W kadrze Fórmanka

kulturaupodstaw.pl 2 lat temu
Zdjęcie: fot. Ryszard Fórmanek


Ryszard Fórmanek (ur. 29 grudnia 1940 w Śremie, zm. 8 stycznia 2022 w Koninie) – polski fotograf, fotoreporter, instruktor fotografii i filmu, członek Klubu Fotografii Prasowej Stowarzyszenia Dziennikarzy Rzeczypospolitej Polskiej. Członek rzeczywisty i prezes Zarządu Foto-Klubu w Koninie. Członek rzeczywisty Kolskiego Klubu Fotograficznego „Fakt” im. prof. dr. Tadeusza Cypriana.

Od 1965 roku mieszkał i tworzył w Koninie. W sposób szczególny fascynowała go fotografia architektury i fotografia portretowa. W środowisku reporterskim ukuło się sformułowanie „kadr Fórmanka” opisujące charakterystyczny dla fotografa sposób kadrowania zdjęć.

Monika Marciniak: Zacznijmy naszą rozmowę od konkretów. Powiedz nam, czym jest kadr Fórmanka i kto jako pierwszy użył tego sformułowania?

Maciej Fórmanek: Osobiście nie pamiętam, kiedy dokładnie po raz pierwszy padło określenie „kadr Fórmanka” . Musiało się to stać, gdy byłem dzieckiem lub nastolatkiem. Natomiast powtarzało się ono na wszystkich wystawach taty.

Ryszard Fórmanek z żoną Dąbrówką, fot. z rodzinnego archiwum

Na każdej z nich obecny był jego przyjaciel, Ryszard Sławiński. Za każdym razem opowiadał o tacie, mówił o jego osobowości, o tym jaki był w pracy i w życiu osobistym i to właśnie z jego ust padło określenie „kadr Fórmanka”.

Prawdopodobnie zostało ono użyte po raz pierwszy na wystawie „Groch z kapustą” w galerii u państwa Grzelaków w Żychlinie. Dzisiaj wiele osób powiela te słowa, przez co zwrot ten stał się charakterystyczny dla twórczości taty. Myślę, iż to fajne określenie – „kadr Fórmanka” – ciekawie to brzmi.

MM: Co oznacza?

MF: Uważam, iż każda osoba fotografująca ma odmienne spojrzenie i również tata patrzył inaczej niż wszyscy. Był taki czas w naszym życiu, iż równoległe zajmowaliśmy się fotografią w „Przeglądzie Konińskim”. Wtedy redaktorem naczelnym był właśnie Ryszard Sławiński. Mówił zawsze:

„Ty masz inne spojrzenie i tata ma inne spojrzenie”.

To sformułowanie podkreślało sposób patrzenia taty. Wychwytywał momenty bardzo trudne, których ja nie mogłem spostrzec, bo nie miałem takiego doświadczenia. Umiał przewidzieć wydarzenia, które mogły się zdarzyć. Przez to potrafił znaleźć się we właściwym miejscu o odpowiednim czasie.

Trzeba było się dobrze odnaleźć wśród wszystkich wydarzeń, które odbywały się w województwie konińskim. Tato miał oczy dookoła głowy, potrafił odnaleźć się w każdej sytuacji w taki sposób, by nikomu nie przeszkadzać. Nigdy nie latał nikomu przed nosem, zawsze pracował z ukrycia, przykucnięty lub pochylony strzelał swoje „kadry Fórmanka”.

MM: Fórmanek to nazwisko doskonale rozpoznawalne w Koninie, a w zasadzie w całym regionie. Nie był on jednak rodowitym koninianinem. Jak znalazł się w tym mieście?

MF: Tata urodził się w Śremie, natomiast w latach 50. jego rodzice przeprowadzili się do Leszna. Tam poznał mamę, zakochali się w sobie i mieli wspólne plany. Leszno i okolice to były tereny typowo rolnicze, nie było tam żadnego przemysłu. Tata podchwycił gdzieś wiadomości o tym, iż w Koninie otwiera się duży przemysł; huta, kopalnia, elektrownia. Przyjechał i został zatrudniony w kopalni.

Jego atutem była też jego druga pasja, o której nie wszyscy wiedzą, grał w koszykówkę w drugoligowym zespole Polonii Leszno. Była to dla niego dodatkowa mobilizacja, bo mógł spełniać się sportowo, a również nie ukrywał tego i podkreślał, iż zależy mu na założeniu rodziny i na tym, aby mieć swoje mieszkanie.

Ryszard Fórmanek z dziećmi, Maciejem i Ewą, fot. z rodzinnego archiwum

W tamtych czasach było to bardzo trudne, a tata jako osoba zatrudniona w kopalni otrzymał kawalerkę. Rodzice myśleli o czymś większym, musieli więc zawrzeć związek małżeński, żeby dostać większe lokum. Było już wszystko „klepnięte” i budowały się bloki na V osiedlu, już widzieli blok, w którym będą mieszkali, choćby wiedzieli, na którym to będzie piętrze. W ‘65 roku wzięli ślub cywilny, żeby pozałatwiać sprawy formalne.

Tata pojawił się tu za pracą, a iż miał tę pasję i fotografował od wielu lat w Lesznie i było o tym wiadomo, to zajmował się też prowadzeniem kroniki w kopalni.

MM: Czyli przyjechał tutaj za pracą, grał w kosza i dalej zajmował się fotografowaniem?

MF: Tak, choćby wielu jego przyjaciół koszykarzy również wyemigrowało z Leszna, więc znów grali razem, tylko iż w Górniku Konin.

MM: Wspomniałeś o tym, iż był taki czas, gdy razem pracowaliście i zajmowaliście się fotografią. Czy praca taty miała na ciebie wpływ i czy jego spojrzenie w jakiś sposób cię ukształtowało?

MF: Na pewno była to dla mnie ciągła nauka, byłem dzieckiem, które słuchało. Tata zabierał mnie często na różne wydarzenia w województwie. Jeździliśmy np. do Kłodawy, Powidza, Witkowa. Podpatrywałem jego pracę i zachowanie, a choćby jego styl poruszania się. To mnie wtedy interesowało.

fot. Ryszard Fórmanek

Natomiast jako już prawie dorosły facet próbowałem odnaleźć sam siebie. Nie mogę użyć sformułowania „kadr Fórmanka” do swojej osoby. Starałem się stworzyć coś innego.

Tata, dokumentując wydarzenia, wyszukiwał pewne interesujące szczegóły czy postaci. Oczywiście musiał sfotografować najważniejsze momenty, ale chwile swojej przerwy zamiast na odpoczynek przeznaczał na szukanie ciekawych kadrów, czy to dziecka z pieskiem, czy starszego małżeństwa stojącego na uboczu.

Jednocześnie potrafił patrzeć obrazowo. Widział wszystko i wszystko go interesowało. Imprez było bardzo dużo, ale jakoś sobie radziliśmy. zwykle tata jechał swoim samochodem, a ja z innym dziennikarzem „Przeglądu Konińskiego”.

fot. Ryszard Fórmanek

Bardzo miło wspominam na przykład trzydniowy wyjazd do Jarocina. To było bardzo duże przeżycie, móc posłuchać dobrej muzyki rockowej i spojrzeć w tamtych czasach, jak ludzie potrafią się wyizolować i zmienić się duchowo oraz zewnętrznie.

Wtedy Jarocin stawał się miastem punków i te obrazy miejskie były choćby ciekawsze niż te z koncertów. Było to coś nowego i trzeba było uchwycić te kontrasty spokojnego miasta i ludzi inaczej ubranych, inaczej się zachowujących.

Wtedy wyjeżdżając, dostawało się jedną, góra dwie rolki i trzeba było się zmieścić. Teraz pstryka się na jednej imprezie tysiąc zdjęć i z tego się wybiera dobrych dwadzieścia. To jest wygoda współczesnej fotografii. Jednak uważam, iż ona nigdy nie odda fotografii analogowej.

fot. Ryszard Fórmanek

Wydaje mi się, iż teraz ludzie fotografujący mało myślą. Dużo robią i czekają na ten moment, w którym się coś uda. Dawniej trzeba było oszczędzać materiały i należało już wcześniej obrać sobie scenariusz w głowie.

Dlatego też uważam, iż tata miał duże doświadczenie, bo jeżdżąc po tych wszystkich wydarzeniach po całym województwie, on już wiedział, jak się zachować. Ja się tego po prostu uczyłem.

MM: Na zdjęciach portretowych lub na szerszych kadrach osoby fotografowane zachowują się, jakby nie widziały Fórmanka. choćby patrząc bezpośrednio w obiektyw, zachowują się bardzo naturalnie. Nie denerwują się na fotografa, nie sztywnieją, nie zaczynają sztucznie pozować. Jak można osiągnąć taki efekt?

MF: To jest bardzo trudne, również przez ograniczone możliwości techniczne, czyli aparaty, którymi posługiwano się w tamtych czasach: praktici, zenity, później pojawiły się canony i standardowe obiektywy, których lubił używać mój tata.

Często przydarzało nam się podczas wspólnych podróży, iż wypatrzył w jakimś miasteczku strzechę, zobaczył płotek i ludzi i to mu się spodobało.

Tata miał w sobie pewną magię. jeżeli mógł, zrobił zdjęcia po kryjomu, ale zwykle podchodził do tych osób. Rozmawiał z nimi, próbował nawiązać kontakt wzrokowy, w pewnym zakresie emocjonalny. Tak przyzwyczajał ludzi do siebie i później było mu łatwiej fotografować.

Teraz może to być choćby trudniejsze, ludzie już mniej sobie ufają, nie chcą być fotografowani, znają swoje prawa. W tamtych czasach tego nie było. Ludzie byli też bardziej życzliwi, cieszyli się, iż ktoś przyjechał i można porozmawiać. Pamiętam, iż tata dużo rozmawiał z osobami, które później fotografował.

MM: Jak w jego życiu pojawiła się fotografia?

MF: Tata spotkał kiedyś bardzo słynnego fotografa leszczyńskiego, Henryka Frąckowiaka. Zobaczył go, gdy ten robił zdjęcia. Podszedł do niego i zaczęli rozmowę. Wtedy zaczął męczyć swojego tatę, by kupił mu zorkę. Natomiast uważam, iż cały kunszt spojrzenia i warsztat ma dzięki Frąckowiakowi, który również był oddany temu zajęciu.

fot. Ryszard Fórmanek

Zawsze potrafił powiązać ze sobą obie swoje pasje, mimo iż były czasochłonne. Jednak wyjeżdżając na mecze, zabierał ze sobą aparat. Tata też bardzo dużo się uczył, w zasadzie nigdy nie przestał. Do ostatnich dni uczył się fotografii.

W fotografii codziennie poznajemy coś innego: światło, architekturę. Zdjęcie po paru sekundach staje się historią. Nie da się jednak zrobić wszystkich zdjęć na sto procent.

Tata wielokrotnie był z siebie niezadowolony. Pamiętam, jak pokazywał mi zdjęcia na powiększalniku. Bo uchwycenie kadru na obiektywie to był początek. Później trzeba było wszystko obrobić. Tata pokazywał mi różne triki.

To wszystko to była taka prawdziwa praca. Tata musiał wyjechać, zrobić zdjęcia, wrócić, wywołać, zaczekać, wrzucić na powiększalnik i wysuszyć zdjęcie. Teraz mamy wygodę, ale jest to też zupełnie inna fotografia.

MM: W którym momencie zorientowaliście się, iż jego praca, która zamieniła się w dzieło życia, ma swój ciężar, dużą wartość i jest tak bardzo ważna dla historii naszego regionu?

MF: Ja często zazdrościłem swoim rówieśnikom. Wiedziałem, iż mam tatę, ale tak naprawdę go nie miałem. Gdy budziłem się rano do szkoły, jego już nie było, gdy kładłem się spać, jego przez cały czas nie było. W tych moich codziennych sprawach na podwórku, na blokowisku on mi gdzieś migał.

fot. Ryszard Fórmanek

Szybko wpadał do klatki, łapał kawał kiełbasy i bułki i leciał z powrotem do samochodu. Miał swój harmonogram imprez w gazetach, w których pracował. Musiał jeździć z miejsca na miejsce, a potem wykonać całą pozostałą pracę związaną z robieniem zdjęć, bo na drugi dzień musiały być już gotowe.

Teraz wiele rzeczy robi się komputerowo, a ja pamiętam te wielkie płachty, na których u naczelnego układano trzy z dwudziestu przekazanych zdjęć. Wszystko tam było wymierzone, zarówno miejsce na tekst, jak i na zdjęcia. To była interesująca praca.

My jako ojciec i syn nie zdążyliśmy nadrobić tego czasu, którego oczywiście nie uważam za stracony, bo ja tatę rozumiem. Wiem, iż to była jego pasja i druga miłość. Zrozumiałem to w pełni, kiedy sam zacząłem się interesować fotografią, uczestnicząc w kursach, które prowadził.

Wielu znanych fotografików, takich jak Paweł Hejman czy Franciszek Kupczyk, również chodziło do tego kółka fotograficznego, później chodziliśmy razem na zajęcia przy Domu Kultury, gdzie był prowadzony również przez tatę Foto-Klub. Jeździliśmy też na plenery.

fot. Ryszard Fórmanek

W albumie ze zdjęciami taty jest zdjęcie, na którym jestem jako pierwszoklasista wśród dorosłych facetów. Tata mnie zabierał, bo w ten sposób chyba próbował nadrobić ten czas, w którym go nie ma.

Ja zawodowo zajmuję się fotografią, ale na przykład moi synowie już nie poszli tą drogą, ten temat ich nie interesuje. Cieszy mnie to, iż mieliśmy z tatą wspólną pasję. Było mi miło, gdy pokazywał mi zdjęcia i pytał, czy są dobre.

Tak samo działało to w drugą stronę. Natomiast tata w ogóle nie zajmował się komercyjną fotografią. Kiedy znajomi prosili go, żeby przyjechał, bo jest na przykład ślub córki, z którego chcieli mieć zdjęcia, tata nie chciał. Nie czuł tego. Pasjonował się reporterską fotografią

MM: A czy czuł się też chociaż trochę artystą?

MF: Myślę, iż od początku był reportażystą, a ten artysta przyszedł później. Jego koledzy mówili na niego „mistrzu”. Doceniali go, a to wszystko tak dobrze się ze sobą powiązało.

MM: Myślisz, iż był spełnioną osobą?

MF: Uważam, iż tak. o ile nie byłby spełnioną osobą, to w pewnym momencie przestałby to robić. Kochał to do swoich ostatnich zawodowych dni, a odszedł na zasłużoną emeryturę w 2000 roku. To był człowiek, który był zawsze i wszędzie, kochał ludzi. Chciał z nimi przebywać i potrafił to robić.

W pewnym momencie to wszystko się ucięło. Przez wiele lat nie mógł się z tym pogodzić. Próbował może też odpocząć od tego wszystkiego, bo fotografia nie jest czymś prostym, szczególnie z jego zaangażowaniem i podejściem do pracy.

MM: Poświęcił wiele lat na udokumentowanie historii rozwijającego się miasta. Jego dorobek jest ogromny i nie do końca zbadany, a to może być projekt życia dla kolejnej osoby. Jakie macie plany wobec tego dorobku, jak chcecie go zabezpieczyć?

MF: Tata po emeryturze próbował się trochę odnaleźć i uporządkować wszystkie rzeczy. Wydaje mi się, iż on sam nie wiedział, ile tego ma. To wszystko znajdowało się w ciemni w „Przeglądzie Konińskim”. W czasie gdy zwozili te wszystkie materiały, mieszkaliśmy w mieszkaniu trzypokojowym i nie było gdzie tego wszystkiego upchnąć.

fot. Ryszard Fórmanek

Pamiętam, iż tata robił czasem selekcję, przewijał rolki, zrobił sobie podglądarkę, dzięki której mógł mniej więcej zobaczyć kadry.

Co prawda każda rolka była wcześniej już opisana nazwą wydarzenia i datą, więc później w dobie ewolucji fotografii nocami skanował zdjęcia. Dzielił je na miejscowości, wydarzenia. To była kolejna praca, przy której często zastawałem go, wstając rano do pracy.

Wydaje mi się, iż przy ilości wykonanych przez niego kadrów on sam siebie zaskakiwał, odkrywając wśród nich perełki. Znajdował je przeważnie w połowie kliszy. To było miejsce, w którym, po wykonaniu zadania, zrobieniu zdjęć na wydarzeniu, wracał do domu inną drogą, zatrzymując się za każdym razem, gdy zobaczył coś, co go zainteresowało.

fot. Ryszard Fórmanek

Mam takie wspomnienia z dzieciństwa z wyjazdów na wakacje. Podróżując samochodem, tata potrafił zatrzymać się na drodze, bo zobaczył wiatrak. Znikał wtedy na kilka godzin i nie wracał, dopóki nie zrobił takich kadrów, jakie chciał.

My czekaliśmy w samochodzie albo na jakiejś skarpie. To nie było tak, iż o nas zapominał, co chwilę kierował swoje spojrzenie w naszą stronę. Sprawdzał, czy wszystko z nami dobrze.

MM: Z twojej opowieści wyłania się osoba całkowicie skupiona na fotografii. Oddana pracy w dzień i w nocy. Udało mu się stworzyć niesamowity dorobek, ale udało mu się coś jeszcze. Zbudował fajną i kochającą się rodzinę. Jak to jest możliwe?

MF: Sam się nad tym zastanawiał, ale szczerze mówiąc, budulcem i osobą, która naprawdę starała się o to, aby nasza rodzina nie odbiegała od innych, była mama. Nie wiem, jak mamie i im się to udawało, bo przeżyli ładny kawał czasu jako małżeństwo, przeszli przez te dobre i złe momenty.

fot. Ryszard Fórmanek

Bo przecież w każdej rodzinie są takie chwile, iż widać, iż dzieje się coś złego i to również widzieliśmy razem z siostrą.

Ale mama była filarem tej rodziny, utrzymywała jej ciepło, budowała prawdziwy dom i starała się wychować nas na dobrych i wrażliwych ludzi. Tata się do tego dostosował, może choćby się tego uczył, ale był bardzo dobrym człowiekiem. Bardzo nam go brakowało. Żałowałem, iż nie mogę się pochwalić, jak moi koledzy, wspólnymi wyjazdami na wakacje nad morze czy na zagraniczne wycieczki. My najdalej jeździliśmy do Skorzęcina.

MM: Nie było czasu w inny wyjazd?

MF: To było miejsce wypadowe. Ze Skorzęcina tata w każdej chwili mógł ruszyć na hasło: „Fórmanek, jedziesz?”. Wtedy wsiadał do swojego maluszka i pędził. Oczywiście nie byliśmy tam sami, bo też tata nie był samotnikiem. Miał grono przyjaciół, dlatego wyjeżdżaliśmy na wakacje kilkoma rodzinami. Im byłem starszy, tym bardziej mi go brakowało, dlatego zacząłem z nim wyjeżdżać do pracy, na te wszystkie uroczystości

fot. Ryszard Fórmanek

Wtedy były też przydziały na samochody, tata uzyskał talon na swój przez redakcję. To było jego drugie w życiu auto, pomarańczowy maluch. Gdy samochód miał cztery lata, na liczniku miał już nabitą trasę, jakby dwa razy okrążył kulę ziemską.

Tata zewnętrznie za bardzo o niego nie dbał, ale pod względem mechanicznym był zadbany, bo był mu przecież niezbędny. Niestety te samochody bardzo korodowały. Pamiętam, jak raz wrócił do domu i powiedział, iż urwały mu się drzwi od strony kierowcy razem z zawiasami. Tata przez kolejny tydzień, a było to zimą, ubierał się bardzo ciepło i jeździł bez tych drzwi.

MM: Wasza mama akceptowała rolę, jaką sobie wybrał?

MF: To był jej wybór. Chociaż wydaje mi się, iż na początku nie wiedziała, na co się pisze. Później już nie chciała się wycofać, bo były dzieci. Nie wiem, czy takie małżeństwo przetrwałoby, gdyby ich nie było? Mama skupiła się na mnie i na mojej siostrze, miała nas i nie czuła się osamotniona. Miała zresztą bardzo dużo obowiązków. Tata starał się poświęcać nam jak najwięcej czasu w weekendy, chociaż i wtedy były różne imprezy, na których musiał być.

fot. Ryszard Fórmanek

Po jego śmierci, chcąc wejść w jego świat, przychodziłem do jego biura w naszym domu, które było jego azylem. Przeglądałem kartony z negatywami i albumy rodzinne. Bo aparat zawsze towarzyszył mojemu tacie, gdziekolwiek jechaliśmy. Bywało, iż nosił w kieszeni mały rosyjski aparacik, dlatego mamy mnóstwo rodzinnych zdjęć.

Dlatego widzę też to, ile czasu tata z nami spędził. Bo wielokrotnie byliśmy przez niego fotografowani. Widać, iż byliśmy obecni w jego życiu. Ale tak w pełni ojca miałem od 2000 roku, od momentu, w którym przeszedł na emeryturę.

Wtedy byłem już dorosłym mężczyzną, posiadającym swoją rodzinę, i w wielu sytuacjach już nie potrafiliśmy się dogadać. Jednak trochę nadrobiliśmy, ale ja miałem do niego jeszcze wiele pytań, których nie zdążyłem zadać. Teraz będę uczył się fotografii od niego, porządkując archiwum zdjęć, które po sobie zostawił. Może tak ważne dla niego kadry staną się też ważne dla mnie.

What’s your Reaction?
Ciekawe
Ciekawe
0
Świetne
Świetne
0
Smutne
Smutne
0
Komiczne
Komiczne
0
Oburzające
Oburzające
0
Dziwne
Dziwne
0
Idź do oryginalnego materiału