymać. W tym sensie korzystam z teatru i z jego performatywności, żeby to wsparcie otrzymać, ale też przetworzyć to, co bardzo prywatne, tak żeby w jakimś momencie stało się wspólne.
Zresztą, jak robiłyśmy pokaz work in progress, wiele osób mówiło nam potem, iż choć nie każda dokładnie tak samo przeżywa, to jednak doświadczenia są podobne, można je rozpoznać. A choćby o ile schemat się nie zgadzał, odczytanie następowało na poziomie emocjonalnym.
Nie pracowałyśmy z biografiami performerek, bo też nie zaprosiłam osób lękowych. Po prostu z czasem, w tym procesie, nasze wyobraźnie zaczęły się łączyć. Poza tym moja własna biografia w pewnym sensie jest obecna, ale nie w sposób dosłowny.



JW: Lata temu, przy okazji premiery innego twojego spektaklu „Dziewczyny opisują świat”, w jednym z wywiadów mówiłaś, iż zaczynasz wątpić, iż teatr ma możliwość zmiany społecznej, bo ma za mały zasięg. Przekonujesz przekonanych. Czy coś się zmieniło? Jak teraz na to patrzysz?
AJ: „Worst Case Scenario” nie do końca robię w teatrze, bo poznański Pawilon nie jest przecież taką klasyczną instytucją. Do takiej z tym projektem nigdy bym nie poszła. Nie czułabym się bezpiecznie. Początkowo chciałam zrobić film, bo wydawało mi się, iż dzięki niemu dotrę szerzej. Ale przez ten moment kryzysu i rozczarowania coś się we mnie przewartościowało. Wróciła mi wiara w teatr. Może ma mniejszy zasięg, nie podróżuje tak jak film, nie dociera tak „globalnie”. Ale to, co się może wydarzyć tu i teraz, jest bardzo mocne.
Spotkanie jest zdolne do wywoływania realnych zmian, niekoniecznie spektakularnych na zewnątrz, ale takich wewnętrznych, w myśleniu, w przeżywaniu, w otwieraniu się na coś.

Aleksandra Jakubczak, fot. Krystian Daszkowski
Poczucie wspólnoty jest dla mnie bardzo ważne. Bo lęk izoluje. Brakowało mi miejsca, gdzie mogę po prostu być. Nie chodzi o to, żeby unikać trudnych rzeczy, tylko żeby móc je wnieść do przestrzeni, w której to jest okej. Z tego impulsu zrodziła się potrzeba stworzenia jakiejś struktury wsparcia.
JW: Opowiedz o niej.
AJ: Na razie to mała grupa osób. Spotykamy się od czasu do czasu, wymieniamy się praktykami, które mogą być pomocne w twórczości, w pracy z ciałem, z somatyką. To osoby ze sztuk performatywnych i widać, iż ludzie naprawdę tego potrzebują, bo nie rozmawiamy na co dzień w pracy o procesach, trudach. W teatrze i sztukach performatywnych jesteśmy zablokowani w obawie przed oceną. Brakuje zaufania. Jest środowisko, jest publiczność, ale niekoniecznie jest community. Ja bym bardzo chciała mieć wspólnotę. Znowu widzę, iż teatr może ją dawać. Uwierzyłam w to na nowo – i to jest bardzo przyjemne uczucie.
Aleksandra Jakubczak – reżyserka, autorka instalacji. Ukończyła wiedzę o teatrze na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu i reżyserię w Akademii Teatralnej w Warszawie. Współpracowała z takimi teatrami jak TPB Bydgoszcz, Teatr Powszechny w Warszawie, Teatr im. Wilama Horzycy w Toruniu, TR Warszawa, Scena Robocza w Poznaniu, Teatr Animacji w Poznaniu, Schauspielhaus Graz, Divadlo X10 w Pradze. Prezentowała swoje prace m.in. na Festiwalu Malta w Poznaniu, Międzynarodowym Festiwalu Kontakt w Toruniu, ANTI Festival w Kuopio (FI), Sommerblut Kulturfestival w Kolonii. Jej praktyka obejmuje tworzenie spektakli, instalacji oraz badania artystyczne w polu sztuk performatywnych, a także praktyki postartystyczne. w tej chwili rozwija także swój pierwszy projekt filmu dokumentalnego