Wiedziałem, iż mnie słyszysz, mamo.
— Babciu, opowiesz mi bajkę? — zapytał sześcioletni Kacper.
— Tylko krótką. Już dawno powinieneś spać. Jutro nie dasz rady wstać do przedszkola. — Elżbieta poprawiła kołdrę na wnuku.
— Dam radę — obiecał Kacper.
Elżbieta zgasiła górne światło, zostawiając tylko lampkę nad łóżkiem, sięgnęła po książkę z półki, założyła okulary i znów usiadła na brzegu jego łóżka.
— Nie tak, połóż się obok mnie — poprosił Kacper, odsuwając się, by zrobić jej miejsce.
— A zasnę tak. — Ale wnuk patrzył tak błagalnie, iż Elżbieta westchnęła i położyła się obok niego.
Kacper natychmiast przytulił się mocniej i ziewnął.
Elżbieta zaczęła czytać, co chwilę nasłuchując, czy wnuk już śpi. Gdy się upewniła, ostrożnie wstała i wyszła z pokoju, cicho zamykając drzwi.
W kuchni dotknęła czajnika. Wydawało się, iż jeszcze ciepły. Nalała herbatę do kubka i usiadła przy stole. „Gdzie ta Kinga? Już jedenasta, a obiecała być o dziewiątej. Może została u koleżanki? Zadzwoniłaby chyba. A może sama ją wykręcę? Ale jeżeli jest w drodze, to tylko ją rozproszę. O, Boże…” — przeżegnała się na widok ikonki na szafce. — „Poczekam jeszcze trochę.”
Wzięła łyk herbaty i skrzywiła się. Ostygła, nie miała ochoty pić. Wylała ją do zlewu i podeszła do okna, za którym panowała gęsta, niepokojąca ciemność.
Nagle za jej plecami rozbrzmiała głośna melodii telefonu. Elżbieta podskoczyła, rzuciła się do stołu, by ją wyłączyć i nie obudzić wnuka. Zamarła z telefonem w dłoni. Na ekranie wyświetlił się nieznany numer, a nie zdjęcie córki.
Oszołomy? Za późno na nich. A może Kinga ma rozładowany telefon? Elżbieta odebrała.
— Dzień dobry. Major Nowak. Kinga Kowalska to pańska córka?
— Tak. Co się stało? Dlaczego… — zaczęła Elżbieta.
— Jak mam się do pani zwracać? — przerwał jej obojętny męski głos.
— Elżbieta Wiśniewska.
— Proszę się nie denerwować, pani Elżbieto…
— Jak mam się nie denerwować? Policja w nocy nie dzwoni bez powodu. A może pan jest oszustem? Będzie pan prosił o pieniądze? Bo nie mam, a choćby gdybym miała, to bym nie dała. Dlaczego pan milczy?
— Kinga Kowalska miała wypadek na drodze krajowej…
Po słowie „wypadek” Elżbieta już nic nie rozumiała. Przycisnęła dłoń do piersi, próbując uspokoić kołaczące serce. A major mówił i mówił. Wzięła głęboki oddech i zakaszlała. W oczach pojawiły się łzy.
— Proszę mi powiedzieć… — wyszeptała ochrypłym głosem — czy ona żyje?
— Żyje, ale jest w śpiączce. Stan ciężki.
— W którym szpitalu? — Elżbieta z trudem wydobywała słowa.
— W czwartym, ale niech pani nie przyjeżdża teraz. Jest z synem? Niech pani zostanie przy nim. I tak jest na sali operacyjnej. Jutro lekarz wszystko wyjaśni. Jak się tam znalazła? — bez przejścia spytał major.
— Skąd pan wie o synu?
— Stąd, skąd znałem jej numer — z telefonu. Jak trafiła na drogę?
Elżbieta próbowała sobie przypomnieć jego nazwisko. Czy to Nowak, czy może Kowalczyk? Jakby to było teraz najważniejsze.
— Nie wiem… Pewnie pojechała do koleżanki, na urodziny. Jak ja jej odradzałam… — Pokręciła głową, jakby major mógł to zobaczyć. — Miała wrócić o dziewiątej. Jej syn czeka… Boże, co mu powiem, jak się obudzi?
— Więc pojechała na urodziny… Mogła pić?
— Co pan mówi? To porządna kobieta, wiedziała, iż syn czeka, iż musi wracać. Na pewno nie piła — zaprotestowała gorąco. Chociaż… kto wie? — pomyślała. — Może postanowiła zostać, a potem zmieniła zdanie…
— Przepraszam, iż przeszkodziłem. — Major się rozłączył.
„Przeszkodził… Raczej zabił.”
Elżbieta chciaPo długich tygodniach rehabilitacji Kinga wróciła do domu, gdzie Kacper czekał już z nową bajką do przeczytania, bo teraz to on miał coś ważnego do opowiedzenia.