Wieniawa przytakuje, iż "bieda to stan umysłu"? Ten jeden list udowadnia, jak bardzo się myli

natemat.pl 2 godzin temu
Wszyscy żyjemy w bańkach. W bańce Julii Wieniawy, żeby być bogatym, wystarczy bardzo tego chcieć. W mojej bańce jest: niepełnosprawność, przemoc, zęby leczone na raty, samodzielne macierzyństwo i praca na śmieciówkach.


Nigdy nie zapomnę tego listu. Byłam wtedy jeszcze młodą dziennikarką lokalnych mediów. Napisała do naszej redakcji pani Maria, emerytka. – Popełnię samob*jstwo, jeżeli będę musiała to zapłacić – przeczytaliśmy.

I dołączyła rachunek za prąd. Całe szczęście słowa wypowiedziane w liście były krzykiem o pomoc, a nie realnym zagrożeniem życia. Może i choćby pani Maria mogłaby jakoś powolutku w ratach go uiścić, gdyby nie to, iż spłacała jeszcze pogrzeb jedynego syna. Zasiłek pogrzebowy nie starczył na cały pochówek.

Może i choćby syn pani Marii mógłby się wcześniej zabezpieczyć na tę okoliczność, gdyby nie to, iż od lat był ciężko chory. Tak bardzo, iż to pani Maria jemu pomagała finansowo. A emerytura nie chciała się rozciągnać jak plastelina. Kiedy już pochowała swoje jedyne dziecko, miała dwa marzenia: żeby w skromnym mieszkaniu w kamienicy było ciepło i jasno.

Uratowaliśmy panią Marię wspólnymi siłami: ruszyła zbiórka, czytelnicy okazali wielkie serca. Udało się nie tylko zapłacić rachunek za prąd, ale także spłacić dług firmie pogrzebowej.

Nie chcą żyć


Wielu takich "pani Marii" nie udaje się uratować. W 2024 roku aż 306 osób próbowało odebrać sobie życie z powodu złych warunków ekonomicznych lub długów. 108 razy ta próba zakończyła się zgonem.

Nawet jeżeli dramatyczna sytuacja finansowa nie odbiera życia, potrafi zniszczyć zdrowie, prowadzić do depresji i izolacji. Brak podstawowych środków do życia odbija się na każdej dziedzinie życia. Zaburza funkcjonowanie.

Kiedy to piszę, myślę o Aleksandrze – kobiecie, z której własna rodzina zrobiła "słupa". Aleksandra zapłaciła za to zdrowiem i straciła dziesięć lat życia. To jedna z bohaterek mojego tekstu sprzed kilku lat.

Ale myślę też o Ewelinie, z którą rozmawiałam całkiem niedawno, bo w styczniu. – Są takie miesiące, iż daję mamie dobre jedzenie, a sama jem codziennie ziemniaki. Ona o tym nie wie – mówiła mi.

Ewelina wcześniej żyła spokojnie, szczęśliwie i na przyzwoitym poziomie. Nie miała jednak szklanej kuli, która przepowiedziałaby śmierć męża, niepełnosprawność mamy, poważne problemy syna i wreszcie jej własną chorobę. Nie wiedziała, iż w ciągu kilku lat z jej dawnego życia nic nie zostanie.

Nikola, studentka z Pomorza, też nie. Dopóki wynajmowała mieszkanie z chłopakiem, jakoś szło. Ziarnko do ziarnka i było na opłaty. Po tym, jak zostawił ją z dnia na dzień, budżet się skurczył o połowę.

Wiktor, kolejny bohater mojego tekstu, też nie przypuszczał, iż zostanie sam. Musiał wynieść się z domu teściów. Żona go zostawiła, mieszkanie nie było jego.

Marcelina nie jest chora, ciężko pracuje, żeby utrzymać siebie i syna na stancji. Ale stać ją tylko na opłaty. Na rozrywkę już nie. – Prażymy popcorn i wyobrażamy sobie, iż jesteśmy w kinie – opowiadała mi.

Po co to wszystko piszę?


Julia Wieniawa opowiedziała ostatnio w programie "Kuba Wojewódzki" w TVN o tym, jak prosty jest sukces. Owszem – oparty na ciężkiej pracy, doskonaleniu i perfekcjonizmie. Jej zdaniem wystarczy pracować, nie porównywać się do innych i poprawić koronę.

Wierzę, iż obowiązkiem ludzi, którzy mają głos, jest pamiętać także o tych, którzy żadnej korony nie mają. O kobietach, które w 40 proc. przypadków rezygnują z kupna podpasek, bo muszą zaspokoić inne – pilniejsze – potrzeby domowe. O tych, których budżet tak puchnie z nadmiaru wydatków, iż aż pęka. I o nich właśnie jest ten tekst.

Nie wystarczy myśleć pozytywnie, żeby wszystko się poukładało.

W mojej bańce mieszczą się miliony Polaków – takich jak pani Maria, Ewelina, Nikola, Wiktor czy Marcelina. Ludzi, których codzienność składa się z rachunków, chorób, samotności i lęku o jutro.

– Zawsze wiedziałam, iż na wszystko będzie mnie stać, co będę chciała – mówiła Julia Wieniawa w programie "Kuba Wojewódzki".

Ewelinę też było stać, ale potem wektor zawrócił.

Wiktor też planował ciężko pracować, ale zachorował i dostał rentę.

Niektórzy mają ciężej już na starcie: zmagają się z wykluczeniem komunikacyjnym przez co nie pójdą do wymarzonej szkoły, słyszą od pijanego ojca, iż są nikim i niczego nie osiągną, więc choćby nie próbują. Są kobiety, które rezygnują z pracy, bo muszą zająć się schorowanymi rodzicami. Są osoby, które rodzą się albo stają niepełnosprawne i świat śmieje się im w twarz zasiłkami.

Piszę tylko o Polsce, pomijam inne zakątki świata przesiąknięte konfliktami zbrojnymi, suszą, katastrofami, skrajnym głodem. Takim głodem, na który się umiera.

Bańka Julii Wieniawy jest zupełnie inna. Droga do sukcesu i milionów na koncie wydaje się prosta: oprócz tego, iż trzeba chcieć, trzeba jeszcze ciężko pracować.

– Mieć obrany cel i nie porównywać się do innych, i robić swoje, choćby kiedy ktoś podcina ci skrzydła. Trzeba otrzepać się i poprawić koronę, jest to namacalne w moim przypadku – mówiła Kubie Wojewódzkiemu.

Tak, artystka na wszystko zapracowała sama. I tu trzeba jej oddać hołd. Jak mówi – nie pochodzi z bogatej rodziny. Dziś, mimo młodego wieku, może pochwalić się wysokim stanem konta i wieloma sukcesami. Jest popularną aktorką, wokalistką, a jej aktywność na Instagramie śledzi ponad dwa miliony osób. I właśnie dlatego, iż wywiera ogromny wpływ na młodych, dopiero kształtujących się ludzi, trzeba jasno powiedzieć: nie zgadzamy się z tym, co mówisz. Bo to jest niesprawiedliwe i krzywdzące.

Nie każdy ma talent jak Julia, nie każdy zostanie influencerem. Nie każdy trafi do świata show- biznesu. Ktoś musi sprzedawać bułki, jeszcze wcześniej ktoś je upiec i dowieźć do piekarni. Potrzebujemy ludzi, którzy będą naprawiać krany, kłaść glazurę, umawiać nas do lekarza, zabierać co rano nasze śmieci. Potrzebujemy urzędników, bibliotekarzy, pracowników kultury. Potrzebujemy kogoś, kto oprowadzi nas po muzeum i tego, kto będzie pilnował miejskich szaletów.

A choćby ci, którzy wykonują dochodowe prace, mogą wpaść w spiralę zdarzeń, których nie da się przewidzieć: choroba, śmierć kogoś bliskiego, wypadek.

W mojej bańce ludzkie losy przeróżnie się układają. Znałam kiedyś dziewczynkę, która miała wielkie marzenia. Rysowała je na kartce i wieszała na ścianie. Teraz mówi się na to afirmowanie, kreowanie rzeczywistości. Ale potem zachorowała ciężko jej mama. Role się odwróciły: to dziewczynka opiekowała się mamą, a nie mama nią. Z marzeń nic nie zostało. Dziewczynka jest już dojrzałą kobietą, której świat zawęził się do odmierzania lekarstw swojej mamie.

Cieszę się, iż Julia Wieniawa ma w sobie tyle siły i determinacji, iż wystarczy jej "poprawić koronę". Ale wiem też, iż wiele osób zapętlonych w rachunki i domowe dramaty nie ma już na to siły. Ba, nie ma choćby przysłowiowej korony. Martwi się o to, co będzie jutro. Nie wstanie z łóżka, bo następny dzień będzie zbyt przerażający. Z dnia na dzień straci pracę, wyląduje na ulicy. Wyda oszczędności na ratowanie życia dziecka. Zapożyczy się na terapie.

Najbardziej zdumiewa mnie jednak, iż Wieniawa podpisała się obiema rękami pod stwierdzeniem, iż "bieda to stan umysłu".

Bieda nie jest stanem umysłu. Bieda jest stanem portfela.

Wystarczy spojrzeć na statystyki: w 2023 roku aż 2,5 miliona Polaków doświadczyło skrajnego ubóstwa. Z kolei ponad 17,3 mln żyło poniżej minimum socjalnego. Nie wiemy o tych, którzy nie mieszczą się w statystykach. Zatrudnionych na śmieciówkach, biednych pracujących, studentach wspierających chorych rodziców. O matkach uciekających z dziećmi przed przemocą z pięknych luksusowych domów. O matkach, które od lat walczą o alimenty. O seniorach, którzy rezygnują z wykupienia stałych leków, bo muszą wybierać pomiędzy blistrem tabletek a kromką chleba.

O takich, którym nic się nie zależy, bo system ich nie widzi.

Może za mało kreowali swoje życie.

Idź do oryginalnego materiału