W "The Last of Us" to ludzie są potworami. Za 2. sezon Pascal musi dostać telewizyjnego Oscara

natemat.pl 1 dzień temu
Dwa lata zajął nam powrót do osady Jackson, jednej z ostatnich ostoi ludzkości, gdzie osiedlili się Ellie z Joelem. Tym razem zabieramy się w podróż przez zemstę i niekończący się cykl przemocy, której seans łamie serca i wyrywa krzyk z gardeł. Taki jest właśnie drugi sezon "The Last of Us". Zarażeni kryją się w cieniu, ale to nie oni będą prawdziwymi potworami.


Dobre adaptacje gier możemy policzyć na palcach jednej dłoni, może obu, w każdym razie jest ich wyjątkowo mało. W tej kategorii HBO świeci przykładem, ponieważ "The Last of Us" na podstawie słynnej serii Naughty Dog to dzieło kompletne. Pierwszy sezon zachwycał grą aktorską, klimatem i realizacją, a drugi powtarza ten sukces, choć nie brakuje w nim elementów, do których można się przyczepić.

Sequel opowieści o Ellie i Joelu sprawił, iż znalazłam się na samym skraju kanapy, z niedowierzaniem i obawą wychylając się w kierunku telewizora. Fakt, iż znam grę na pamięć, a druga część jest mi zwłaszcza bliska, mówi samo za siebie. Napięcie puszcza dopiero na napisach końcowych finałowego odcinka.

Dwie strony medalu. Recenzja wszystkich odcinków 2. sezonu "The Last of Us" (BEZ SPOILERÓW)


Od powrotu Joela i Ellie ze szpitala w Salt Lake City minęło pięć lat. On uczęszcza na terapię, by moc wyspowiadać się komukolwiek ze swych grzechów, a ona próbuje walczyć z niedającymi jej spokoju pytaniami z przeszłości, zagłuszając je coraz większym i większym ryzykiem. Do ich relacji, niegdyś ojcowskiej, wkrada się brak zaufania. W końcu dziewczyna podejrzewa go o kłamstwo i gdzieś w głębi duszy wie, iż kłamał na temat tego, co stało się ze Świetlicami i ich szczytnym planem stworzenia szczepionki przeciw maczużnikowi (Cordycepsowi).

Gdy przepaść między Joelem i Ellie jeszcze bardziej się pogłębia, na horyzoncie znikąd pojawia się młoda kobieta z warkoczem, która pragnie zemsty, sprawiedliwości i krwi. Abby – bo tak ma na imię – zrobi wszystko, aby postawić na swoim. Ma więcej wspólnego ze skłóconą para, niż by tego chciała.

Podobnie jak w przypadku poprzedniej odsłony drugi sezon "The Last of Us" czerpie z gry na tyle, na ile pozwala mu format i medium, jakim jest telewizja, co oznacza, iż na ekranie ujrzymy kadry i kwestie wyjęte żywcem z oryginału, aczkolwiek czekają na nas pewne mniejsze i większe zmiany. Nie są one na tyle ingerujące w historię spisaną przez Naughty Dog, by fani sequela mogli poczuć się oszukani.

Pierwszą rzeczą, która rzuciła mi się w oczy, jest brak – przynajmniej wyrazistszych – nawiązań do tragedii greckiej (i nie mam tu na myśli rdzenia scenariusza). W grze teatr odgrywa zdecydowanie większą rolę, podobnie jak wskazówki dotyczące m.in. Kasandry, legendarnej córki króla Troi, która stała się synonimem złowróżbnej prorokini, jakie jako gracze możemy znaleźć na swej drodze.

W "The Last of Us Part II" – jak w starogreckiej tragedii Ajschylosa zatytułowanej "Oresteja" – bohaterowie nie potrafią przerwać cyklu, w którym zemsta niesie ze sobą przemoc, a przemoc niesie ze sobą zemstę, i tak w nieskończoność. Gry poprzez swoje ramy, które nie ograniczają historii w takim samym stopniu jak filmowe czy telewizyjne adaptacje, mogła w bardziej dobitny, ale wciąż symboliczny sposób – poprzez obecność w gameplayu plakatów, listów czy przedmiotów do podnoszenia – wskazać swoje inspiracje ponadczasowymi motywami.

Oczywiście wszystko, o czym wspominam, nie wywraca do góry nogami serialu Craiga Mazina i Neila Druckmanna. W grach takie smaczki są czymś na porządku dziennym, a język kinematografii rządzi się jednak innymi prawami – z czegoś w końcu trzeba zrezygnować. Niektóre elementy historii muszą przejść ewolucję, by jak najlepiej wpasować się do medium, w którym zostaną przedstawione. O powtarzającym się motywie cyklu przemocy twórcy nie zapomnieli.

Pedro Pascal daje popis życia


Drugi sezon "The Last of Us II" skupia się jeszcze bardziej na ludziach, zwłaszcza na ich motywacja, pragnieniach i sytuacyjnych uwarunkowaniach. Dlatego też przygody Ellie i Joela wkraczają na zupełnie inny poziom, a stawka gry robi się coraz większa.

A skoro bohaterowie stawią czoło wyzwaniom, o jakich dotąd nie raczyli śnić, od aktorów wymagane pozostało większe poświęcenie dla roli. Bella Ramsey ("Catherine zwana Birdy") z nastolatki staje się młodą dorosłą – nikogo nie słucha, gra wszystkim na nerwach i podejmuje decyzje, których później żałuje. Jest niezwykle irytująca, ale właśnie taka ma być.

Pedro Pascal ("Gra o tron") natomiast daje występ godny telewizyjnego Oscara, czyli nagrody Emmy. Oby w najbliższym roku statuetki nie sprzątnął mu sprzed nosa Kieran Culkin ("Sukcesja"). Jego subtelna kreacja doprowadza do łez, a scena śmierci Sary z poprzedniej odsłony to pikuś w porównaniu z tym, co nadejdzie.

Isabela Merced ("Obcy: Romulus") jako Dina wspaniale sprawdza się jako kompanka Ellie, która choćby w najgorszej sytuacji potrafi rozładować napięcie. Young Mazino ("Awantury"), który wciela się w przyjaciela dziewczyn, Jessiego, także stanowi konkretny dodatek do obsady. Najbardziej cieszy jednak dołączenie do niej Catherine O’Hary ("Beetlejuice Beetlejuice"), która w serialu gra postać terapeutki Joela i funkcjonującej alkoholiczki.

Kaitlyn Dever ("Lekomania") powierzono rolę kontrowersyjnej Abby, w której odnajduje się znakomicie. Jej postać niczym zły omen pojawia się to tu, to tam. Scenariusz tworzy wokół niej mroczną wręcz legendę, która z odcinka na odcinek będzie tylko potęgowana.

Kontynuacja "The Last of Us" jednych do siebie zrazi, drugich w sobie rozkocha. Nadchodzące odcinki niszczą emocjonalnie i na to każdy powinien być przygotowany. Tak jak Ellie na zwiad.

Idź do oryginalnego materiału