W innym świecie – recenzja filmu. Ocalić od zapomnienia

popkulturowcy.pl 13 godzin temu

W epoce kina, które coraz chętniej ucieka w widowiskowe światy i kolejne fabularne fajerwerki, W innym świecie wybiera drogę pod prąd.

Zamiast wielkich katastrof – niewielka wioska ukryta w Parku Narodowym Abruzzo. Zamiast nadludzkich bohaterów – zwykły nauczyciel, Michele Cortese, który po latach pracy w rzymskiej szkole trafia do maleńkiej, górskiej wioski i próbuje ocalić lokalną placówkę zagrożoną zamknięciem z powodu braku uczniów.

To właśnie na tej, wydawałoby się, prostocie film buduje swoją siłę. Riccardo Milani, reżyser znany z wrażliwości na społeczne tematy, opowiada historię, która trafia w bardzo współczesne lęki. Znikające małe społeczności, świat pędzący szybciej niż ludzie, czy w końcu miejsca, które w miejskim zgiełku przestają być widoczne. Wioska Rupe, fikcyjna, ale inspirowana realnymi miejscowościami regionu Abruzzo, staje się tu symbolem takich właśnie przestrzeni.

Ogromną rolę odgrywa wizualna strona filmu. Surowe i piękne plenery Abruzzo – góry, lasy, zimowe przysiółki odcięte od świata, letnie ścieżki prowadzące przez park narodowy. To wszystko nadaje opowieści autentyczności. To nie baśniowe pejzaże, ale realne, nieco zapomniane miejsca, których urok wynika z ich codzienności: z ciszy, z kamienia, z oddechu natury, której nie da się udawać.

Milani nie ukrywa też, iż korzysta ze znanych schematów. Emocjonalne punkty opowieści można przewidzieć, a niektóre sceny ocierają się o gatunkową klasykę feel-good movie. Paradoksalnie jednak to właśnie dzięki tej konwencjonalności W innym świecie działa. Film jest szczery, ciepły i pozbawiony cynizmu, co dziś bywa rzadkością. Humor, z którego słynie zarówno Milani, jak i jego współpracownicy, sprawia, iż historia nie tonie w patosie, ale pozostaje lekka, bliska widzowi i ludzka.

fot. materiały promocyjne

Na pierwszy plan wysuwa się tu Antonio Albanese w roli Michele. Jego kreacja jest spokojna, nienachalna, a jednocześnie pełna emocjonalnej wiarygodności. To bohater, który nie walczy o wielkie idee, ale o coś banalnego i kluczowego zarazem – o przyszłość kilku dzieciaków i sens istnienia lokalnej wspólnoty. Towarzysząca mu Virginia Raffaele dodaje całości energii i ciepła, tworząc duet, który naprawdę niesie film. Pozostała obsada, w tym Alessandra Barbonetti, dobrze wpisuje się w klimat małej, zwartej społeczności.

W innym świecie nie jest filmem przełomowym. To nie produkcja, która zamknie sezon nagrodami czy zmieni kierunek kina. To raczej cicha, pełna uważności opowieść o tym, iż piękno może kryć się tam, gdzie na co dzień nie zaglądamy. Film przypomina, iż wspólnota to nie idea z socjologicznego podręcznika, ale żywy organizm, który może istnieć jedynie dzięki ludziom, ich troskom, sporom i uporowi.

To kino, które wzrusza, bawi, miejscami drażni przewidywalnością, ale ostatecznie zostaje z widzem. Może nie jako wielkie dzieło, ale jako ciepła, prawdziwa historia o miejscu, do którego po prostu dobrze wrócić. Choćby tylko na dwie godziny.

Źródło grafiki głównej: materiały promocyjne

Idź do oryginalnego materiału