Pozwoliłam synowi z rodziną zamieszkać u siebie. A teraz sama żyję na wynajmowanym, podczas gdy w moim mieszkaniu przebywa była synowa z innym mężczyzną…
— Na ostatnim zebraniu dyrektor choćby nie udawał: „Mam dwie rady — albo szukajcie pracy, albo módlcie się o cud” — opowiadała Bożena, ciężko opuszczając torbę obok biurka. — Wszystko rozumiem… ale gdzie teraz znaleźć tę pracę?
Weszła do gabinetu z kamienną twarzą. W środku od dawna ściskało ją z niepokoju. Sprawy firmy szły na dno — to było oczywiste, ale wciąż miała nadzieję, iż jakoś się wygrzebią. A tu — wyrok. Bożena potrzebowała pracy jak powietrza: dwoje dzieci, alimentów zero, rodzice — staruszkowie, którzy bardziej potrzebowali pomocy, niż mogli jej udzielić.
Rozsyłała CV jak na taśmie, obdzwaniała znajomych, przeszukiwała internet dzień i noc. Czasem śmiała się z koleżankami: „Nasze myśli w pracy krążą tylko wokół tego, gdzie jeszcze można dorobić”. Niektórym udało się już coś znaleźć, inni poszli w nieznane.
— Jak już naprawdę będzie źle, wpadnij do nas do sklepu — skinęła znajoma z sąsiedniego działu. — Pensja przyzwoita, grafik elastyczny. Zostawię cię.
Kiedyś takie propozycje wywoływały w Bożenie tylko przygnębienie. Teraz — każda opcja była lepsza niż nic.
Ciężkie myśli przerwało łkanie. Bożena odwróciła się: przy oknie stała Halina Stanisławowa — księgowa z wieloletnim stażem, stateczna, powściągliwa, nigdy nie narzekająca.
— Halina Stanisławo, co się stało? — Bożena zerwała się z miejsca. — To przez te zwolnienia? Ale pani już na emeryturze, pani najmniej powinna się martwić. Zaraz zaparzę herbatę, zostały mi jeszcze racuchy. Posiedzimy, pogadamy.
— Widać będę odpoczywać pod mostem — westchnęła gorzko starsza pani.
— Jak to pod mostem? Przecież ma pani mieszkanie, syn dorosły, nie żyje pani razem…
— Mieszkanie jest, ale nie dla mnie. Teraz wynajmuję. Dwa tysiące złotych miesięcznie — i to jeszcze dobrze trafiłam.
Okazało się, iż Halina Stanisławowa miała dwupokojowe mieszkanie, które sprywatyzowała z synem jeszcze dwadzieścia lat temu. Gdy się ożenił, wpuściła młodych do siebie, a potem — wszystko się potoczyło. Synowa była w ciąży, zameldowała się, potem dziecko. Teściowa znosiła awantury, krzyki, synowi nie było gdzie spać — uciekał do kolegów. Wszystko zrzucali na hormony synowej, na „trudny okres” w rodzinie.
A rok później — druga ciąża.
— Nie wytrzymałam. Wyprowadziłam się — odetchnęła Halina Stanisławowa. — Wynajęłam kawalerkę. Myślałam — na jakiś czas.
Ale „jakiś czas” ciągnął się latami. Na święta przyszła z prezentami — a na drzwiach klatki wisiała lista dłużników. Za jej mieszkanie. Dług — ponad piętnaście tysięcy złotych.
— A czemu my mamy płacić? — zdziwiła się synowa. — To pani mieszkanie, to pani niech płaci!
Syn tylko rozłożył ręce. „Nie mam” — powiedział. Wszystkie oszczędności Halina Stanisławowa oddała, podpisała ugodę — spłaci dług przez cztery lata.
— choćby się nie skarżyłam… — mówiła z trudem, odwracając się do okna. — Dzwoniłam tylko czasem. Pytałam, jak dzieci. Odpowiadał — wszystko w porządku. A potem przypadkiem spotkałam sąsiadkę. To ona mi powiedziała: syn się rozwiódł. Już rok temu. A w mieszkaniu żyje synowa z nowym mężczyzną. I znów w ciąży.
— A syn co?
— Powiedział: „Mam nową rodzinę. A tam — dzieci. Nie mogę ich wyrzucić”. Tak. Ich nie może. A mnie — bez problemu.
Teraz Halina Stanisławowa płaci rachunki za mieszkanie, w którym od dawna nie mieszka. Jej była synowa z obcym mężczyzną urządzili się tam jak u siebie, a ona — tuła się między pracą a tanim wynajmem. Emerytura ledwo starcza na leki i czynsz. Oszczędności — zero. Pomocy — brak.
— Rozumiem, iż jej nie ma gdzie się podziać… ale dlaczego to ja mam być na bruku, podczas gdy ona z kochankiem żyje w moim mieszkaniu? — głos jej drżał. — Dlaczego mój syn choćby nie stanął po mojej stronie?
Bożena słuchała i nie wiedziała, co powiedzieć. Bo czy w ogóle istnieje dobra odpowiedź, gdy matka staje się zbędna w życiu własnego dziecka?
— A pani… do prawnika się zgłaszała? — zapytała ostrożnie.
— A jaki sens? Ona tam jest zameldowana. A dzieci? Czy sąd wyrzuci matkę z dziećmi? A dług — na mnie. To nie kryminał. Wszystko zgodnie z prawem.
I w tym zdaniu — cała tragedia. Wszystko „zgodnie z prawem”, ale bez grama uczciwości.
Tego wieczoru Bożena długo nie mogła zasnąć. Przed oczami miała zgarbioną postać Haliny Stanisławowej i jej słowa: „Chociaż raz chciałabym żyć jak człowiek”.
A gdzie jest ta granica, gdzie kończy się rodzina, a zaczyna zdrada? W którym momencie syn postanawia, iż matka to tylko starsza kobieta, która „wszystko zniesie”?
Może wtedy, gdy pozwalamy sobie nie dzwonić? Nie pytać, nie interesować się? A może gdy wygodnie udawać, iż rodzicom „wszystko gra”, póki nam pasuje?
Teraz Halina Stanisławowa płaci nie tylko za mieszkanie. Płaci za zaufanie, za dobroć, za chęć pomocy. I pozostaje pytanie:
Co robić, gdy matka oddała wszystko — i została z niczym?