Wiarygodność najsilniejszą walutą! Się politycznie dzieje, bo pewnych rzeczy się po prostu nie pokazuje a pokazano. Mła jednakże nie ma ochoty zajmować się politycznym cyrkiem, zdaniem mła jak nie wiadomo o co chodzi to chodzi o pieniędze. Stany nie dowożą mocarstwowości i zamiast chleba zaczynają robić cóś jakby igrzyska. Tym razem trafiła kosa na kamień. Jednakże dla mła to męcząca ta bieżączka, wicie rozumicie, wszystko byleby dolar jeszcze trwał. Mła olewa retoryczne występy, interesują ja tylko działania poza retoryczne. Więc bez politycznych występów.
Insza rozrywka. Mła obejrzała film z Adrienem Brody i Guyem Pearcem "Brutalist". Ech... to jest dla mła taki film, który ogląda się raz i ni cholery nie chce się do niego wrócić, choć człowiek wie iż to dobre kino. To jest film o godności, mła uważa za znamienne iż powstał w USA akurat w tym czasie, kiedy społeczeństwo amerykańskie szuka własnej tożsamości i miota się pomiędzy januszeksem i wokeizmem. Nie bardzo wiem czy mam Wam oblookanie tego filmu polecić, długi jest i z tych cinżkich. No i dobrze się po nim nie robi. Dla mła był przygnębiający, dwa dni humor mła nie dopisywał, bo mła miała przemyślenia o brzydkości gatunku ludzkiego. Obejrzałam też nowego "Nosferatu", hym... mła uważa iż zarówno oryginał Murnaua, jak remake Herzoga były lepsze. Da się obejrzeć ale nie powala. W ramach odtrutki po przygnębieniu i lekkim rozczarowaniu nową wersją wąpierzej opowieści, mła obejrzała serial z Robertem De Niro, "Day 0" to się nazywa, Wszystko co mogę dobrego o tym serialu napisać to jest to iż jest porządnie zagrany a tak poza tym to "Mister Smith jedzie do Waszyngtonu". Taka bajka o porządnym polityku, czyli witajcie w krainie oksymoronów. Mła usiłowała skupić się na stronie sensacyjnej ale bardzo ciężko jej szło, bo papka o politycznej dobroci, przejawiającej się wybuchami publicznej szczerości, dość mocno mła przeszkadzała. Jak lubicie bajki i Roberta to możecie obejrzeć, ale olśnienia lepiej nie oczekujcie. Mła by chętnie obejrzała jakiś film, który by jej nie przygnębiał a zarazem nie był historią fantastyczną z realistycznym sztafażem. Mła poszukując trafiła cóś odwrotnie, na serial o dzikim kosmosie i cesarstwie kosmicznym, który znudził ją po paru odcinkach, następny serial o królestwie ociemniałych, w którym widzący to wyrzutki, ten też przestał mła dość gwałtownie interesować i mła stwierdziła iż fantastyczne światy nie dla niej. Generalnie niby nie powinnam narzekać, wyłączanie czasowe działa a mła zasypia podczas jakiejś tam filmowej opowieści.
Fotki macie ogrodowe, takie na uspokojenie emocji po politycznych Kardashiankach, dla tych co poczebują. U mła leje i jest pogodowo dodupnie, więc na docieplenie rozmazana fotka Ryjka z Lucasem. W Muzyczniku też cóś ciepłego.
Mła właśnie wróciła do chałupy z Teatru Wielkiego. Całkiem porządnie zaśpiewana "La Traviata", z naprawdę dobrą Violettą. Znaczy jak na ostatnią nierdzielę karnawałową to było karnawałowo w starym stylu - wieczór w operze. Hym... mła choćby założyła operowe skarpetki ze srebrzystymi kotkami i ryjca pomalowała. Na coolor srebrzysty. Mła oblookała tyż całkiem niezły film, "Last Showgirl" się nazywa. Wyobraźcie sobie, Pamela Anderson potrafi grać. Jest naprawdę dobra. No i Jamie Lee Curtis - wymiatająca. Aha, koty z ostatków karnawałowych tyż skorzystały - mój kotlet zeżarty. Mła Szpagutkowskiej miąsko mieli a tu takie akcje i ona prowodyrką. Ech...