Wszystko zaczęło się psuć tuż przed jego czterdziestką. Nagle zaczął dbać o siebie jak nigdy, wracał coraz później, wymyślał powody, by nie zdążyć na kolację. Coś zaczęło mi nie pasować. Kiedy w końcu zapytałam wprost – przyznał się, iż odnowił znajomość ze swoją dawną miłością. Najpierw wspomnienia, potem spotkania, a w końcu – decyzja, by spróbować jeszcze raz.
Co wtedy czułam – nie da się opisać. Kochałam go. I dopiero wtedy zrozumiałam, jak bardzo. Błagałam, by się opamiętał, by nie odchodził, ale był nieugięty. Chciał rozwodu. I co mogłam zrobić? Musiałam puścić go wolno.
Skupiłam się na dzieciach i na tym, iż nie mam pracy. Ale dzieci już nie są maluchami – coś sobie ugotują, przypilnują się nawzajem. A ja poszłam do pracy – nie chciałam, by czegoś im brakowało.
Szczęśliwie, już dwa dni później dostałam propozycję pracy w sklepie osiedlowym. Zgodziłam się od razu – dobra stawka, blisko domu. Czułam się bezpieczniej, wiedząc, iż mogę gwałtownie wrócić do dzieci, jeżeli coś się stanie. Mąż wyprowadził się, a ja powoli przyzwyczajałam się do samotności. Noce płakałam w poduszkę, ale za dnia starałam się być pogodna przy dzieciach.
Został tydzień do rozwodu, kiedy niespodziewanie zadzwonił. Poprosił o spotkanie – nie u nas. Poszłam. Czekał na mnie w parku… z walizką. Głowę miał spuszczoną, oczy pełne winy. Powiedział, iż tęskni za dziećmi, iż nie może żyć z myślą, iż je opuszcza. Chce wrócić. Siedzieliśmy na ławce, płakaliśmy razem. Wybaczyłam mu. Nie wiem, czy zapomnę, ale wiem jedno – wyciągnęłam wnioski. I tego samego dnia wycofaliśmy wniosek o rozwód.
Czy będzie dobrze? Nie wiem. Potrzebuję czasu. Ale może – mimo wszystko – warto próbować jeszcze raz.