"Wednesday" zrobiła jedną rzecz świetnie. I nie, nie chodzi o taniec

natemat.pl 2 godzin temu
Czarna komedia zainspirowana stylem gotyckim Edgara Allana Poe – tak w uproszczeniu można podsumować serial "Wednesday", który opowiada o losach córki Morticii i Gomeza Addamsów. W drugim sezonie – oprócz typowego dla autora "Czarnego kota" mrocznego romantyzmu – czuć jeszcze większe wpływy Tima Burtona. Ta nieco ponad minutowa scena była najlepszą rzeczą, jaka spotkała kontynuację przygód Addamsówny.


W drugim sezonie twórcy "Wednesday" – zgodnie z przepisem – wrzucili do kotła szczyptę ponurego humoru, wywar z "opowieści grozy" i iPhone'a, na którym znalazło się wszystko to, co kręci współczesną młodzież.

Oczywiście w scenariuszu nie mogło zabraknąć sprawdzonych rzeczy, czyli próby stworzenia nowego viralowego tańca. Chyba każdy pamięta Jennę Ortegę pląsającą jak gotka do utworu "Goo Goo Muck" The Cramps.

I choć nowe odcinki nie były aż takim powiewem świeżego powietrza jak pierwszy sezon, mogliśmy znaleźć w nich coś bardzo wyjątkowego. Tim Burton na krótką chwilę wyszedł poza ramy przypisanej mu roli producenta wykonawczego i okazjonalnego reżysera, dając widzom namiastkę charakterystycznej dla siebie animacji.

Animacja Tima Burtona to najlepsze, co spotkało 2. sezon "Wednesday"


Na potrzeby kolejnego rozdziału "Wednesday" Tim Burton mógł z przyjemnością cofnąć się do początków swojej kariery – do szkolnych czasów, gdy zaczynał eksperymentować z kamerą poklatkową, którą podarowała mu jego nauczycielka od plastyki z Burbank High School, pani Doris Adams.

W pierwszym odcinku zatytułowanym "I znowu to samo" chłopcy z dormitorium imienia Calibana słuchają mrożącej krew w żyłach opowieści o dawnym uczniu Akademii Nevermore – Isaaku Nightcie, geniuszu o kruchym sercu, który zginął w wyniku nieudanego eksperymentu na Wieży Iago. Szczątki bystrego "wyrzutka" spoczęły pod drzewem w kształcie czaszki.

Jak wiemy z dalszej części sezonu, młodszy brat tytułowej protagonistki, Pugsley Addams, wskrzesza Isaaka, który (SPOILER!) po zjedzeniu mózgów kilkunastu osób próbuje powtórnie zasiąść do starych badań, by uleczyć swoją siostrę Francoise z klątwy hyde'a.

Legenda o geniuszu Akademii Nevermore została ukazana w sposób dość nietypowy dla telewizji, gdyż nie polegała wyłącznie na ekspozycji słownej. Tim Burton postanowił przedstawić ją w formie 90-sekundowej animacji poklatkowej z lektorską narracją.

W ramach "Wednesday" ekscentryczny reżyser nawiązał współpracę z brytyjskim studiem animowanym Mackinnon & Saunders, które już wcześniej pomagało mu w ożywianiu jego wizji artystycznej. I tak jak w "Gnijącej pannie młodej" z 2005 roku, tak i tu skonstruowano miniaturową scenografię i laleczki z glinianymi głowami.

Ten pomysł wcale nie wyszedł od Burtona, a od showrunnerów Alfreda Gougha i Milesa Millara, którzy pragnęli, by w drugiej odsłonie filmowiec mógł dać autentyczny upust swojej wrażliwości.

– Poszliśmy w kierunku "starej szkoły" i ostatecznie to ja zaprojektowałem główną lalkę. (...) Ciągle musiałam mówić animatorom: "Nie, to wygląda za dobrze. Nie, animacja jest zbyt dopracowana. Musimy udawać, iż wróciłam do czasów studenckich i zrobić to tak, jak robiłam to na początku swojej drogi" – mówił z entuzjazmem reżyser w wywiadzie z "The Hollywood Reporter".

Taka animacja, choćby jeżeli ostatecznie trwa półtorej minuty, jest niezwykle czasochłonna. Ukończenie poklatkowej historii Isaaka Nighta zajęło twórcom aż osiem miesięcy.

Film krótkometrażowy "Vincent" zainspirował "Wednesday"


Główną inspiracją dla sekwencji z "Wednesday" był czarno-biały film krótkometrażowy pod tytułem "Vincent", który Burton nakręcił w 1982 roku w trakcie kilkuletniego stażu w firmie Walt Disney Productions. Fabuła 6-minutowego dzieła skupia się na chłopcu, który udaje Vincenta Price'a, legendę kina grozy i idola samego reżysera.

Wspomniany gwiazdor Hollywoodu nie tylko użyczył swojego głosu w krótkometrażówce, ale nawiązał również długoletnią przyjaźń z Timem Burtonem. W 1990 roku wystąpił w roli naukowca w kultowym "Edwardzie Nożycorękim".

"Vincent" był pastiszem niemieckich filmów ekspresjonistycznych z lat 20. XX wieku (m.in. horroru "Nosferatu – symfonia grozy"). Z początku Burton chciał wydać go w formie rymowanej książeczki dla dzieci w stylu Dr. Seussa, jednak doszedł do wniosku, iż animacja poklatkowa będzie bardziej sprzyjająca dla opowiadanej przez niego historii.

Scena z pierwszego odcinka nowej "Wednesday" czerpie garściami z "Vincenta". Burton nie mógł pozwolić sobie na obecne luksusy, gdy zaczynał pracę w Fabryce Snów. Musiał długo główkować i wspinać się na wyżyny własnej kreatywności. Wykorzystywał to, co wpadło mu pod rękę. Elementami scenografii były zatem przedmioty codziennego użytku.

W "I znowu to samo" eksplozje nie zostały dodane komputerowo w fazie postprodukcyjnym – to połączenie żelu glicerynowego i odpowiedniej zabawy światłem. Burton przyznał na łamach czasopisma "Vanity Fair", iż zwracał się do animatorów z prośbą, by "udawali, iż nie mają pieniędzy".

Co jeszcze łączy "Vincenta" z "Wednesday"? Zarówno jedno, jak i drugie dzieło nawiązuje do dzieciństwa reżysera "Soku z żuka". Drzewo w kształcie to tak naprawdę okolice rodzinnego domu Burtona w mieście Burbank. Piękniejszego hołdu serial Netfliksa nie mógł mu oddać.

Idź do oryginalnego materiału