WE WNĘTRZU ZIEMI. Science fiction o żyjących pod ziemią dinozaurach i ludziach

film.org.pl 1 dzień temu

Fani Edgara Rice’a Burroughsa powinni być zadowoleni z adaptacji. Fani estymy Petera Cushinga może już mniej, bo jego rola szalonego profesora Perry’ego jest bardzo specyficzna. We wnętrzu Ziemi Kevina Connora jest typowo rozrywkowym pastiszem filmów science fiction, zwłaszcza tych z wyraźnym wpływem nowej przygody. Wtedy, w okolicach premiery, czyli w 1976 roku jeszcze tak nie było, bo fantastyka naukowa wciąż była na początku drogi do osiągnięcia tego poziomu, na którym jest dzisiaj. Nabywając jednak ten wymiar nieco komediowy, produkcja We wnętrzu Ziemi niczego nie straciła. Może choćby zyskała charakter interpretacyjny, wartościowy dla współczesnych fanów SF poszukujących estetyki starej, retro, już nieobecnej we współczesnym kinie. Niestety film zaginął gdzieś w przeszłości historii kinematografii i wątpię, żeby cokolwiek mogło go stamtąd wyciągnąć w światła jupiterów, żeby stał się produkcją kultową.

We wnętrzu Ziemi jest pokłosiem twórczości Juliusza Verne’a. Gdyby nie powstała Podróż do wnętrza Ziemi, nie byłoby powieści Burroughsa. Nie można jej uznać jednak za plagiat. To trawestacja motywu, nieco bardziej nowoczesna, chociaż ciągle pozostająca w klimacie mocno retro. Miejscami estetycznie przypomina Podróż na Księżyc Georges’a Mélièsa z 1902 roku, przez co wydaje się bardziej bajkowa, przygodowa niż fantastyczno-naukowa. Bohaterami filmu są naukowiec Abner Perry (Peter Cushing) oraz jego asystent David Innes (Doug McClure). Wymyślają oni sposób wwiercenia się w najgłębsze struktury skorupy ziemskiej, która prócz rozgrzanych skał, żeglujących w milionowo większym ciśnieniu niż jest na powierzchni, zawiera jeszcze zupełnie osobny świat, który zatrzymał się gdzieś na poziomie kultury zbieracko-łowieckiej. Istnieją w nim walczące ze sobą plemiona posługujące się osobliwymi językami. Istnieje niewolnictwo, w którym przoduje zwłaszcza jedna rasa, zniekształconych, humanoidalnych istot rządzonych przez kuzynów pterodaktyli na zasadzie telepatycznej. W podziemnym świecie istnieje choćby technologia sterowania i zarządzania lawą. Bohaterowie trafiają do tego osobliwego świata, sądząc, iż niosą jakiś kaganek oświaty i rozwoju, iż będzie im dane spokojnie badać tubylców oraz przyrodę podziemia. Rzeczywistość okazuje się jednak brutalna. Bohaterowie zostają niewolnikami i żeby odzyskać wolność muszą walczyć w sposób, do jakiego współczesny człowiek nie nawykł.

Okazuje się jednak, iż naukowcy całkiem nieźle radzą sobie z bronią białą, są odporni na wysoką temperaturę, a szalony profesor doskonale szyje z łuku, jakby był uczniem Robina Hooda. Pozornie więc nic się tu nie klei, jest bardziej fantasy niż science fiction, a pojazd, którym została przewiercona skorupa ziemska, przypomina wielki świder, który nie ma prawa działać według żadnych praw fizyki. Działa jednak, a jego wizualizacja jest naprawdę efektowna. Efektów specjalnych więc jest w produkcji sporo, chociaż są „analogowe”. Wciąż jednak prezentują się ciekawie, z wyjątkiem dinozaurów. Niestety twórcy odważnie poświęcili im kilka długich sekwencji w tym jedną, w której David walczył z wielkim, krwiożerczym gadem, co było niemal biblijną metaforą. Zbliżeń było mnóstwo, a kukiełka jaszczura wchodziła w bezpośredni kontakt z bohaterem. Wygląda to dzisiaj już bardzo przestarzale, wręcz śmiesznie. Nie dało się jednak tej sekwencji wymyślić inaczej. Nie było jeszcze takich możliwości, przynajmniej w tym budżecie, a We wnętrzu Ziemi jest produkcją niskobudżetową, w granicach 1,5 miliona dolarów. Wiem, iż minęło sporo czasu od premiery, ale i wtedy nie była to suma zawrotna, która by wystarczyła na wielkie, blockbusterowe kino. Gwiezdne wojny miały go na poziomie 11 milionów dolarów, a nie były uznawane w momencie premiery za „wielkie” kino. Zyskały dopiero ten status z czasem.

We wnętrzu Ziemi jednak nie miało takiej ekipy. Nie było też legendarnego zaangażowania reżysera. Nie było historii gdzieś zza kulis, którą ukochał reżyser, wymyślając ją przez lata element po elemencie, a potem eksperymentatorsko przenosząc na ekran. Kevin Connor takiego serca nie miał. Nie takie były założenia adaptacji powieści Edgara Rice’a Burroughsa. Co zaś do gry aktorskiej wspomnianego na początku Petera Cushinga – jego legenda, ulepiona przez George’a Lucasa zupełnie tu nie istnieje. Aktor gra szalonego, nerwowego, komediowo przerysowanego naukowca, który w toku fabuły zmienia się w wojownika. Nie idzie jednak za tym żaden wzrost estymy. Cushing w tym wydaniu mógłby być bohaterem komiksu, ale nie ma w sobie typowego dla wielkich bohaterów SF, w tym Tarkina, patosu. Dla mnie to zaleta, ale dla innych fanów prawdopodobnie nie do końca. Pasuje jednak do całości produkcji, która w swoim klimacie jest lekka, przygodowa, z przesłaniem wolnościowym, ale bez naiwnego przekonywania widza, iż dobro zawsze zwycięży. Gdyby tak było, to asystent profesora odszedłby z podziemnego świata z księżniczką Dią, a tak musiał ją zostawić w świecie, do którego racjonalnie przynależała. Zobaczcie więc koniecznie tę wzruszającą scenę, jak i inne bardziej humorystycznie zrobione fragmenty. Mam nadzieję, iż We wnętrzu Ziemi stanie się częścią kanonu retro produkcji SF, bo nie zasługuje na takie zapomnienie.

Idź do oryginalnego materiału