"Wiedźmin: Syreny z głębin" to brutalny akcyjniak na podstawie Sapkowskiego – recenzja filmu Netfliksa

serialowa.pl 5 godzin temu

W ofercie platformy Netflix znajdziecie już nowy animowany spin-off serialu „Wiedźmin”. Czy za sprawą filmu na motywach opowiadania „Trochę poświęcenia” fani Sapkowskiego dostali w końcu godną ekranizację?

Kusi po obejrzeniu filmu „Wiedźmin: Syreny z głębin„, by odpowiedzieć na powyższe bardzo krótko, ale po prawie sześciu latach spędzonych z wizją Lauren S. Hissrich, showrunnerką głównego serialu Netfliksa i projektantką całego tego streamingowego uniwersum, wiadomo już, czego się spodziewać – i lepiej adekwatnie dostosować osąd pod te oczekiwania. Bo czy naprawdę pozostało sens powtarzać, iż netfliksowy „Wiedźmin” nic nie ma wspólnego z tekstami Andrzeja Sapkowskiego poza kluczowymi punktami fabuły i charakterystyką postaci? „Syreny z głębin” dają nam tę odrębność odczuć raz jeszcze – na szczęście w wydaniu przyjemniejszym niż odpowiednik live action.

Wiedźmin: Syreny z głębin – o czym jest film Netfliksa?

W animacji, którą Netflix raz jeszcze zrealizował z seulskim Studio Mir, współtwórcy serialu aktorskiego biorą na tapet „Trochę poświęcenia”, czyli opowiadanie z drugiego tomu wiedźmińskich opowieści Sapkowskiego. W tamtym tekście Geralt i Jaskier, bez grosza przy duszy, tułają się po nadmorskim księstwie Bremervoord. Wiedźmin przyjmuje nietypowe zlecenie od dumnego następcy tronu, który umiłował syrenkę – ale nie na tyle, by porzucić dla niej nogi i zamieszkać w głębinach. Gdy książę odmawia zapłaty Geraltowi, który znając mowę trytonów uczestniczył w schadzce jako tłumacz i nie zdołał natchnąć syreny do wyjścia na ląd, głodujący łowca potworów podejmuje się innego zdania – ma ustalić, kto morduje okolicznych rybaków.

„Wiedźmin: Syreny z głębin” (Fot. Netflix)

Jak to u Sapka, całość gra później na baśniowych schematach i rozbijaniu ich szarością politycznych intryg, pospolitych nieszczęść i ciężarem ludzkich przywar. Na koniec Jaskier gorzko konstatuje nawet, iż opowieści snuje się nie po to, by w nie wierzyć, a po to, by się nimi wzruszać. Jego balladzie, pozbieranej z okruchów ostatniej przygody, przysłuchuje się wilkołak, który powściąga instynkt i nie atakuje, bo artyście i jego smutnej pieśni przeszkadzać nie wypada – a później odchodzi, i tyle.

Wiedźmin: Syreny z głębin – czy trzeba znać serial?

Z filmem Netfliksa jest trochę jak z tym Jaskrowym podejściem – tyle tylko, iż zamysłem streamingowych „ballad” jest tu nie tyle wzruszanie, a dokręcenie spektaklu i atrakcyjne wypełnienie narracyjnej luki z serialu aktorskiego. Scenarzyści Mike Ostrowski i Rae Benjamin (autorzy części odcinków „Wiedźmina” z Henrym Cavillem) osadzają akcję „Syren z głębin” pomiędzy 5. i 6. odcinkiem 1. sezonu serialu, dopisują nowe wątki, nowe postacie i całe mnóstwo bombastycznych scen akcji.

Na bazie dość kameralnego opowiadania, „Syreny z głębin” stają się w efekcie epicką historią o waśni między rasami trytonów i ludzi, w której ważą się losy wielkiego podmorskiego królestwa – na końcu jest choćby wielka bitwa. Nie brakuje i wątku miłosnego, który na uboczu toczy się między Geraltem, siłującym się z uczuciami do Yennefer (Anya Chalotra) i bardką Essi Daven (Christina Wren, „Batman v Superman: Świt sprawiedliwości”) zwaną Oczkiem.

„Wiedźmin: Syreny z głębin” (Fot. Netflix)

Jeśli oglądaliście „Wiedźmina: Zmorę wilka”, czyli animację o Vesemirze, którą Netflix pokazał przed kilkoma laty, to dobrze wiecie czego się spodziewać. Wraca tu i odpowiedzialne za nią Studio Mir i reżyser Kang Hei Chul, który pracował przy „Zmorze” jako storyboardzista. Formuła nałożona przez nich na świat Sapkowskiego ponownie nie różni się zanadto od innych filmów i seriali w dorobku studia – superbohaterskich i nie tylko: „Śmierci Supermana”, „Batmana: Duszy smoka” czy „Mortal Kombat Legends: Zemsty Skorpiona”.

Główną atrakcją i wehikułem tej animacji jest zatem akcja – bo śmierć w oczach twórców nie jest paskudnie realistyczna jak u Sapkowskiego, a nade wszystko szalenie efekciarska. W opowiadaniu scena walki była tylko jedna – tu zaś roi się od sekwencji, w których Geralt z Rivii jest już nie tyle książkowym mistrzem fechtunku, a akrobatą-magiem wirującym dziesiątki metrów nad ziemią, jak nadprzyrodzony ninja albo któryś ze starożytnych wampów z „Castlevanii”. Jedna z takich scen pojawia się już w prologu – dopiero później „Syreny” dokładają poszczególne elementy narracji, prowadząc historię przez tropy dobrze już znane z głównego serialu. Pod tym względem „Syrenami z głębin” mogą zainteresować się ci widzowie, którzy trzech sezonów flagowca Netfliksa nie oglądają – dostaniecie w tym filmie atrakcje składające się na destylat streamingowego rozumienia prozy Sapkowskiego. Na dobre i na złe.

Wiedźmin: Syreny z głębin – czy warto obejrzeć film?

Na złe – bo to bardzo uproszczona i „zmarvelizowana”, z braku lepszego określenia, interpretacja fenomenu naszego „Wieśka”. Wspomniałem wcześniej, iż odejść od „słowiańskości” pierwowzoru nie ma już co wytykać, ale znów przychodzi mi na myśl, iż Geralta i elementy książkowego lore’u nałożono na bardzo pospolitą franczyzę fantasy w dorosłym kluczu „Gry o tron”, która bez głównego bohatera przez cały czas kilka ma w sobie punktów zaczepienia.

„Wiedźmin: Syreny z głębin” (Fot. Netflix)

Na dobre – bo „Wiedźmin: Syreny z głębin”, gdy już wyłączy się książkowe skojarzenia, to ładnie narysowana i rozrywkowa historia. Gdy trwa, bawimy się całkiem dobrze: oglądamy kolejne obrzydliwe stwory, z którymi walczy nasz łowca, patrzymy, jak znów walczy z powinnościami swego cechu i tym, co sam uważa za słuszne, słuchamy kamrackich złośliwości miedzy nim i barwnie nakreślonym Jaskrem (Joey Batey).

Gdy przestaje trwać, raczej już o niej później nie myślimy (zwłaszcza iż w zakończeniu film pozbywa się jednego z dosadniejszych elementów oryginalnego opowiadania). Na plus wypada i to, iż w przeciwieństwie do serialu live action i prequelowego „Rodowodu krwi” (przepraszam, iż przypominam) oczy będziecie chcieli zasłonić chyba tylko raz: przy numerze musicalowym, którym twórcy jakby mrugają – tylko trudno powiedzieć, po co mieliby to robić – do „Małej syrenki”.

Zastanawiającym krokiem ze strony twórców jest też podarowanie tytułowej kreacji głosowej nie odchodzącemu od kreacji Geralta Henry’emu Cavillowi i nie wstępującego na jego miejsce Liamowi Hemsworthowi, a – jakby na przekór znienawidzonemu przez Sapka zjawisku przenikania mediów – Dougowi Cockle’owi, który łowcę potworów gra w tytułach CD Projekt RED. Skąd ta decyzja? Wygląda to trochę tak, jakby sam Netflix chciał, by jego uniwersum przesuwało się w stronę nowych skojarzeń – albo po prostu z dala od serialu-matki. Skoro i tak ma ono trwać po finałowym sezonie – a tak ostatnio sugerowano – to taki kierunek jest chyba całkiem trafny.

Wiedźmin: Syreny z głębin – film dostępny na Netfliksie

Idź do oryginalnego materiału