Z okazji Światowego Dnia Zdrowia Psychicznego przypominamy tekst, który został opublikowany 1 sierpnia 2023.
REKLAMA
Klaudia Kolasa, kobieta.gazeta.pl: Lubimy zapewniać siebie, iż wszystko jest w porządku i każdy kryzys w naszym życiu minie. Czasem jednak nie mija i potrzebna jest pomoc. W którym momencie zorientowałaś się, iż sama sobie nie poradzisz?
Emilia Dłużewska: Zgłosiłam się po pomoc, kiedy już bardzo źle się czułam. Nie miałam kompletnie siły, każda czynność była dla mnie ogromnym wysiłkiem. Przy tym całym wielkim smutku i apatii potrafiłam płakać kilka razy dziennie. Wstawałam rano i było dla mnie absolutnie przerażające, iż muszę przejść przez kolejny dzień. Że muszę wstać, iż muszę zjeść śniadanie, iż muszę wykonywać moją pracę, którą skądinąd bardzo lubię, a wtedy każde zdanie, które pisałam, było wielkim wysiłkiem i nie sprawiało mi przyjemności. Trudno jest opisać ten stan komuś, kto przez to nie przeszedł - to nie jest tylko zmęczenie i smutek, ale przede wszystkim poczucie, iż tak już będzie zawsze, iż tak po prostu wygląda życie. Decyzję o podjęciu leczenia odwlekałam. Wiele osób w depresji ma problem w podejmowaniu decyzji. Do tego dochodzi poczucie winy i złość na własną słabość. Teraz, po czasie, dużo łatwiej mi spojrzeć na to z zewnątrz, zobaczyć w samej sobie osobę potrzebującą pomocy. Wtedy przekonali mnie bliscy, mniej lub bardziej wprost mówiący, iż ten stan nie jest normalny. I moje ciało. Doszłam do punktu, gdy byłam tak zmęczona, iż zakładając rajstopy, musiałam zrobić dwie przerwy na odpoczynek. Chyba musiałam dostać taki sygnał z ciała, żeby samą siebie przekonać, iż potrzebuję lekarza. Mówiło mi, iż nie wymyślam i nie chodzi tylko o zły humor.
Nie miałaś siły. Czy jeszcze jakieś sygnały wysyłało ci ciało?
Tak, choć zaczęłam to zauważać wyraźniej dopiero, gdy już poszłam do psychiatry, dostałam diagnozę i zaczęłam inaczej patrzeć na to, co się ze mną dzieje. Zorientowałam się, iż od jakiegoś czasu ciągle boli mnie głowa. Bolały mnie plecy tak, iż robiłam przerwy w pracy, żeby poleżeć na podłodze. To oczywiście nie są wskaźniki diagnostyczne, wiele osób cierpi na bóle z innych powodów. Ale mnie się to wcześniej nie zdarzało - i teraz, w remisji, nie zdarza. To też dla mnie interesujące w kontekście dyskusji, czym adekwatnie jest depresja: chorobą duszy, głowy, zaburzeniem działania neuroprzekaźników, modą, znakiem czasów. Bo jakkolwiek na nią nie spojrzymy, jest też chorobą, którą czułam w ciele.
Dlaczego zaczęłaś od psychiatry, nie terapeuty?
Potrzebowałam doraźnej pomocy i w zasadzie poszłam do psychiatry tak, jak idzie się do każdego innego lekarza, gdy nie jest się w stanie samemu określić, na ile dolegliwości są poważne i co z nimi zrobić. Psychiatra poza przepisaniem leków zaleciła mi terapię, bo w większości przypadków depresji najlepsze wyniki daje farmakoterapia w połączeniu z psychoterapią. Mówię o tym, bo wokół leków psychiatrycznych jest sporo nieprawdziwych teorii. Zdarza się, iż ludzie krytykują farmakoterapię, uważają ją za ucieczkę od problemów, sięganie po magiczną pigułkę zamiast wprowadzenia zmian w życiu. Antydepresanty tak nie działają. Przeciwnie, często dopiero one dają siłę potrzebną, by zacząć się z problemami mierzyć. Psychiatrzy nie zajmują się przepisywaniem tabletek ogłupiająco-uszczęśliwiających. Są lekarzami, którzy rozumieją złożoność naszej psychiki. I często to oni zachęcają pacjentów do pracy terapeutycznej.
Inna sprawa, iż podjęcie terapii nie jest proste, choćby prywatnie. Pomijając koszty - na terapię chodziłam co tydzień, do psychiatry dużo rzadziej - trudno zrobić to od ręki. Kiedy już zdecydowałam się na terapię, czekałam kilka miesięcy na miejsce i to wcale nie u najbardziej popularnej terapeutki w Warszawie, tylko takiej, która znalazła dla mnie czas.
Fragment książki poświęcasz poszukiwaniu terapeuty. Usłyszałaś radę, iż "jakikolwiek terapeuta jest lepszy niż żaden". Faktycznie tak jest?
Nie zawsze. Dla mnie wtedy to była świetna rada, bo pozwoliła mi się nie skupiać się na poszukiwaniu "tej jedynej" - najlepszej terapeutki w Warszawie, w Polsce, na świecie i we wszechświecie. A było takie ryzyko, bo lubię mieć nad wszystkim kontrolę i bardzo boję się podjęcia złej decyzji. Skończyłoby się tak, iż nie poszłabym na terapię do dziś, tylko rozważała wszystkie opcje. Ale to nie jest rada uniwersalna. Po pierwsze dlatego, iż zgodnie z polskim prawem terapeutą może się nazwać każdy, również osoba niekompetentna. Nie mająca odpowiedniego przygotowania, niepodlegająca superwizji, niezrzeszona w polskim związku psychologicznym, używająca wątpliwych lub kompletnie nienaukowych metod. Ja akurat wiedziałam, żeby takie rzeczy sprawdzać, ale nie każdy to musi wiedzieć. Po drugie to nie jest tak, iż każdy człowiek w każdym momencie życia potrzebuje psychoterapii. Uważam, iż większość osób może z psychoterapii wyciągnąć korzyści, ale też nie rozwiąże ona wszystkich ich problemów - i zresztą żaden poważny terapeuta tego nie obiecuje.
Zastanawiałaś się, kiedy to wszystko się zaczęło?
Potrafię powiedzieć, kiedy był mój pierwszy duży epizod depresyjny - to było jakieś sześć lat temu. Wtedy jeszcze nie nazywałam go w ten sposób, chociaż powinnam. Budziłam się rano i automatycznie zaczynałam płakać. Zbierałam się do pracy. Płakałam. Robiłam śniadanie. Płakałam. Myłam zęby. Dalej płakałam. Jak w miarę doprowadziłam się do pionu, malowałam się i wychodziłam. To był czas, kiedy nie miałam na nic siły, tylko płakałam. Nie miałam w ogóle apetytu. Jadłam jakieś jedzenie codziennie, bo wiedziałam, iż człowiek musi jeść, żeby nie umrzeć.
I wydawało ci się, iż to tylko gorszy moment?
Naprawdę trzeba się nagimnastykować mentalnie, żeby przekonać się, iż nie potrzeba pomocy. Miałam taki zryw, iż próbowałam umówić się do psychologa. Poszłam do prywatnej przychodni, gdzie mam ubezpieczenie, bo kojarzyłam, iż na NFZ nie będzie terminów. W recepcji powiedziałam, iż chciałabym się zobaczyć z psychologiem i bardzo miła pani odpowiedziała, iż moje ubezpieczenie tego nie obejmuje.
Ile kosztowała wizyta?
Około 200 zł. To nie jest tak, iż ja kompletnie nie miałam na to pieniędzy. To był dla mnie wtedy duży wydatek, ale osiągalny. Po prostu zgłupiałam. Samo zebranie się, pójście tam i powiedzenie, iż chciałabym porozmawiać z psychologiem, wyczerpało wszystkie moje siły. Odpowiedziałam: "Okej, dziękuję. Do widzenia" i wyszłam.
Czy były jeszcze jakieś powody, dla których odwlekałaś decyzję o rozpoczęciu leczenia?
Wydawało mi się, iż zaraz się ogarnę. Że postawię się do pionu, poradzę sobie sama. To mój szerszy problem: mam potrzebę radzenia sobie. Bycia "dzielną". Teraz staram się przewartościować sobie w głowie to, iż muszę ze wszystkim sobie poradzić sama. I nie jest to łatwe, choć iż ogólnie uważam, iż ludzie powinni szukać pomocy i nie ma w tym nic wstydliwego. Po prostu wydaje mi się, iż ci "jacyś ludzie" mają większe, prawdziwe problemy i to ONI powinni szukać pomocy. Ja przecież sobie poradzę. Ostatecznie pomogło to, iż moja przyjaciółka w czasie rozmowy powiedziała, iż jak coś to ona ma świetną psychiatrę. Nie musiałam przechodzić przez szukanie lekarza i zastanawianie się, ile ma gwiazdek, kiedy przyjmuje, czy można mu ufać. No i przyszedł moment, kiedy czułam się wyjątkowo źle i zryw, iż muszę coś z tym zrobić. Wystarczyło przeklikać się przez stronę przychodni i umówić na wizytę.
Długo czekałaś?
Nie. Może dwa tygodnie. Pierwsza wizyta kosztowała 360 zł, kolejne 270. Dla wielu osób te ceny to bariera nie do przeskoczenia. Ja miałam ten komfort, iż mogłam sobie na to pozwolić.
Jak się czułaś w czasie pierwszej wizyty? Nie chciałaś jej odwołać tuż przed?
Rzeczywiście miałam takie myśli: "Nie będę pani głowy zawracać, już czuję się lepiej". To był początek marca, więc myślałam, iż wytrzymam do wiosny. Poszłam na wizytę, bo głupio było mi odwoływać w ostatniej chwili. Od wejścia powiedziałam, iż zapisałam się dwa tygodnie temu i w zasadzie to głupio było mi odwoływać, ale już jest wszystko okej.
Pani Justyna pewnie widziała już sporo takich numerów, więc z pełnym spokojem spytała mnie: "To dlaczego zapisała się pani dwa tygodnie temu?". Odpowiedziałam, iż miałam bardzo ciężką zimę. A potem zaczęłam płakać. Płakałam tak 45 minut. Ta wizyta była dla mnie ogromną ulgą.
Było dla mnie krępujące, iż płaczę i nie mogę się uspokoić, ale miałam też poczucie, iż tam mogę sobie na to pozwolić. Bo jest przy tobie obca osoba, która bardzo długo uczyła się na bardzo trudnych studiach, żeby sobie z tym radzić. I można jej wywalić te swoje emocje. Jedną ze składowych depresji jest poczucie winy. Człowiek czuje się fatalnie ze sobą i czuje się fatalnie w stosunku do bliskich, którzy mu w tym wszystkim towarzyszą. Nie dostawałam od moich bliskich sygnałów, iż to jest dla nich za trudne, iż sobie z tym nie radzą. Ale i tak miałam poczucie, iż nie dość, iż jestem fatalna, to jeszcze obciążam sobą innych. Na wizycie u psychiatry miałam poczucie, iż jestem we adekwatnym miejscu.
Ile czekałaś na pierwszą diagnozę?
Diagnozę depresji usłyszałam pod koniec pierwszego spotkania. "Pani Emilio, ma pani depresję" - to było bardzo ważne zdanie. Było sygnałem, iż nie muszę się sama ogarnąć, iż nie użalam się nad sobą i nie zawracam głowy lekarce, tylko iż jestem chora.
To oczywiście nie znaczy, iż każdy dostanie diagnozę tak samo szybko. Jednym z kryteriów diagnozowania depresji jest czas utrzymywania się objawów. Gdybym trafiła do lekarki po dwóch tygodniach czucia się źle, niekoniecznie od razu stawiałaby diagnozę. Jednak poszłam do niej po trzech miesiącach, dość mocno przeczołgana. Z diagnozą ChAD-u (przyp. red. choroby afektywnej dwubiegunowej) to trwało dużo dłużej. Najpierw ta choroba pojawiła się w mojej rozmowie z psychiatrą jako potencjalna opcja. Byłam pod jej kątem obserwowana. Wszystko razem trwało jakieś półtora roku, od momentu, kiedy pierwszy raz poszłam na wizytę. Kluczowa była dynamika tego, co się ze mną dzieje – w jaki sposób moje zachowanie współgra z lekami, które biorę i jak się zmienia. Z tego, co wiem, to dosyć gwałtownie wyłapana dwubiegunówka. Wiele osób dostaje diagnozę dużo później, choćby dlatego iż w manii czy hipomanii czują się dobrze, a jak ludzie czują się dobrze, to rzadko chodzą do psychiatry. Trochę inaczej, gdy ktoś ma pełnoobjawową manię, bo jego otoczenie z reguły widzi, iż coś jest nie tak. jeżeli ktoś, tak jak ja, ma fazę hipomanii, złożenie tych wszystkich elementów może zająć dużo czasu.
Czym objawia się u ciebie hipomania?
W uproszczeniu tłumaczę to tak, iż skoro mówi się, iż ma się dołek, to można mieć też górkę. U mnie "górka" działa tak, iż mam bardzo dużo energii, jestem bardzo wesoła, bardzo odważna. Bardzo gwałtownie myślę i mówię, świetnie mi się pracuje. I jestem towarzyska w sposób, który potem jest dla mnie nie-do-ogarnięcia. Ogólnie jestem dość towarzyską osobą, ale w hipomanii rozmawiam na imprezie z pięćdziesięcioma osobami i nie tak, iż "cześć", tylko odbijam się między ludźmi jak piłeczka we fliperze. Dwa epizody, których jestem świadoma, były superprzyjemne, ale to jest stan, który z różnych powodów trzeba kontrolować. Człowiek w hipomanii i manii ma większą skłonność do ryzyka i zachowań impulsywnych. No i, ujmując to w nieprofesjonalny sposób, to lecenie na kredyt. Tej energii przepala się tak dużo, iż w pewnym momencie to się załamuje. Za pierwszym razem, kiedy brałam antydepresanty, czułam się wspaniale. Wydawało mi się, iż jestem nie do zatrzymania. Załamanie nastroju nastąpiło gwałtownie. Czułam się strasznie. Poza tym, iż byłam smutna, byłam zdezorientowana i przestraszona - jak to możliwe, skoro przecież wszystko było dobrze? To był bardzo trudny moment.
Nie powiedziałaś rodzinie o tym, iż się leczysz. Czemu?
Nie chciałam, żeby się o mnie martwili. Miałam poczucie, iż jeżeli będą martwić się moim stanem zdrowia, to będę odpowiedzialna za to, żeby ich regularnie uspokajać i podtrzymywać na duchu. Udowadniać, iż czuję się dobrze. Jak już wydałam książkę, to siłą rzeczy rozmawiałam z rodziną, ale wciąż muszę poukładać się z tym, iż nie muszę ich chronić przed tym, co się ze mną dzieje. Był moment, kiedy wiedzieli już, iż mam depresję, ale nie wiedzieli o podejrzeniu dwubiegunówki. Również ze względu na to, iż mam dwubiegunówkę w rodzinie w dużo cięższej wersji.
Właśnie... w książce mówisz o wujku, którego choroba przez długi czas trzymana była w tajemnicy. Wydaje mi się, iż w Polsce ogólnie temat chorób psychicznych w rodzinach to tabu. Może nie ma świadomości, iż są dziedziczne...
Ja o chorobie wujka dowiedziałam się późno, gdy byłam na studiach. To była rzecz, o której w rodzinie mojego ojca się nie rozmawiało, choć nie wiem, czy dla moich rodziców był to temat tabu, czy po prostu coś, o czym nie dyskutuje się z dziećmi. Na pewno nie jest to łatwy temat, być może brakuje też świadomości, iż wiedza o tym może być ważna dla kolejnych pokoleń. A jest, bo w przypadku choroby dwubiegunowej prawdopodobieństwo zachorowania wzrasta w zależności od stopnia pokrewieństwa.
Moi rodzice akurat ten temat mają oswojony. Ale w ich pokoleniu, czyli ludzi urodzonych w latach 50. XX wieku, świadomość tego, czym jest choroba psychiczna – zwłaszcza związana z zaburzeniami nastroju – nie była zbyt duża. W Polsce wiele osób, które mają problemy natury psychicznej, stosuje tzw. samoleczenie – najczęściej alkoholem – i to też jest duży problem. To, iż zdrowie psychiczne łączy się ze skłonnością do uzależnień i nadużywania substancji, to nowy temat. Myślę, iż ileś osób może nie zdawać sobie sprawy z tego, iż ma historię chorób psychicznych w rodzinie i to nie dlatego, iż ich rodzice nie chcieli o tym mówić, ale dlatego iż te osoby nigdy nie dostały diagnozy.
Myślisz, iż co można byłoby zrobić w Polsce, żeby ludzie sięgali po pomoc?
Przede wszystkim zadbać o większą dostępność lekarzy i terapeutów. W debacie publicznej dużo mówi się o świadomości i destygmatyzacji, ale to tylko jeden aspekt. Jasne, ważne jest uświadamianie ludziom, czym jest zdrowie psychiczne. Że mają prawo czuć się źle, iż nie zawsze muszą radzić sobie i nie powinni pracować po 16 godzin dziennie. Ważne jest walczenie ze stygmatyzacją chorób psychicznych. Ale kluczowa jest dostępność tej pomocy, do której ludzi zachęcamy. System, w którym ludzie nie muszą płacić za wizytę u psychiatry czy terapeuty. W Polsce trwa pilotażowy program "Środowiskowe Centra Zdrowia Psychicznego", który jest dla walki z depresją ważniejszy niż wszystkie książki, artykuły prasowe i akcje w mediach społecznościowych. To przychodnie, do których można wejść z ulicy i powiedzieć, iż chce się spotkać z psychiatrą czy psychologiem. Oni mają obowiązek cię przyjąć i przekierować do jednego lub drugiego, zapewnić choćby podstawową pomoc za darmo, w ramach NFZ. Doraźnie, w twojej dzielnicy czy miejscowości.
Zachęcanie, żeby się nie bać i nie wstydzić i szukać pomocy, żeby traktować swoje zdrowie psychiczne jak resztę swojego zdrowia, to są ważne rzeczy. Na pewno wielu osobom to pomogło. Ale wielu osobom nie pomoże, jeżeli nie będą mieli dostępu do lekarzy, bo termin jest za trzy lata, nie mają pieniędzy, a w ogóle to w ich miejscowości nie ma poradni zdrowia psychicznego i muszą do niej dojechać kilkadziesiąt kilometrów. To nie ta kolejność.