Rodzina Cunninghamów wyjeżdża do ośrodka narciarskiego na zjazd rodzinny. Na miejscu zastaje ich śnieżyca, która w zasadzie uniemożliwa im wydostanie się z kurortu. Ponadto, znajdują ciało mężczyzny, który został… zamordowany. Ernest Cunningham, pisarza kryminałów, postanawia rozwikłać zagadkę, kierując się dekalogiem Ronalda Knoxa – również autora powieści kryminalnych. Pomoże mu w tym właścicielka kurortu, Juliette. Czy im się uda?
Kim jest zamordowany mężczyzna, znaleziony w kurorcie? Dlaczego Michael Cunningham poszedł siedzieć? I czy ma coś wspólnego z denatem? Dlaczego Ernest Cunningham został czarną owcą rodziny? Co z całą tą aferą ma wspólnego zaginiona przed laty dziewczynka i zmarły ojciec Michaela i Ernesta? I dlaczego w rodzinie Cunninghamów “każdy kogoś zabił”?
Czytając W mojej rodzinie każdy kogoś zabił, nie można pozbyć się porównania do Sherlocka Holmesa oraz Agathy Christie. Autor próbuje tworzyć tak zawiłą i zagmatwaną zagadkę, jak legendarny detektyw i kultowa pisarka. Czy mu się to udaje? Cóż…
Kryminał? Czy powieść o rodzinie?
Poza zagadką kryminalną, autor przedstawia nam historię i powiązania rodzinne Cunninghamów – to, jak ojciec Michaela i Ernesta był przestępcą i został postrzelony, jak Michael trafił do więzienia, historię skradzionych pieniędzy, problemy małżeńskie Ernesta, itd. To wszystko przeplata się z amatorskim śledztwem bohatera i historią zaginionej dziewczynki. Nie jestem pewna, czy wszystkie wątki rodzinne były tutaj potrzebne. Niekiedy można było bowiem odczuć, iż nie chodzi w tej książce o rozwiązanie zagadki i odkrycie, kim jest morderca, a pokazanie historii rodzinnej i stworzenie powieści rodzinnej – nie kryminału. Być może taki był zamysł, jednak książka jest określana jako kryminał i powieść sensacyjna, więc nie powinno tak być…
Powieść napisana przez standupera
Kolejna kwestia – autor, Benjamin Stevenson, co chwilę zwraca się do czytelnika, tłumacząc się bezsensownie z jakichś kwestii. Albo rzuca wtrąceniami typu “moja redaktorka podkreśliła ten i ten fragment”. Uważam, iż jest to niepotrzebne i psuje zabawę podczas czytania.
Ponadto, czuć, iż autor jest standuperem. Stara się pisać w sarkastyczny i zabawny sposób, jednak nie zawsze mu to wychodzi. Niekiedy sprawia wrażenie przemądrzałego i nie do końca konsekwentnego – chociażby w trzymaniu się reguł opisanego na samym początku książki dekalogu zasad pisania powieści kryminalnych.
Jeżeli chodzi o sam finał, jest on mocno inspirowany Sherlockiem Holmesem i Agathą Christie. Nagle detektyw-amator wykłada wszystkim “kawę na ławę” i tłumaczy rozwiązanie zagadki, które brzmi tak nieprawdopodobnie, iż tylko Holmes mógłby na to wpaść…
Czy warto przeczytać W mojej rodzinie każdy kogoś zabił?
Jednak, mimo niepotrzebnych wtrąceń, nie żałuję czasu spędzonego z tą powieścią. Podobał mi się pomysł na historię i odpowiadało mi tempo. Nie dostałam typowego kryminału, tylko bardziej powieść o rodzinie kryminalistów z zagadkami kryminalnymi w tle, jednak, ponownie, najpewniej taki był zamysł.
Jeśli szukacie rasowego kryminału, to nie jest to tytuł dla Was. A jeżeli szukacie rozbudowanej powieści pełnej trupów i intryg, to myślę, iż nie będziecie się nudzić!






