





Kasety to też cały rozrzut doświadczeń, od „przegrywalni” płyt CD w piwnicy, gdzie można było w kameralnej atmosferze zamówić sobie nagranie wybranych płyt, a przy okazji porozmawiać o muzyce, po kupowanie kaset na bazarowym straganie. Zachodnie filmy konsumowane z VHS-ów w szkole zamiast lekcji wychowawczej i w ramach zastępstw.
Zalew wszystkiego, książek, prasy, filmów.

fot. M. Kaczyński © CK ZAMEK
Lata dziewięćdziesiąte były barokowo obfite, swym ruchliwym nadmiarem ostro przeciwstawne marazmowi lat 80. To też okres transformacji ustrojowej, okres bezkrólewia, gdy stare się kończy, a nowe nie może do końca zacząć, czas „rodzenia się potworów”, przywołując słynny aforyzm Antonio Gramsciego. Tak było choćby z tzw. piractwem: większość kaset, także tych w obiegu sklepowym, była adekwatnie nielegalna albo aby być bardziej precyzyjnym – nieuregulowana. Popkultura lat 90. w Polsce to kraina możliwości, świat, który się otwiera.
Lata 90.
I do takiego właśnie momentu historycznego zabiera nas CK Zamek z wystawą „Najntisy forever. Popkultura w Polsce lat 90.”. Autorzy wystawy świadomie zawęzili tematykę wystawy do samej warstwy popkulturowej, rezygnując z nawiązania wprost w treści do transformacji systemowej, kwestii społecznych, ekonomicznych. Choć czynią to w tekstach komentujących wystawę.
Tym, co wyeksponowane, jest materialny przepych, nadmiar najntisowej popkultury.
Okładki kaset magnetofonowych, VHS-ów, okładki gazet, wyświetlane na ekranach filmy, automaty do grania. Widać wyraźnie, jak bardzo autorom wystawy zależało na podkreśleniu cięcia między materialnością popkultury lat 90. a digitalną współczesnością. Na wystawie można przeglądać czasopisma, uruchamiać magnetofon, wsadzając w niego taśmę, pograć na automacie do gry. To też przyśpieszony kurs z refleksji nad techniką, tym, jak gwałtownie starzeją się innowacje, jak rzeczy kiedyś wszędobylskie znikają. Kto dziś pamięta walkmany z ich niepohamowanym apetytem na ciągle to nowe baterie i wciągniętą magnetofonową taśmę? Poczucie kruchości tego, co wydawało się stałe, uobecnia też część wystawa nazwana „kiosk Ruchu”, niegdyś jeden z głównych interfejsów, za pomocą którego doświadczaliśmy popkultury. Wyprawy do kiosku, teczki z prenumeratą, czekanie na nowy numer ulubionego pisma były stałym rytualno-materialnym jej wymiarem, a to skończyło się wraz zamknięciem ostatniego kiosku dokładnie w grudniu ubiegłego roku.

fot. M. Kaczyński © CK ZAMEK
Tym, co uderza, gdy spędzimy na wystawie odrobinę więcej czasu, jest niepokojące wrażenie, iż mimo iż od końca lat 90. minęło już ćwierć dekady, to są one absolutnie współczesne.
Wrażenie to potęguje oglądanie obelisku złożonego z kaset wideo. Znaczna część widocznych tam tytułów jest aktualnie wciąż eksploatowana, czy to jako franczyzy, czy kolejne części. Podobnie, gdy zasiądziemy na niepokojąco wygodnej sofie przez rzędami telewizorów, to wyświetlane na nich zapętlone filmy są znajome. Tytuły z lat 90. są bliskie nie tylko z banalnego powodu – nostalgii, ale właśnie z powodu już wspomnianego: wciąż są eksploatowane przez współczesną popkulturę.



Niedosyt

fot. M. Kaczyński © CK ZAMEK
Tu jednak pojawia się pewien niedosyt. Ściana telewizorów emituje głównie filmy, a nieobecny jest świat telewizyjny, choćby z królową oper mydlanych „Dynastią”, której pierwszy odcinek Telewizja Polska wyemitowała w lipcu 1990, a który to serial emitowano jeszcze trzy lata. Brakuje też innych kultowych produkcji telewizyjnych wczesnych lat 90. i przełomu 80., choćby polskiego „W labiryncie” oraz programu „Bliżej świata”. Odnoszę wrażenie, iż wystawa lekko po macoszemu potraktowało pierwszą połowę omawianej dekady. Podobnie symptomatyczny jest podtytuł „Popkultura w Polsce lat 90.”, gdyż autorzy wystawy niezbyt obszernie odnoszą się do polskiej popkultury tamtego okresu.
Mimo iż mignęła mi kaseta z musicalu „Metro”, zabrakło mi mocniejszego wydobycia lokalnej specyfiki, naszego własnego głosu w owej popkulturowej kakofonii tej dekady.
Przecież to cytaty z „Psów” wplataliśmy w codzienne rozmowy, przecież to disco polo wypełniało audiosferę naszych miast, miasteczek i wsi. Zresztą disco polo to wielki nieobecny tej wystawy, wskazujący, podobnie jak nieobecność światów telewizyjnych, na to, iż pewne, pozawielkomiejskie obszary rzeczywistości nie są w CK Zamek reprezentowane. Nostalgiczny powrót do lat 90. jednak nie objął „majteczek w kropeczki” i „cioteczki Jilly”.






Wpływ popkultury

fot. A. W, Nowak
Mimo tych obszarów niedoświetlonych wystawa uderza nas tym, jak bogata i wpływowa była popkultura tamtej dekady. Popkulturowy krytyk kultury, „mag”, scenarzysta komiksowy Alan Moore zwykł powtarzać, iż kultura (a na pewno kontrkultura) skończyła się w latach 90. Po nich następują już jedynie powtórki. Podobne twierdzenie znajdziemy w popularnym memie odwołującym się do filmu „Matrix”: „Pamiętasz, jak Agent Smith powiedział, iż Matrix został zrobiony na podstawie roku 1999, bo był szczyt ludzkiej cywilizacji?”.
Tak, jest coś niepokojącego w tym, jak bliska i przytulna jest popkulturowa kraina, do której zabrali nas twórcy wystawy.
Chciałbym, aby była to wspomniana kwestia nostalgii. Co jednak, gdy faktycznie świat uchwycony w CK Zamek to ostatni czas (pop)kultury przed dominacją internetu? Mimo iż wystawa jest kolorowa i radosna, to zostawia nas z niepokojem, iż „wszystko już było”. Czas linearny, rozwój skończyły się, a my dziś żyjemy w świecie niekończących się powtórek. Spójrzmy na hity kinowe roku 2024: „Gladiator II” (sequel filmu z roku 2000), „Beetlejuice, Beetlejuice” (sequel „Soku z żuka” z roku 1988), które aż nazbyt dosłownie to pokazują.
To jednak margines wystawy, tym, co dominuje, jest euforia z powrotu: do dzieciństwa, młodości, tego, jak dobrze się bawiliśmy, grając, słuchając, oglądając.