„Wspaniała pani Maisel” w premierze 5. sezonu postawiła na ruch, którego nikt się nie spodziewał. I może wiele na tym zyskać, odświeżając nieco już zmęczoną formułę. Uwaga, dalej będą spoilery z trzech pierwszych odcinków.
2023 rok niespodziewanie staje się rokiem pożegnań z serialami, które były z nami od dobrych kilku lat i stały się na tyle uznanymi markami, iż nikt nie odważył się ich skasować, za to zamówiono sezony finałowe. Oczywiście nie mam na to dowodów, ale mam wrażenie, iż tak właśnie jest ze „Wspaniałą panią Maisel„, która przecież spędziła cztery sezony, pokazując początki kariery Midge (Rachel Brosnahan), ciągle robiącej dwa małe kroki do przodu i od razu jeden duży do tyłu, a teraz, na finiszu, nagle mocno przyspieszyła. Być może jednak z tego przyspieszenia wyniknie coś dobrego.
Wspaniała pani Maisel – 5. sezon stawia na futurospekcje
Serial Amy Sherman-Palladino i platformy Amazon Prime Video powszechne zachwyty budził bowiem tylko w 1. sezonie, później stając się trochę guilty pleasure, a trochę niespełnioną obietnicą, i w dużym stopniu powtarzając te same sytuacje i te same gagi w różnych okolicznościach i sceneriach. I choćby z tego powodu z euforią powitałam wizytę w Cambridge w 1981 roku, a później także w izraelskim kibucu w 1984 roku, oraz dorosłe wersje dzieci Midge, Esther (Alexandra Socha, „Red Oaks”) i Ethana (Ben Rosenfield, „Zakazane imperium”), wraz z sugestią, iż spełnienie największych marzeń przez główną bohaterkę nie będzie oznaczało happy endu.
To, iż Midge w końcu uda się wybić, nie jest wielką niespodzianką. Sherman-Palladino już po 2. sezonie powiedziała wprost, iż pani Maisel dokonała wyboru i będzie prowadzić ekscytujące życie, ale niekoniecznie szczęśliwe. „Będzie podróżować, będzie pie*rzyć świetnych facetów, będzie mieć wzloty i upadki” – mówiła wtedy twórczyni, dodając, iż bohaterka może już nigdy nie być tak szczęśliwa jak tej nocy pod koniec 2. sezonu, po której ostatecznie rozstała się z Joelem (Michael Zegen). To się właśnie spełnia i choć sama przyszłość Midge nie zaskakuje ani trochę, to jednak formuła z futurospekcjami, choć może budzić wątpliwości, wnosi sporo świeżości do serialu.
Nie jest żadnym odkryciem stwierdzenie, iż za każdą komedią stoi tragedia, a „Wspaniała pani Maisel”, przy całej swojej pełnej kolorów i energii formule, nigdy nie ukrywała, iż to, czym postanowiła zająć się główna bohaterka, prowadzi w najlepszym razie do słodko-gorzkich rezultatów. Teraz widzimy, iż Midge osiągnie wszystko, co jest do osiągnięcia w branży, włącznie z wymarzonym występem w wypakowanym po brzegi Carnegie Hall, ale ceną będzie to, co stanie się z jej rodziną – jej dorosłe dzieci wyraźnie ani nie są w najlepszym stanie, ani nie chcą mieć z nią za wiele wspólnego. Czterech mężów, z których żaden nie przetrwał próby czasu, to też wynik godny prawdziwej gwiazdy. Którą Midge zawsze chciała być i będzie, płacąc za to pewną cenę.
Wspaniała pani Maisel w 5. sezonie ma szansę być głębsza
„Wspaniała pani Maisel” prawdopodobnie za chwilę dołączy do seriali, które mówią wprost: nie, kobiety nie mogą mieć w życiu wszystkiego. Nie da się jednocześnie być świetną matką, idealną żoną i do tego spędzać długich godzin w pracy, jest to zwyczajnie fizycznie niemożliwe. Sherman-Palladino już parę sezonów temu powiedziała, abyśmy przestali czepiać się Midge za to, iż nie jest dobrą matką. Dona Drapera przecież się nie czepiamy, iż nie jest ojcem roku. Prawda? Ano prawda i nieprawda – owszem, kobiety i mężczyzn obowiązywały wtedy i niestety obowiązują do dziś inne reguły.
Ale też musieliśmy czekać do 5. sezonu, żeby we „Wspaniałej pani Maisel” padło wprost z ust Midge stwierdzenie, iż być może jej zachowanie w stosunku do dzieci nie jest zwykłą niefrasobliwością, a jednak z czegoś wynika. Że być może ona wcale nie chciała mieć dzieci, tylko zmusiło ją do tego „środowisko”, jakie stworzyli jej rodzice, a szerzej – społeczeństwo. We wcześniejszych sezonach Sherman-Palladino rzucała „uroczymi” żarcikami w stylu tego z Midge zapominającą, iż zostawiła małego Ethana w aucie. Co było zwyczajnie niesmaczne, ponieważ – w przeciwieństwie do „Mad Men” – serial wydawał się radośnie nieświadomy tego, jak zachowanie rodziców traumatyzuje dzieci. Teraz widzimy je w chaotycznej dorosłej wersji, z nieprzepracowanymi traumami i niechęcią do własnej matki, która po prostu nigdy nie była stworzona do tego, aby być matką. I to jest najbardziej prawdziwa przyszłość, jaką serial może nam pokazać.
To, iż „Wspaniała pani Maisel” lubiła prześlizgiwać się po powierzchni poważniejszych tematów – niby gdzieś tam je zarysowując, ale ledwie, i tak mocno opakowując żartami, iż można to było przegapić – nie jest nowością. To serial, który zdecydowanie za często – znów, w przeciwieństwie do „Mad Men” – wydawał się nieświadomy tego, w jakiej epoce się dzieje. Jak wszechobecny był wtedy seksizm, rasizm, homofobia. To nie jest coś, co wkracza w ludzkie życie raz na jakiś czas i gwałtownie zostaje zapomniane, to ciągłe zmagania, niedające się sprowadzić do paru gagów, natychmiast przykrywanych czymś lżejszym. I o ile nie oczekuję łopatologicznego wyjaśniania każdej istotnej kwestii, o tyle z pewną ulgą powitałam to wszystko, co o wychowaniu dzieci przez Midge powiedziały futurospekcje. Dużo ciekawych rzeczy może też wyniknąć z wątku z pełnym testosteronu pokojem scenarzystów programu Gordona Forda (Reid Scott, „Veep”), choć boję się, iż wyniknie z tego jedynie romans Midge z żonatym facetem.
Wspaniała pani Maisel sezon 5 – jak zakończy się serial?
Ale znów, Amy Sherman-Palladino w jednym ma rację: skoro nie oczekujemy od Dona Drapera, żeby był idealnym człowiekiem, czemu mielibyśmy oczekiwać tego od Midge Maisel? Wkraczając w jej kolorowy, ale często i zdrowo pokręcony świat, zapisaliśmy się na przejażdżkę z kobietą niezwykłą, kobietą, która w pewnym sensie wyprzedziła swoje czasy. I aby to zrobić, musiała coś poświęcić. Mam nadzieję, iż 5. sezon „Wspaniałej pani Maisel” nie będzie nas oszczędzał i zdecyduje się jeszcze brutalniej pokazać, co stoi za ostatecznym sukcesem Midge. I dlaczego znajomość jej i Susie (Alex Borstein) nie przetrwała próby czasu. Zawodowo-prywatne wątki pani Maisel, po tym co zdradzono nam w futurospekcjach, zapowiadają się naprawdę pysznie, choć nie wiem, czy sześć odcinków wystarczy, aby to wszystko rozwiązać w satysfakcjonujący sposób.
Jednocześnie po raz kolejny mogę tylko powtórzyć, iż to, co się dzieje u Abe’a (Tony Shalhoub) i Rose (Marin Hinkle), to sympatyczny, ale i bardzo miałki komediowy dom wariatów. Również bardziej dramatyczny wątek Joela, którego Mei Lin (Stephanie Hsu) ostatecznie zostawiła, nie zdążył mnie zaangażować, by ostatecznie zwyczajnie się urwać. Trochę szkoda, bo Joel to postać, która najwięcej zyskała w moich oczach przez cztery sezony. Nie tylko dlatego, iż zaczynał jako mąż zdradzający Midge z sekretarką.
Zastanawia mnie również kwestia Lenny’ego Bruce’a (Luke Kirby) i tego, czy jeszcze w ogóle wróci do serialu po wyjeździe do Los Angeles już w 1. odcinku. Każde pojawienie się smutnego komika sprawiało, iż „Wspaniała pani Maisel” od razu robiła się lepsza pod każdym względem – jako serial mówiący jednak, mimo wszystko, sporo trudnej prawdy stojącej za sukcesem stand-uperów, ale też jako historia, w której Bruce był kimś ważnym dla Midge, choćby jeżeli przez większość czasu nieuchwytnym. Ich wspólna noc w finale 4. sezonu prawdopodobnie pozostanie jedyną i prawdopodobnie też serial jakoś odniesie się do śmierci prawdziwego Bruce’a w 1966 roku. Liczę jednak, iż nie wszystko odbędzie się poza ekranem i iż jeszcze zobaczymy Kirby’ego, fenomenalnego w tej roli.
Przed nami jeszcze sześć odcinków finałowej serii „Wspaniałej pani Maisel”, co do których mam nadzieję, iż ugruntują mimo wszystko bardzo silną pozycję serialu. Wybiegnięcie o 20 lat w przyszłość i zasugerowanie, żebyśmy nie spodziewali się happy endu, sprawiło, iż rzeczywiście czekam na kolejne odcinki i zadaję sobie pytania o to, jak twórcy doprowadzą swoją bohaterkę do tej wersji, którą widzieliśmy w futurospekcjach. I jak bardzo będzie ona samotna na swoim wymarzonym szczycie.