W międzywojniu nie było Halloween, zamiast tego "lewitujące stoliki". Grozę budziły zjawy małych dzieci

gazeta.pl 9 godzin temu
Obchody święta Halloween są dziś okazją do zabawy w gronie znajomych. Wszak dużą popularnością cieszą się wszystkie bale straszydeł, duchów i zombiaków. Jednak to dość nowa moda, bo prawda jest taka, iż każda epoka ma "swoją zajawkę". Dla przykładu w dwudziestoleciu międzywojennym zainteresowanie magią, astrologią i zjawiskami nadprzyrodzonymi było na tyle powszechne, iż seanse spirytystyczne cieszyły się ogromną sławą. Każdy chciał zobaczyć ducha.
Ludzie od wieków marzyli o tym, by móc kontaktować się ze zmarłymi. Tu warto zaznaczyć, iż duchy dzielono na dobre i złe. Te pierwsze zapraszano do domów i z nimi ucztowano. Tych złych się obawiano i to przed nimi zamykano drzwi domostw. Największą trwogę wśród żyjących wzbudzały przede wszystkim dusze osób, które zmarły z innych przyczyn niż te naturalne. Samobójcy, topielcy, ale także ofiary zabójstw. To oni skazani byli na wieczne potępienie. Nie było dla nich miejsca w zaświatach, więc błąkali się po ziemskim padole, szukając dla siebie ratunku, ale także zemsty na swoich oprawcach.


REKLAMA


Zobacz wideo Polskie Blair Witch Project czyli przerażający las w Witkowicach


Podobnie było z nieochrzczonymi dziećmi, które zmarły jeszcze w łonie matki albo przy porodzie - ich zjawy budziły grozę wśród żyjących. Często zacierała się granica pomiędzy światem żywych i zmarłych, bo przywoływanie duchów stało się niezwykle popularne, jednak obarczone dużym ryzykiem. Istniało przecież prawdopodobieństwo, iż przywołana zjawa nie odejdzie. Pomimo tego znajdowali się chętni do wzięcia udziału w takim wydarzeniu. Był zatem stolik, ciemny pokój i atmosfera tajemnicy. Tak zaczyna się nasza opowieść o seansach z duchami.
Seanse spirytystyczne w międzywojniu. Moda na wywoływanie duchów
Moda na przywoływanie duchów rozpoczęła się w Stanach Zjednoczonych, gdzie niejakie siostry Fox miały być nękane przez bardzo złego ducha, który wywracał stoliki, niszczył krzesła i pomimo odprawianych egzorcyzmów - nie chciał odejść. Kobiety okrzyknięto medium, czyli stały się pośredniczkami pomiędzy żywymi a światem umarłych, a ich sława dotarła choćby do Europy. Pojawiające się zjawy to nie wszystko, wierzono też w zjawiska paranormalne, a na świecie "spirytystyczne show" organizowano na pęczki zarówno w wąskim gronie, jak i dla prawdziwych tłumów. Nie brakowało choćby "efektów specjalnych".


Porozmawiać z duchem chciał każdy, więc nic dziwnego, iż organizowanie seansów spirytystycznych z udziałem medium stało się jedną z popularniejszych rozrywek ówczesnego społeczeństwa - i to bez względu na status społeczny. Jak zatem wyglądał taki seans? Jego uczestnicy musieli zgromadzić się w jednym pokoju i wspólnie zasiąść do stołu. Kiedy gaszono lampy, należało złapać się za ręce i zamknąć oczy. Medium, czyli osoba mająca "dar rozmowy z duchami", zabierała głos, przywołując konkretne zjawy. Duchy ponoć dawały znać o sobie w bardzo różnorodny sposób: przez podmuch wiatru, płomień świecy czy choćby poruszając stolikiem. Owe "lewitujące stoliki" były tak popularne, iż adekwatnie stały się stałym elementem tego dość osobliwego spektaklu.
"Wirowały ciężkie empiry na złoconych nogach i malutkie biedermeiery z wykrętasami. Stoliki robiły wszystko, co im rozkazano - zeznaje uroczyście świadek współczesny - skakały z nogi na nogę, grały na klawikordzie, wywracały się blatem do góry, kładły się na ziemi i na sofie, podnosiły do sufitu, a choćby pękały z trzaskiem pod naporem nieznanej mocy..." - napisał Stanisław Wasylewski, dziennikarz z dwudziestolecia międzywojennego w swoim opracowaniu "Pod urokiem zaświatów", s. 43.


Na temat "stolikowych wyczynów" zaczęły się ukazywać broszury i książki. Doszło choćby do tego, iż opisy odbytych seansów spirytystycznych sąsiadowały na łamach prasy z doniesieniami o dokonanych zbrodniach i prowadzonych śledztwach. Zatem nic dziwnego, iż brały w nich udział także znane osobistości, jak np. Józef Piłsudski, Józef Beck, Bolesław Wieniawa-Długoszowski, Józef Haller i wielu, wielu innych, znanych z kart historii. Moda na seanse spirytystyczne i jasnowidztwo wzięła szturmem polskie elity w XIX i XX wieku.
Zakaz wchodzenia do kościoła. "Msza dla dusz czyśćcowych"
Tu warto zaznaczyć, iż często uczestnicy seansów spirytystycznych byli zobowiązani do nieinformowania osób postronnych o tym, co wydarzyło się podczas takiego spotkania. Bo chociaż była to dość modna i popularna rozrywka, takie praktyki potępiał Kościół katolicki.
Duchowni wywoływanie duchów uważali za niegodziwe, niebezpieczne i przede wszystkim stojące w sprzeczności z nauką chrześcijańską. Z kościelnych ambon głoszono, iż praktyki spirytystów są archaiczne i w niczym nie odbiegają od znanych od wieków zabobonów, które pojawiły się po prostu w nowym przebraniu.


Jednak i od tej reguły są pewne odstępstwa. Mowa oczywiście o słowiańskich dziadach i cichym zakazie niewchodzenia do kościołów w nocy z 31 października na 1 listopada. Według starodawnych wierzeń, w wigilię Święta Zmarłych na ziemię miały powracać także dusze zmarłych księży, dlatego w niektórych świątyniach zostawiano otwartą trumnę, mszał oraz stułę. "Sądzono, iż zmarły duchowny odprawi o północy Mszę dla dusz czyśćcowych nieżyjących parafian, a dusze innych zmarłych będą się modlić. Nie wolno było zatem wtedy wchodzić żywym do kościoła" - podaje portal rampa.net.pl.
Idź do oryginalnego materiału