Film o zombie. Czy ktoś ma jeszcze siły na kolejny? Na szczęście są tacy, którzy biorą czarną robotę na siebie i za was oglądają cały ten odtwórczy chłam, żeby wyłuskać z niego okazjonalnie pojawiające się wartościowe pozycje. Wszechstronna dziewczyna jest jednym z takich filmów.
Gdyby nie trailer, materiały promocyjne i… internet w ogóle, do około dwudziestej minuty nie wiedzielibyśmy, iż mamy do czynienia z kolejną produkcją związaną z żywymi trupami. Z początku znajdujemy się w pilnie strzeżonym budynku przypominającym Instytut Profesora Xaviera Dla Utalentowanej Młodzieży, gdzie wojsko i naukowcy próbują zapanować nad wyposażonymi w supermoce dziećmi. Z czasem okazuje się jednak, iż owe supermoce to nic innego, jak stare dobre łaknienie ludzkiego mózgu.
Sheldon Cooper oraz jego druhowie z Teorii wielkiego podrywu przysłużyli się nauce (albo raczej popnauce) i rozpropagowali uproszczenia różnego rodzaju teorii w przystępnej, prostej formie. Jedną z najczęściej przenikających do codziennego słownictwa jest eksperyment myślowy zwany kotem Schrödingera. Twórcy Wszechstronnej dziewczyny skorzystali z niego w celu ustalenia definicji zombie jako istot jednocześnie żywych oraz martwych i w tym jednym zdaniu zawiera się istota filmu, jego dramatyczny wymiar. Okazuje się bowiem, iż ludzkość może zostać ocalona, ale wymaga ofiary, odebrania życia (lub jego ersatzu) bezbronnej istocie.
Dziewczynka nosząca wyjątkową odmianę wirusa, który mógłby posłużyć do stworzenia remedium, ale wydobycie jej równocześnie zabiłoby nosiciela – dla fanów gier komputerowych może brzmieć to znajomo. Mamy w Wszechstronnej dziewczynie do czynienia z jeszcze innym eksperymentem myślowym, zwanym „dylematem wagonika”. Sytuacja jest prosta – wagon stacza się po torach i pędzi wprost na pięcioro obezwładnionych osób. Można je jednak ocalić, przestawiając zwrotnicę i zabijając tylko jednego, równie niewinnego człowieka. Nie będę próbował rozstrzygnąć, która decyzja byłaby bardziej moralna (filozofowie debatują nad tym od lat sześćdziesiątych), część z was spotkała się jednak z identycznym problemem w grze The Last Of Us.
Epidemia zombie wywołana przez grzyby przypominające ophiocordyceps unilateralis, których zarodniki atakują mrówki i zmuszają je do podejmowania określonych działań, to dokładnie ta sama historia, na jaką możemy natrafić w The Last Of Us.
Survival horror studia Naughty Dog uchodzi za jedną z najwybitniejszych konsolowych produkcji wszech czasów i chociaż możemy w nim postrzelać do reanimowanych zwłok, to istotą fabuły jest walka o człowieczeństwo. Nic dziwnego, iż reżyser Colm McCarthy (znany dotąd głównie z pracy przy serialach Peaky Blinders czy Sherlock) oraz scenarzysta Mike Carey ulegli pokusie przemycenia sprawdzonych wątków. O przypadku nie ma mowy. Epidemia zombie wywołana przez grzyby przypominające ophiocordyceps unilateralis, których zarodniki atakują mrówki i zmuszają je do podejmowania określonych działań to dokładnie ta sama historia, na jaką możemy natrafić w The Last Of Us. Dodajmy do tego ponury, schyłkowy nastrój i realia dużego miasta trawionego przez wracającą do władzy naturę, a otrzymamy niemalże dokładną kalkę gry. Nie jest to jednak zarzut, kopia stworzona przez duet McCarthy/Carey jest bardzo wiarygodna i wciągająca.
Tempo pierwszej połowy filmu porywa i bezwiednie przykuwa wzrok, później zaczynają się jednak schody. Melanie (świetna rola Sennia Nanua, która wielu kojarzyć się będzie z Eleven ze Stranger Things) niespiesznie zwiedza miasto niczym Will Smith w Jestem legendą, zbyt wiele dialogów wnosi do fabuły zbyt niewiele, a wątek pedokracji i ekstremalnie brutalnych dzieci (wydarzenia z Władcy Much przypominają przy tym Ulicę Sezamkową) zdaje się być doklejony na siłę. Największym problemem filmu jest jednak to, iż na nikim poza Melanie nie może nam zależeć. Nie poznajemy postaci zbyt dobrze, choć próbują się przed nami odsłonić, a jak inaczej zbudować nastrój grozy, o ile widz nie trzyma kciuków za przeżycie żadnego z bohaterów? Zresztą choćby relacje wewnątrz filmu sprawiają wrażenie bardzo płytkich. Doktor Justineau walcząca o życie swojej młodej podopiecznej nie wytwarza z nią żadnej bliższej więzi, przez co jej działania sprawiają wrażenie irracjonalnych. Aktorsko najsłabiej wypada natomiast… Glenn Close, która najwyraźniej zaczęła podążać szlakiem wydeptanym przez Bruce’a Willisa czy Erica Robertsa i grywa w czym popadnie.
Największym problemem filmu jest jednak to, iż na nikim poza Melanie nie może nam zależeć.
Wszechstronna dziewczyna to przede wszystkim niewykorzystany potencjał, ale choćby w takiej formie jest jedną z najoryginalniejszych historii o zombie, jakie w ostatnich latach powstały. Miejmy nadzieję, iż do zapowiadanej od 2014 roku adaptacji The Last Of Us wreszcie dojdzie i w wersji aktorskiej ujrzymy wszystko to, za co gracze na całym świecie pokochali pomysł Naughty Dog.
korekta: Kornelia Farynowska