W gościnie

kulturaupodstaw.pl 1 tydzień temu
Zdjęcie: fot. Materiały prasowe


Już na pierwszych stronach świat przedstawiony jest dużo wyraźniejszy niż postacie ludzkie przemierzające leśne ostępy w poszukiwaniu azylu. To dwoje kochanków uciekających przed purytańską wspólnotą, w której nie mogli się odnaleźć.

Przeklęci, na polanie pośrodku kniei odnajdują swoje miejsce na Ziemi. Mężczyzna wydobywa z mieszka nasiona fasoli, kabaczków, kukurydzy, które mają zapewnić im pokarm. Ale wokół nich tętni życie, którego oni są jedynie cząstką. Są gośćmi tego kawałka puszczy.

Gospodarzami są wiązy, kasztanowce, dęby, nawłocie, paprocie, ursony, siewki, bobry.

To ich świat. Rozbrzmiewa ich głosami, ludzkie gubią się pośród nich. Nie poznajemy imion kochanków, nic nie wiemy o ich dalszych losach, bo – jak to goście – schodzą z planu, a zostają gospodarze.

Mała historia USA

Kolejne rozdziały to kolejne epizody z życia goszczących na niedużej połaci ziemi ludzi. Jednocześnie mała historia USA. Do zgubionego w górach stanu Massachusetts domu, a raczej nawarstwiających się z latami domów: rozbudowywanych, niszczonych, odbudowywanych, dochodzą echa wojen indiańskich, walk o niepodległość, ruchów abolicyjnych, przemian obyczajowych, ale to jest gdzieś na uboczu, odległe, bo tu, w środku lasu, życie ma swój rytm.

Inicjująca powieść ucieczka, bieg przez zielony przestwór wprawia w ruch cały świat i nie ma tam przystanku. Dzianie się jest nieustanne.

Opowieść naprzemiennie przybiera formę narracji trzecioosobowej i bezpośredniej relacji ze zdarzeń w formie notatki, listu, wyznania. Daje to sposobność nie tylko do pokazania umiejętności Masona do stylizacji, ale i wyrazistego zaznaczenia emocjonalnej relacji, jaką można nawiązać z przestrzenią, przybliżenia perspektywy z racji czasowej odległości już niedostępnej bezpośredniemu wewnętrznemu doświadczeniu. Ten rytm także pozwala życie opisywanych i opisujących się osób ukazać jako równoważne nie-ludzkim życiom.

Życie się pleni

A te mnożą się wokół ludzi nieustannie. Poza zasięgiem ich wzroku, poza zasięgiem ich uwagi i zainteresowania. Wpływając jednak też – w ten niewidoczny, niedostrzegany sposób – na ludzkie życie.

Jabłoń wyrasta z pestki opadłej pomiędzy żebra pochowanego skrycie mężczyzny, nastającego na życie kobiet i otrutego. Owoc, który wydała, zachwyca smakiem mężczyznę poszukującego swojego miejsca na ziemi i przywiązuje go do miejsca swoich narodzin. Miejsca, w którym plenią się też zdziczałe kabaczki i fasola. Każe mu założyć sad i hodować jabłka. Zbudować dom. Przywiązuje do tego sadu jako dziedzictwa jego bliźniacze córki.

fot. materiały prasowe

Zmieniają się czasy, zmieniają właściciele. Zmienia się przyroda wokół. Teraz sad dziczeje, migrująca choroba trawi kasztanowce. Przywieziony z drewnem na opał kornik toczy wiązy. Próchnica z powalonych drzew staje się materią przyjazną dla nowych roślin. Przybysze z innych światów wypierają zasiedziałe od dawna gatunki. Wszystko się zmienia. Życie się pleni.

W trakcie swej krótkiej gościny w domu zagubionym pośród zieleni jedna z postaci, malarz, zafascynowany otoczeniem tak, jak wiele lat wcześniej sadownik, stwierdza, iż błędem jest umieszczać człowieka w centrum przedstawienia. To skądinąd oczywiste, bo z jego perspektywy świat jest widziany. Jednocześnie to ograniczenie. Chce spróbować pokazać rzeczywistość inaczej. I portretuje goszczące go rośliny, zwierzęta, wzniesienia.

Rezygnacja z antropocenu

Konstrukcja powieści potwierdza możliwość takiego zamysłu i u autora powieści. Z ludzi pozostają duchy, życie przyrody wciąż kwitnie, istniejąc jakby poza czasem. Ona wykazuje trwałość, która wciąż opiera się wysiłkom ludzi chcących ją sobie podporządkować. Ich zamiary mają ograniczony czas ważności, podatne na porzucenie przez kolejne pokolenia. Przy tym jednak nieustające. Każdy niemal chce uczynić sobie ziemię poddaną. A ta przyjmuje po wszystkim gościnnie ich ciała.

Jeden z bohaterów wyczuwa to napięcie i uporczywie chce pozszywać, to co jest zerwaniem. Wsłuchuje się w głosy Poprzedników i nagrywa je. Gdy jednak po jego śmierci nagrań odsłuchuje siostra, słyszy tylko szum wiatru w liściach, pogwizdywania ptaków, pomrukiwania zwierząt, chroboty, trzaski, szelesty.

Odnalezione po raz wtóry, stają się częścią instalacji wykorzystującej jako drugą część malowidła zapomnianego malarza, by oddać obraz przemian świata przyrody w stanie Massachusetts.

Mason ludzki świat swoich bohaterek i bohaterów sytuuje bardzo konkretnie wśród roślin, zwierząt, potoków i skał. Nie pozwala im zapomnieć o nie-ludzkim świecie, który jest możliwością ich istnienia. Oddając ich losy z wszystkimi ludzkimi radościami i troskami, zdaje się jednocześnie mówić:

„Nie jesteście tylko wy. Nie jesteście sami. Nie jesteście samotni”.

Czyni to bardzo plastycznie i przekonująco dzięki swojemu biologicznemu wykształceniu. Ta perspektywa pozwala mu pochylić się z uwagą nad ludźmi i dostrzec jednocześnie, jak mocno, choćby tego nie dostrzegając i nie uznając, związani są ze światem.

I choć to nie wybrzmiewa wprost, trudno mi powstrzymać się przed myślą, iż przyjmując taką perspektywę, zabiera autor głos w debacie na temat antropocenu. Rezygnuje z antropocentryzmu. Śledząc losy ludzkich postaci, nie pozwala zniknąć światu, w którym się one dokonują, wzywa, by wciąż pamiętać o tej szczególnej więzi i ją pielęgnować. By myśleć o nie-ludzkim świecie jako o równie ważnym jak ten ludzki (na nim w końcu posadowiony).

Nie jest tak, iż lektura „W północnym lesie” nasuwa myśli o znikomości ludzkiego życia. Jego nieistotności. Mason nadaje ciężaru egzystencji swoich postaci. Ich żywoty są bogate, niełatwe, bujne jak przyroda wokół. Przemijając, pozostają jej częścią. Życie ma znaczenie na każdym poziomie, w każdej formie. Ludzkie jest tego częścią.

Idź do oryginalnego materiału