Od dziś na Apple TV+ możecie oglądać dwa pierwsze odcinki serialu historycznego pt. „Wódz wojownik”, którego gwiazdorem jest Jason Momoa. Rzućcie okiem, czy warto zainteresować się tą produkcją.
Jeśli należycie do tych, co sądzą, iż Apple TV+ ma za mało różnorodną ofertę seriali, to debiutujący dziś „Wódz wojownik” powinien zmienić wasze zdanie. Mało która platforma zdecydowałaby się na 9-odcinkowy historyczny projekt z (umiarkowanie) niszowego regionu, w którym historia rdzennych mieszkańców opowiedziana zostaje w ich ojczystym języku. Osadzony wokół skłóconych między sobą hawajskich plemion serial stanowi unikatową propozycję nie tyle w sezonowym katalogu streamingowym, ile na rynku telewizyjnym kilku ostatnich sezonów.
Wódz wojownik – o czym jest serial z Jasonem Momoą?
W przepchnięciu projektu przez hollywoodzkie białe kołnierzyki niebagatelną rolę odegrał Jason Momoa – urodzony w Honolulu gwiazdor, który na przestrzeni lat stał się gwarantem widzów przed ekranami. Były Aquaman i Khal Drogo z „Gry o tron” jest zdecydowanie największym orędownikiem kultury hawajskiej w przemyśle filmowym, a „Wódz wojownik” to projekt, który marzył mu się od dekady. Momoa marzenia spełnił – i to z nawiązką. Został aktorem, producentem, współscenarzystą, a choćby reżyserem ostatniego, najbardziej epickiego odcinka ze wszystkich.

Opowieść rozpiętą na nieco ponad roczny okres w historii przed ostateczną kolonizacją Hawajów śledzimy głównie z perspektywy wojownika o imieniu Kaʻiana (Momoa). Mamy koniec XVIII wieku, a ten wysoko urodzony – i jak najbardziej rzeczywisty – Hawajczyk zostaje poproszony przez wodza Kahekiliego (Temuera Morrison, „The Mandalorian”) o pomoc w spełnieniu proroctwa (czytaj: podbicia innego regionu). Na miejscu Kaʻiana przekonuje się, iż czyny przywódcy więcej wspólnego niż z planem bogów mają z niepohamowaną żądzą władzy. To doprowadza do pierwszego rozłamu.
Następne rozłamy mają miejsce na innej wyspie. Śmierć tamtejszego wodza sprawia, iż władza zostaje niefortunnie podzielona na wrogich sobie kuzynów – Keōuę (Cliff Curtis, „Kaos”) i Kamehamehę (uwaga, ciekawostka, a zarazem drobny historyczny spoiler: w rolę najważniejszego władcy w historii Hawajów wcielił się Kaina Makua – farmer o rdzennych korzeniach). Pierwszy z nich nie może pogodzić się z pozycją utraconą względem drugiego, a konflikty mnożą się szybciej, niż kolejne lokacje pojawiają się na ekranie. Tymczasem choćby nie wspomnieliśmy o tym „najważniejszym”.
Wódz wojownik – to epicki serial, jakiego jeszcze nie było
Choć część doniesień o serialu zakładała, iż będziemy przyglądać się konfliktowi rdzennych Hawajczyków z kolonizatorami, biali najeźdźcy wcale nie zajmują tak dużego miejsca w fabule. Powód jest prosty: filmowcy postawili sobie za cel wnikliwe opowiedzenie historii swojego ludu. Oznacza to tyle, iż w dzieje Hawajów wchodzimy wyjątkowo głęboko, a co za tym idzie – wyjątkowo powoli. Do pewnych istotnych wydarzeń – i tak już wypakowany treścią – 1. sezon nie dociera, intencjonalnie zostawiając miejsce na kontynuację.

Ambicje Momoi i jego partnera (współtwórcą projektu jest Thomas Paʻa Sibbett, „Braven”) sięgają naprawdę daleko. Do tego stopnia, iż trudno wskazać drugi serial, który traktowałby materiał historyczny z takim oddaniem (równie kultowy, co archaiczny „Rzym” od HBO wygląda przy „Wodzu wojowniku” jak teatr telewizji TVP, tymczasem głośny „Szōgun” musi ustąpić mu miejsca pod względem epickości). Już same rozmiary serialu Apple TV+ powalają – ok. 9 godzin ekranowego czasu, setki statystów, tysiące szczegółowych elementów scenografii i kostiumów czy muzyka, którą stworzył m.in. Hans Zimmer.
Równie istotne, jak to, co przed kamerą, dla twórców było także i to, co znalazło się „za nią”. Do produkcji zaangażowano garść konsultantów, plany (oprócz wsparcia Nowej Zelandii) wybudowano na miejscu, przywracając odległe wspomnienia o wsparciu lokalnych twórców (lata świetności minęły tam wraz z „Hawaii Five-0” czy „Magnum P.I.”) i, co najważniejsze, przywrócono Hawajom utraconą perspektywę. Tę, którą wyparł kolonializm ze swym ananasem na pizzy, blondwłosymi surferami i Elvisem Presleyem. Nic dziwnego, iż twórcy chcą kopać tak głęboko.
Ekipa aktorska zebrana z Hawajów i regionu Polinezji nauczyła się mówić po hawajsku, co od pierwszej minuty serialu świetnie działa na imersję widza. Ze swoistego transu nie wychodzimy aż do końca, jako iż twórcy poświęcają naprawdę sporo czasu w portret regionalnych rytuałów, systemu wierzeń czy praktyk. Dla jednych ten etnograficzny aspekt „Wodza wojownika” będzie działał niczym magiczny, przyciągający przed ekran talizman; dla drugich może jednak okazać się wspomnieniem o nużącej wizycie w muzeum.
Wódz wojownik – czy warto oglądać serial Apple TV+?
Narracja serialu nie jest bowiem optymalnie wyważona, byśmy z wypiekami na twarzy (wzorem wspomnianego chociażby „Szōguna”) śledzili poczynania tego czy innego wodza względem jego przeciwników. Liczba postaci, wydarzeń, a także zmienianych regularnie lokacji, potrafi przytłoczyć i sprawić, iż raz na jakiś czas jesteśmy w stanie zgubić wątek. Atrakcyjności nie dodaje też dość wyraźny podział bohaterów na tych dobrych i tych złych, który sprawia, iż jedną z największych bolączek „Wodza wojownika” jest dojmujący brak osobowości.

Obyczajowość serialu z pewnością przyćmiewa jego akcję. Choć widowiskowo nakręconych sekwencji „Wodzowi wojownikowi” nie brakuje (wspominam tu raz jeszcze o ostatnim odcinku i trwającej niemal pół godziny finałowej bitwie, za której kamerą stanął Momoa), nacisk położony zostaje tutaj na relacje między bohaterami i wszelkie zmienne, do których dochodzi na przestrzeni historii. Jest to zabieg o tyle słuszny, o ile losy postaci rzeczywiście nas obchodzą. Zdarza się, iż filmowcy włączają tryb wyprawy muzealnej i wtedy o to trudno.
Przy tym wszystkim na pochwałę zasługują interesujące role kobiece, które w opowiadanej tu ultrapatriarchalnej kulturze, musiały być wyzwaniem. Na najbardziej intrygującą postać wyrasta Kaʻahumanu grana przez Luciane Buchanan („Nocny agent”). Charakteryzuje ją wewnętrzny konflikt, w którym lojalność wobec Kamehamehy zostaje przeciwstawiona progresywnym tendencjom Kaʻiany. Sporo niejednoznaczności ma też w sobie zawieszona między dwoma światami i skryta na drugim planie Vai (Sisa Grey, „Bosch”), którą poznajemy podczas wizyty głównego bohatera za granicą.
Podsumowując, „Wodzowi wojownikowi” nie można odmówić epickości i słuszności misji, która przyświecała jego powstaniu. Ogromne ambicje, z jakimi Momoa i jego ekipa podeszli do tego projektu, zasługują na uznanie. Nie wyszedł im może serial idealny i spełniający wszystkie warunki świetnej rozrywki, ale fakt, iż ujrzał on światło dzienne, jest sukcesem samym w sobie. Życzyłbym im kontynuacji, bo historie takie jak ta zasługują na uznanie szerokiej publiki. Dzięki temu kultura nie jest wypierana przez ananasa na pizzy.