Wstępniak raz jeszcze

wojciechmajkowski.wordpress.com 2 miesięcy temu

Wstępniak raz jeszcze

Piętnaście lat temu zacząłem swoją przygodę z felietonem. W owym czasie było kilka ogólnodostępnych portali o zasięgu krajowym, gdzie każdy mógł publikować swoje teksty. Swobodnie i bez cenzury. Publikowałem więc na kilku z nich jednocześnie, umieszczając na nich dość regularnie swoje teksty. Głównie społeczno-polityczne, ale także społeczno-kulturalne. W latach 2009-2015 powstało tych tekstów kilkaset. Dzisiaj, po latach przerwy, napisaniu ponad dwóch tysięcy wierszy i ponad tysiąca innych małych form literackich, w tym ponad siedmiuset limeryków, wracam do tego zajęcia. Od razu uspokajam Czytelników. Nie odkładam ad acta ulubionego i satysfakcjonującego zajęcia, jakim jest twórczość stricte literacka. Będę pisał wiersz, limeryki i co mi tam do głowy wpadnie, nadal. Jednak, jak to mówią: „Wraca stare”, w życiu i polityce, dlatego wracam do regularnego (w miarę) pisania felietonów. Postaram się, aby nowy felieton pojawiał się na weekend, w piątki wieczorem lub sobotę rano. Pierwszy pojawi się za tydzień. Dzisiaj przypominam felieton stary, choć kilka zdezaktualizowany. Wstępniak, którym zadebiutowałem w 2009 roku, na jednym z popularnych serwisów.

Wojciech Majkowski vel Milton Ha

PS
Jedyne co się od tamtego czasu w sprawie Hamiltona u mnie zmieniło, to udało mi się, w tym roku, zdobyć w czeluściach polskich antykwariatów, pierwsze wydanie felietonów Hamiltona czyli Jana Zbigniewa Słojewskiego, zatytułowane „Puste miejsce”. choćby obwoluta okładki wygląda w nim tak samo, jak w moim zagubionym egzemplarzu. Przedarta w najsłabszym miejscu wyciętego na tytułowej stronie otworu w kształcie koła, spod którego wyziera staroświecki aparat telefoniczny, a puste miejsce po nieistniejącej tarczy telefonicznej, choć wypełnione białą aplą, w rogu filuternie ozdabia kosmaty ogonek. Zupełnie, jakby autor, sam tytułujący się w jednym z felietonów „Wysłannikiem Pana B. na Polskę”, mrugał do nas okiem, iż jednak z Panem B. mu po drodze było nie bardzo i nie zawsze. Swoją drogą, kiedyś okładki książek mówiły o jej zawartości znacznie więcej niż obecnie, choć środki wyrazu były przez możliwości graficzne bardzo ograniczone, ale ad rem…

Milton Ha, Rok 2013
Wstępniak

Nie ukrywam. Nazwę bloga, Rok 2013, zaczerpnąłem z bogatej twórczości delegata Pana Boga na Polskę, czyli niejakiego Hamiltona, a tak naprawdę skrywającego się pod tym pseudonimem Jana Zbigniewa Słojewskiego. To on, w swoim felietonie pod tytułem „Rok 2013”, roztoczył przed czytelnikami intrygująca wizję czekającej nas przyszłości zaczynając od słów, cyt.:

„Był rok 2013; gdzieś w Azji ślimaczyła się wojna, w śniegach Alaski dogorywał desant chiński. Zresztą może to nie byli Chińczycy i może tego desantu nie było w ogóle. Trudno przewidzieć przyszłość, zwłaszcza przyszłość tak odległą, choćby gdy się o niej pisze z taką pewnością siebie, iż się o niej pisze w czasie przeszłym”.
Koniec cytatu.

Nie jestem na sto procent pewny, czy wiernie zacytowałem słowa autora, jednak zaczytany przeze mnie do granic możliwości tomik felietonów autora „Puste miejsce” nie wytrzymał próby czasu w sensie dosłownym i zaginął albo rozpadł się na drobne kawałki u któregoś z moich przyjaciół pozostawiając po sobie realne puste miejsce na półce. W końcówce lat siedemdziesiątych brakowało też porządnego kleju do książek, nie dziwota więc, iż autor miał prawo snuć wizje tak dziwnie, wydawało by się, pokręconego świata.Nie chciałbym jednak pisać tutaj o twórczości pana Jana, bo zna ją każdy, kto znać ją powinien lub znać ją chciał, a i nie taki cel mi przyświecał, gdy tworzyłem ten blog.

Za każdym razem, gdy ostatnio otwieram dowolny publikator, czy to w sieci, w świecie realnym czy też w szklanym okienku, ba choćby w radiu, choć prawdziwego radia już prawie nie ma, dopada mnie wizja roku 2012. Zaczynam się bać. Nie dlatego żebym był taki łatwowierny. Co to, to nie. Boję się zarazy, wirusa informacyjnego, szerzącego niczym nieuzasadnioną i nieudokumentowaną ogólnoświatową panikę. Strasznie zaraźliwy to wirus, bo co i rusz jakiś nawiedzony publicysta próbuje mnie przekonać do czegoś, czym właśnie się zaraził od jakiegoś „pożal się Boże” publicysty chorego już dokumentnie.

Siedzę więc sobie przed klawiaturą aż w końcu stwierdzam, iż również mnie zaczyna coś brać. Pociągam nosem, trochę mnie trzęsie. Jednak nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Ostatnio dołączył jeszcze jeden objaw tej światowej pandemii. Odrzuca mnie od czytania. Powoli staję się Homo sapiens nieczytatus. Nie jestem pewnie czy w związku z tym niedługo ktoś nie odbierze mi przydomka sapiens i ostanie się tylko Homo nieczytatus. Taka perspektywa nie wydaje mi się szczególnie miła, nawet, o ile tylko dzięki temu, byłbym w stanie skutecznie obronić się przed pandemią o nazwie „Rok 2012”. Może by do jakiegoś lekarza pójść? Tylko do jakiego?
Medice, cura te ipsum. Przysłowia mądrością narodu. Toteż idąc za przytoczonym zawołaniem podjąłem samoleczenie. Zacząłem czytać wszystko, tylko nie to, co dotyczyło syndromu roku 2012.
Na początek zaaplikowałem sobie rządowe wypowiedzi na temat EURO 2012. Wyszło mi z tego, iż żadna miarą nie da się na to EURO dojechać wcześniej niż w roku 2014. No, nieźle – pomyślałem. Jednak rok 2014 chyba jednak nastąpi. Poprawiłem sobie analizami z Financial Times, gdzie jak byk stało napisane, iż kryzys się skończy już w roku 2011 ale prawdziwe odbicie nastąpi w roku 2013, nie mówiąc o tym, iż w Polsce może choćby później. Co za ulga! Rok 2013 też będzie. A skoro będzie 2011, 2013 i 2014, to niemożliwe aby to wszystko miało się skończyć gdzieś pośrodku.

Poczułem się wyleczony i oddałem się błogiemu relaksowi. I tylko w głowie tli się mała iskierka wątpliwości. Po jaką cholerę operator komórkowy podpisał ze mną umowę tylko do końca roku 2011?

Bydgoszcz, 8 listopada, 2024 roku.,

© Wojciech Majkowski

Milton Ha

Idź do oryginalnego materiału