WOLF MAN. Czego? Wilka złego [RECENZJA]

film.org.pl 3 godzin temu

„Gąski, gąski do domu – boimy się. Czego? – wilka złego” głosi początek słynnej zabawy podwórkowej. Z kolei w bajce o trzech świnkach wilk, gdy nie chce zostać wpuszczony w progi tytułowych zwierzaków, mówi następująco: „Otwórz, bo się zdenerwuję, a wtedy nadmę się i dmuchnę tak mocno, iż nie będziesz już miała domu”. Dlaczego akurat to zwierzę powszechnie tak źle się kojarzy w masowej wyobraźni? Dlaczego zawsze grozi bezpieczeństwu rodzinnemu? Bez wątpienia, wilk w kulturze popularnej stanowi uosobienie strachu przed światem zewnętrznym. Wraz z początkiem 2025 roku ten lęk powraca w filmie o znamiennym tytule „Wolf Man”. Pomysł wyjściowy może budzić skojarzenia z baśniami Braci Grimm. Para rodziców razem z dzieckiem tracą swój spokój i poczucie bezpieczeństwa w wyniku kontaktu z obcym – w tym wypadku wilkołakiem.

Wiele razy podobny motyw nie pozwalał zasnąć masowej widowni. Za sterami horroru stoi bez wątpienia utalentowany twórca — Leigh Whannell — wybraniec studia Blumhouse w kwestii wykreowania luźno powiązanego uniwersum na bazie klasycznych potworów z Universalu. Więc… hm. Dlaczego to nie zadziałało? Zastanówmy się.

Żeby uwidocznić wady Wolf Mana”, wystarczy zastanowić się, co grało w poprzednich filmach Leigh Whannella i jak dany element wypada na danym tle tutaj:

1. Kolorystyka – w poprzednich dziełach twórcy kolorystyka obrazu była charakterystyczna i funkcjonalna względem treści. A tutaj? Jest słabo. Ujęcia z punktu widzenia wilkołaka, podrasowane w postprodukcji to jakiś koszmar i ślepa uliczka stylistyczna. Nie chce mi się wierzyć, iż Whannell tak genialnie subiektywizujący narrację w „Ulepszeniu” postawił na tak niechlujny pomysł inscenizacyjny. Szarobura ciemnota pożera ekran, wykorzeniając z niej nie tylko sensy, ale choćby przyjemność odbiorczą.

2. Praca kamery – również w Ulepszeniu” reżyser zachodził w głowę, jak nietypowo ukazać sytuację bohatera. Jak oddać jego skrajny, szalony stan? Odpowiedzią była ekstrawagancka praca operatora, sztywno dostosowującego swoje ruchy do mechanicznych reakcji postaci. W Wolf Manie” taka próba pojawia się tylko kilka razy. Ot kamera lekko się przewraca razem z wilkołakiem albo wykonuje powolny przekręt; odwraca obraz do góry nogami. Brakuje już w tym tej młodzieńczej energii i świadomości, po co w zasadzie dany zabieg jest wykorzystywany.

3. Drugie dno, metafora czego metaforą był tytułowy Niewidzialny człowiek”? Potwór z tego filmu stanowił czytelny symbol traumy po toksycznym związku. Burzliwe rozstanie odbija się echem w życiu bohaterki, stawiając ją we wrażeniu bycia obserwowanym przez niewidoczną gołym okiem istotę. Tym razem, pięć lat później wilkołactwo okazuje się ekwiwalentem nieprzepracowanych bolączek ojcowskich. Gdy już się wydaje, iż zostały zażegnane, zarażają” kolejnego potomka. Brzmi ciekawie, ale Whannell się pogubił. Pokazuje to jakby od niechcenia. W trakcie kolejnych akcji gubi sens emocjonalny. Odnoszę wrażenie, iż na tym etapie, prawdopodobnie po wielu zmianach pierwotnego scenariusza, nie jest tym tak zainteresowany, jak na początku pracy nad filmem. Projekt gdzieś po drodze stracił iskrę.

4. Suspens, napięcie – w Niewidzialnym człowieku” każde rozejrzenie się kamery na boki wywoływało natychmiastowe oczekiwanie widza na najgorsze. To był napięty film, idealnie wykorzystujący swój czas trwania. W Wolf Manie” Whannell zaczyna mieć problemy z tempem. Najpierw ślamazarnie rozkręca akcję. Potem jest na przemian pospieszny i za wolny zarazem. Nie przykłada uwagi do faktycznie ciekawych, relatywnie oryginalnych scen. Rozciąga te, które albo kilka wnoszą znaczeniowo, albo są mało atrakcyjne. Finał jest na tyle pozbawiony wyrazistego pomysłu, iż możecie przez chwilę odpłynąć myślami gdzie indziej w jego trakcie.

Co warte zauważenia, film Whannella ma znacznie więcej wspólnego z reinterpretowanym oryginałem z 1941 roku, niż mogłoby się wydawać. Mamy więc rodzinne traumy jako fundamenty tej historii, gdzie człowiek, broniąc bliskich przed wilkołakiem, sam staje się zagrożeniem. To interesujące okazało się tylko w założeniach, bo w praktyce ten wątek ani ziębi, ani grzeje. Whannell razem z jednowymiarowymi postaciami zagubił się w nudnym mroku lasu. Mimowolnie stracił pełną kontrolę nad opowiadaniem. Oryginał jest po równi niepokojący i po równi lekki, rozrywkowy. Wolf Man” natomiast traktuje się całkowicie poważnie. Boi się campu, kiczu, co dziwi po Niewidzialnym człowieku”. Wykreowano posępną opowieść o nierozwiązanych traumach dzieciństwa. Bez odpowiedniej przeciwwagi dla tego dramatu, całość nuży.

Występują także inne pozornie interesujące powiązania z klasycznym już filmem grozy. Lśnienie” Stanleya Kubricka. Podobnie trzyosobowa rodzina zostaje postawiona w izolujących warunkach. Podobnie ojciec popada w stopniowe szaleństwo. Podobny jest choćby finał w swych założeniach. Dość powiedzieć, iż jedna z pierwszych scen w Wolf Manie” kamerą z lotu ptaka przedstawia samochód pokonujący leśne ostępy. Inspiracje zacne, ale brzmią mdłym echem tamtego arcydzieła.

Za porażkę filmu w mojej opinii odpowiadają po równo reżyser i studio. Zawinił też po prostu czas. Kilka lat temu projekt miał innych scenarzystów, a główną osobą kojarzoną z tym dziełem był… Ryan Gosling! Od tego czasu wiele się zmieniło. Zostaliśmy z czymś bardzo przeciętnym, z podejściem „zróbmy to szybko, bo obiecaliśmy i wracamy do kręcenia innych horrorów”. Spokojnie, Whannell ot tak nie traci tytułu sprawnego reżysera. Twórca doprowadził projekt do końca, choćby jeżeli odbiło się to tak nijakim, zupełnie pomijanym efektem. Trudno, czekamy na kolejne horrory od Blumhouse. Studio zdążyło nas przyzwyczaić do pewnej sinusoidy jakości. Rozczarowania ustawia zaraz obok miłych niespodzianek. Oby tak było tym razem.

Idź do oryginalnego materiału