Wicked: Na dobre – recenzja filmu. Dobro i zło nie chodzą parami

popkulturowcy.pl 1 godzina temu

Drugi akt musicalowego hitu trafił już do kin. Wicked: Na dobre to konkluzja przygód Elphaby i Glindy. Kraina Oz pozostaje piękna, ale niestety produkcja zawiera sporo problemów.

Po wydarzeniach z pierwszej części, w Wicked: Na dobre śledzimy osobno losy Złej Czarownicy z Zachodu i Glindy, Dobrej Czarownicy. Elphaba żyje na wygnaniu, ukrywa się w lesie i walczy o wolność dla uciszonych Zwierząt z krainy Oz. Ponadto wiedźma stara się ukazać ludziom prawdę o Czarodzieju. W tym samym czasie Glinda staje się symbolem Dobra w całym Oz. Żyje w pałacu w Szmaragdowym Mieście i rozkoszuje się przywilejami sławy i popularności. Z polecenia Madame Morrible Glinda zostaje wysłana, aby służyć jako promienne źródło otuchy dla mieszkańców. Ma za zadanie zapewniać ich, iż wszystko jest w porządku pod rządami Czarodzieja. Reżyserią zajął się ponownie Jon M. Chu.

Za spadek jakości w drugiej części odpowiada w głównej mierze fabularny aspekt rozłąki Elphaby i Glindy. Śledząc losy tej drugiej, nie dało się odczuć zbyt wielkiego novum. Dobra Czarownica pozostaje w tym samym miejscu, mając jedynie kilka ciekawszych momentów. Problem przyporządkowałbym do reżyserii, gdyż sama bohaterka ostatecznie doznaje przemiany w zakończeniu historii. Położono jednak kwestię stopniowego budowania charakteru. Tutaj jedynie wątek romantyczny z Fiyero pozwala wydobyć z Glindy trochę szerszą gamę uczuć i dać przestrzeń, choć niewielką, na jej rozwój. Przez dłuższy czas Ariana Grande gra egoistyczną, szukającą atencji dziewczynę. Dramaturgii w związku z fałszywością świata, w którym żyje Glinda, można jednak szukać ze świecą.

Z drugiej strony mamy natomiast Elphabę, która ponownie błyszczy na ekranie. Sama postać jest genialnie napisana. To znienawidzona Zła Czarownica, która chce czynić dobro, które i tak okazuje się złem. Jej przemiana wyśpiewana w No Good Deed jest fenomenalna i pozwala poznać tragizm tej postaci. Oczywiście również głos Cynthi Erivo jest mocny, głęboki i przyprawia o ciarki, a przy tym aktorsko wypada ona świetnie. Postać Elphaby pozostaje potężna i nie brakuje jej złowieszczego pierwiastka, a jednocześnie jest widocznie wielowymiarową bohaterką.

To, iż rozdzielenie bohaterek to duży cios dla historii, pokazują momenty ich spotkań. Ariana Grande i Cynthia Erivo stworzyły duet perfekcyjny, który błyszczy charyzmą. Ich pierwsze spotkanie po pamiętnym Defying Gravity jest wzruszające, a późniejsza dynamika relacji prowadzi do jeszcze mocniejszej konkluzji w utworze For Good. Każda scena z obiema Czarownicami skradła moje serce.

fot. kadr z filmu

W kontynuacji postacie drugoplanowe zyskały rozwinięcie swoich wątków. W Wicked: Na dobre poznajemy dalsze losy m.in. Czarnoksiężnika z Oz, Nessy, Fyiero czy też Boqa. Mimo iż bohaterowie zyskują swój czas ekranowy, to wątki te nie podążają w interesującym kiernuku. Jeff Goldblum w roli Czarnoksiężnika jest wciąż świetny i daje genialny występ w utworze Wonderful. Niemniej zakończenie jego wątku było do bólu przewidywalne (nawet nie znając oryginalnego Czarnoksiężnika z Oz). Czy Michelle Yeoh jako Madame Morrible, która w tym filmie… po prostu jest. Często te historie są w pewnej emocjonalnej próżni. To znaczy — losy postaci drugoplanowych nieznacznie wpływają na Glindę lub Elphabę. Tak naprawdę wyjątkiem jest jedynie Fyiero, o którym już wspominałem.

Na powstanie emocjonalnej próżni ma wpływ szczególnie nieudolny montaż. W Wicked z 2024 roku nie był on perfekcyjny. Największym problemem było oporne wydłużanie historii, które bardzo spowalniało akcję. W rezultacie film czasem nużył. W Wicked: Na dobre tych błędów popełniono znacznie więcej. Paradoksalnie akcja w tej części bywa zbyt szybka. Wątki domykane są tylko dlatego, iż muszą zostać domknięte, a w historii jest mało miejsca na zwykłe dialogi lub ciszę. Prawdę mówiąc, zabrakło mi właśnie balansu między tym, co powinno być musicalowe a tym, co powinno być filmowe. To również tyczy się konstrukcji samej historii. Film teoretycznie kończy się przy piosence For Good, ale później śledzimy jeszcze długi i nieciekawy epilog. Natomiast przy wprowadzeniu postarano się o szybką ekspozycję, gdzie nie dano nam choćby chwili oddechu między początkowymi utworami.

fot. kadr z filmu

Nie można odebrać tej produkcji jednego — ujęcia pozostają olśniewające, a CGI względnie imponujące. Paleta kolorystyczna dalej jest przepiękna. Otoczenie Elphaby buduje tajemniczą, nikczemną atmosferę, a u Glindy — słodką i radosną. Efekty komputerowe stoją na naprawdę dobrym poziomie. Zwierzęta i lokacje wyglądają autentycznie. Nie jestem jedynie fanem wyglądu Stracha na Wróble, choć nie był on może tragiczny.

Również przesłanie historii jest niczego sobie. Pomimo błędów w jej budowaniu, wybrzmiewają m.in. aspekty odmienności, tolerancji (a raczej jej braku) oraz określania świata w czarno-białych barwach. To opowieść o tym, iż człowiek nie jest jednoznacznie dobry lub zły. Wicked: Na dobre mówi również o sile przyjaźni i o poświęceniu dla wyższego, ogólnego dobra. Film zdecydowanie wszystkie te aspekty pielęgnuje i pozostawia nas z wieloma przemyśleniami na temat naszej rzeczywistości. Rzeczywistości, której odbiciem są obydwie części Wicked. Zakończenie tej przygody może nie jest całkowicie satysfakcjonujące. Niemniej twórcom udało się stworzyć fenomenalne widowisko, które na długi czas pozostanie w mojej pamięci, wraz z całym przekazem.

fot. kadr z filmu

Film Wicked: Na dobre to sequel, który nie uczy się na błędach poprzednika. Wspaniała i wzruszająca historia Elphaby zostaje przyćmiona przez statyczne i nudne losy Glindy. Wspólnie jednak kradną każdą sekundę czasu ekranowego. Niepowodzeniem były także próby rozwinięcia i zakończenia wątków postaci pobocznych. Grzechem głównym jest jednak montaż i konstrukcja całej opowieści. Tempo akcji często jest zbyt szybkie, a wszelkie emocje nie mają przestrzeni, aby odpowiednio wybrzmiewać. Niemniej film nie traci ani trochę na przepięknych ujęciach, scenografii i efektach specjalnych. To fantastyczne widowisko, któremu udaje się wpleść ważne tematy w pełną błędów opowieść. W dużej mierze zabrakło balansu między musicalem a filmem. Myślę, iż mimo wszystko obydwie części warto zobaczyć, choć na deskach teatru Elphaba i Glinda dostarczą raczej więcej emocji.


fot. główna: materiały prasowe

Idź do oryginalnego materiału