82. Międzynarodowy Festiwal Filmowy w Wenecji dobiega końca. Zanim jednak poznamy laureatów tegorocznej edycji, mamy dla Was recenzję jednego z filmów biorących udział w konkursie głównym. Klara Cykorz w entuzjastycznym tonie pisze o dramacie "Stille Freundin" – nowego filmu Ildikó Enyedi ("Mój wiek XX", "Dusza i ciało"). Czy węgierska reżyserka opuści Lido ze Złotym Lwem?
Drzewo, włoszczyzna, geranium
autorka: Klara Cykorz
Z Ildikó Enyedi dotąd raczej nie było mi po drodze. Nagrodzone Złotym Niedźwiedziem w Berlinie "Duszę i ciało" (2017) pamiętam jako nieco pretensjonalne i swego czasu trochę na ten film zrzędziłam (dziś powiedziałabym łagodniej, iż to po prostu nie moje vibe’y). "Mój wiek XX" (1989) obiecał mi ktoś jako film w duchu "Celine i Julie odpływają" – musiało się skończyć rozczarowaniem. O "Historii mojej żony" (2021), przedostatnim filmie Węgierki, powiedziałabym dyplomatycznie, iż ma w sobie przyjemność XIX-wiecznej powieści nie pierwszego sortu i iż odzyskała dla mnie Léę Seydoux w momencie, w którym Léi Seydoux miałam już trochę dość. A potem przyszła pandemia.
Tak to sobie wyobrażam: stos książek na stole w kuchni reżyserki, książek zarówno popularnonaukowych, jak i eseistycznych, i ciągle otwarte okienka YouTube’a na laptopie. Współlokatorka podpowiada wykłady Royal Institution of Great Britain, a ja myślę, iż gdyby Enyedi była Polką, pewnie zostałaby jedną z pierwszych patronek Radia Naukowego. "Stille Freundin" składa się z trzech przeplatających się planów czasowych, które spaja przestrzeń jednego kampusu; jeden z wątków przypada sam początek pandemii. Grany przez Tony’ego Leunga profesor neurologii przybywa z Hong Kongu na uniwersytet w Marburgu, i gdy rozpoczyna się pierwszy lockdown, w grubych gotyckich murach pozostaje tylko on i burkliwy, nieufny ochroniarz. Ale to nie dlatego film Enyedi okazuje się kolejnym w tym roku świetnym filmem o doświadczeniu pandemii. Kiedy "28 lat później" Danny’ego Boyle’a mierzyło się z wypartą traumą masowych śmieci i nieprzepracowaną społecznie żałobą, Enyedi sięga po mniej tragiczny, ale także zapisany w ciele wymiar lat naznaczonych covidem: wyrzucenia poza rutynę, samotność, w której zaczyna się inaczej patrzeć na świat, a przede wszystkim na krzaki za oknem. Dosłownie: tytułową cichą przyjaciółką czy też towarzyszką okazuje się właśnie drzewo, kluczową przestrzenią – uniwersytecki ogród botaniczny. Występuje tu także żyjące w doniczce na dobrze osłonecznionym parapecie geranium, które dla odmiany bardzo głośno zamyka furtkę.
Nie uświadczymy tu jednak naiwnych prób wyjścia poza perspektywę ludzką. Enyedi ma w sobie dużo pokory, problematyzuje swoją i swoich bohaterów pozycję, nie bawi się w coś, co gwałtownie skończyłoby się naiwnym uczłowieczaniem, antropologizacją roślin. Nic z tych rzeczy. W zamieszczonej w katalogu reżyserskiej eksplikacji pisze o "filmie zrobionym przez ludzi dla ludzi", wskazując jeszcze na inny jego aspekt – wiarę w instytucję uniwersytetu, w robienie nauki. "Stille Freundin" gra bowiem także z konwencją opowieści kampusowej: kiedy tego typu setting zwykle zapowiada komedię ludzkich charakterów w kontekście akademickiego feudalizmu, Enyedi jest autentycznie zainteresowana ekscytacją, którą daje laboratorium. W tym hołdzie dla ludzkiej ciekawości i naukowej cierpliwości też widzę doświadczenie pandemii – zbyt krótki moment wiary, iż katastrofa zwróci nasze społeczeństwa z powrotem w kierunku nauki. (W tym momencie może warto zastrzec, iż nie jestem w stanie zweryfikować jakości wątków naukowych w filmie. To recenzja będąca częścią relacji festiwalowej, bez możliwości konsultacji, pisana przez osobę, która lubiła uczyć się biologii w czasach, kiedy lubienie biologii równało się zdawaniu na medycynę; tak więc wylądowała na kulturoznawstwie i pisząc ten tekst w weneckim press roomie z widokiem na morze nie zamierza się, oczywiście, na nic skarżyć).
Całą recenzję znajdziecie TUTAJ.
"Stille Freundin" to trzy historie, które łączy drzewo rosnące w ogrodzie botanicznym pewnego niemieckiego uniwersytetu. Zobaczcie zwiastun:
Recenzja filmu "Stille Freundin" (reż. Ildikó Enyedi)
Drzewo, włoszczyzna, geranium
autorka: Klara Cykorz
Z Ildikó Enyedi dotąd raczej nie było mi po drodze. Nagrodzone Złotym Niedźwiedziem w Berlinie "Duszę i ciało" (2017) pamiętam jako nieco pretensjonalne i swego czasu trochę na ten film zrzędziłam (dziś powiedziałabym łagodniej, iż to po prostu nie moje vibe’y). "Mój wiek XX" (1989) obiecał mi ktoś jako film w duchu "Celine i Julie odpływają" – musiało się skończyć rozczarowaniem. O "Historii mojej żony" (2021), przedostatnim filmie Węgierki, powiedziałabym dyplomatycznie, iż ma w sobie przyjemność XIX-wiecznej powieści nie pierwszego sortu i iż odzyskała dla mnie Léę Seydoux w momencie, w którym Léi Seydoux miałam już trochę dość. A potem przyszła pandemia.
Tak to sobie wyobrażam: stos książek na stole w kuchni reżyserki, książek zarówno popularnonaukowych, jak i eseistycznych, i ciągle otwarte okienka YouTube’a na laptopie. Współlokatorka podpowiada wykłady Royal Institution of Great Britain, a ja myślę, iż gdyby Enyedi była Polką, pewnie zostałaby jedną z pierwszych patronek Radia Naukowego. "Stille Freundin" składa się z trzech przeplatających się planów czasowych, które spaja przestrzeń jednego kampusu; jeden z wątków przypada sam początek pandemii. Grany przez Tony’ego Leunga profesor neurologii przybywa z Hong Kongu na uniwersytet w Marburgu, i gdy rozpoczyna się pierwszy lockdown, w grubych gotyckich murach pozostaje tylko on i burkliwy, nieufny ochroniarz. Ale to nie dlatego film Enyedi okazuje się kolejnym w tym roku świetnym filmem o doświadczeniu pandemii. Kiedy "28 lat później" Danny’ego Boyle’a mierzyło się z wypartą traumą masowych śmieci i nieprzepracowaną społecznie żałobą, Enyedi sięga po mniej tragiczny, ale także zapisany w ciele wymiar lat naznaczonych covidem: wyrzucenia poza rutynę, samotność, w której zaczyna się inaczej patrzeć na świat, a przede wszystkim na krzaki za oknem. Dosłownie: tytułową cichą przyjaciółką czy też towarzyszką okazuje się właśnie drzewo, kluczową przestrzenią – uniwersytecki ogród botaniczny. Występuje tu także żyjące w doniczce na dobrze osłonecznionym parapecie geranium, które dla odmiany bardzo głośno zamyka furtkę.
Nie uświadczymy tu jednak naiwnych prób wyjścia poza perspektywę ludzką. Enyedi ma w sobie dużo pokory, problematyzuje swoją i swoich bohaterów pozycję, nie bawi się w coś, co gwałtownie skończyłoby się naiwnym uczłowieczaniem, antropologizacją roślin. Nic z tych rzeczy. W zamieszczonej w katalogu reżyserskiej eksplikacji pisze o "filmie zrobionym przez ludzi dla ludzi", wskazując jeszcze na inny jego aspekt – wiarę w instytucję uniwersytetu, w robienie nauki. "Stille Freundin" gra bowiem także z konwencją opowieści kampusowej: kiedy tego typu setting zwykle zapowiada komedię ludzkich charakterów w kontekście akademickiego feudalizmu, Enyedi jest autentycznie zainteresowana ekscytacją, którą daje laboratorium. W tym hołdzie dla ludzkiej ciekawości i naukowej cierpliwości też widzę doświadczenie pandemii – zbyt krótki moment wiary, iż katastrofa zwróci nasze społeczeństwa z powrotem w kierunku nauki. (W tym momencie może warto zastrzec, iż nie jestem w stanie zweryfikować jakości wątków naukowych w filmie. To recenzja będąca częścią relacji festiwalowej, bez możliwości konsultacji, pisana przez osobę, która lubiła uczyć się biologii w czasach, kiedy lubienie biologii równało się zdawaniu na medycynę; tak więc wylądowała na kulturoznawstwie i pisząc ten tekst w weneckim press roomie z widokiem na morze nie zamierza się, oczywiście, na nic skarżyć).
Całą recenzję znajdziecie TUTAJ.
Zobacz zwiastun filmu "Stille Freundin"
"Stille Freundin" to trzy historie, które łączy drzewo rosnące w ogrodzie botanicznym pewnego niemieckiego uniwersytetu. Zobaczcie zwiastun:
