„Videoheaven” – Przewińmy to jeszcze raz | Recenzja | TAURON American Film Festival 2025

filmawka.pl 3 godzin temu

Na pewno zetknęliście się kiedyś z anegdotą, według której Quentin Tarantino zawdzięcza swoją filmową erudycję latom spędzonym na pracy w wypożyczalni kaset wideo. Ciężko ją zakwestionować, biorąc pod uwagę, jak przepastne bywały niegdyś regały w tych przybytkach kultury, na których trzymano najróżniejsze filmy uwięzione w czarnych pudełkach z taśmą magnetyczną w środku. I choć nasze rodzime wypożyczalnie wyglądały nieco inaczej (o czym przeczytacie choćby w wywiadzie z Grzegorzem Fortuną), to o fenomenie amerykańskiego Video Store słyszał prawdopodobnie każdy, choć pobieżnie zaznajomiony z filmową popkulturą. Gdybyście jednak nie byli pasjonatami wszelkiej retro estetyki i potrzebowali zrozumieć, jak fundamentalne potrzebne dla światowego kina były takie miejsca, wejdźcie ze mną do Videoheaven.

Erudycja, od której zacząłem ten tekst, to prawdopodobnie główny przymiot, którym chciałby pochwalić się stojący za ladą pracownik wypożyczalni kaset wideo. Jak jednak wyjaśnia nam wcielająca się w jego rolę narratorka Maya Hawke, nie zawsze był to podstawowy wymóg na tym niezwykle odpowiedzialnym stanowisku i nie jedyny temat filmu. Robin ze Stranger Things snuje opowieść rozpoczynającą się narodzinami nowego i rewolucyjnego nośnika, który już zaraz zdetronizuje telewizję, opowiadając o jego złotych latach, by nieuchronnie dotrzeć do końca popadającej w niszę egzystencji. Dowiemy się, jak kasety zawładnęły zbiorową świadomością Amerykanów, stały się przyczynkiem do walki z piractwem i rozpoczęły nową erę dyskusji o medium filmowym. Co jednak istotne, nie będzie to wyłącznie wykład profesora filmoznawcy, mówiącego o statystykach i przesuszonych już faktach. To próba uchwycenia ulotnej magii, jaka wkradała się w codzienność amerykańskiej widowni i powoli kreowała nowe autorytety w dziedzinie filmowego gustu. Nie było powiem większej wyroczni niż pracownik przeciętnego Video Store.

fot. „Videoheaven” / Stowarzyszenie Nowe Horyzonty

Videoheaven to w końcu także list miłosny od pasjonata dla innych pasjonatów. Mając do wyboru setki, jak nie tysiące tytułów na kasetach, ciężko było znać się na wszystkim. Nie zmienia to faktu, iż wiele osób chciało sprawiać takie wrażenie, gdyż ambicje niejednego pracownika wypożyczalni wykraczały daleko poza ekspertyzę redakcji Cahiers du Cinema. Znający na pamięć każdą klatkę filmu, opis dystrybutora, rok produkcji, a także cztery podobne filmy w tym stylu i tonie pracownicy kształtowali gusta lokalnych społeczności. To w ich rękach spoczywał los filmowej edukacji i gwarancja, iż każdy wybór wieczornego seansu będzie chociaż odrobinę tak poprawny jak ich własny. Branża filmowa tylko czekała na ich opinie i analizy, aby wreszcie na półkach na całym świecie stanęły kasety z ich filmem, bądź tym, który akurat polecają. Ku zaskoczeniu absolutnie nikogo, nie trudno było popaść tutaj w autoparodię, o czym twórcy filmu nie omieszkali nie wspomnieć. Ponownie, nie jest to dogłębna analiza problemu wypożyczalnianej bucowatości, a przywołanie wspomnień z konkretnych lat. Przefiltrowana przez popkulturę wizja świata, z którą w USA zaznajomiony był niemal każdy w konkretnym przedziale wiekowym, a później przypomniana w renesansie produkcji czerpiących garściami z lat 80. i 90.

A jak adekwatnie zaprezentowano to pojemne zjawisko? Stosując niemal wyłącznie istniejący wcześniej materiał. Hawke prowadzi nas swoją narracją przez esencję fenomenu wypożyczalni, prezentując telewizyjne archiwa, reklamy oraz masę scen filmowych, odnoszących się miejsc kultu wideo. Zmontowane w spójną całość wycinki stanowią bardzo solidną konstrukcję opowieści. Osadzają widza w kontekście i czasie, pokazując, jak zróżnicowanym dramaturgicznie, fabularnie i estetycznie miejscem były wypożyczalnie. A adekwatnie są nadal, o czym zdawkowo (zdecydowanie za mało!) wspomniano. To wspaniały pretekst do wydłużenia sobie listy filmowych lektur, aby jeszcze dłużej wędrować pośród magnetycznych taśm, próbując wczuć się w fenomen występujący po drugiej stronie globu. I adekwatnie tylko tam, bo choć na waszym osiedlu też była kiedyś wypożyczalnia, raczej funkcjonowała w nieco innym systemie. Przy tak wielkim metrażu i ciekawej tematyce aż chciałoby się zobaczyć, jak sytuacja wyglądała poza granicami Stanów Zjednoczonych. Ale hej, nie po raz kolejny amerykańska popkultura zdeterminowała moją wizję świata, którą później zweryfikowała rzeczywistość.

fot. „Videoheaven” / Stowarzyszenie Nowe Horyzonty

Dość czytelną wadą Videoheaven jest jego powtarzalność. Choć ja mógłbym przechadzać się po tych wypełnionym kasetami korytarzami, które widzę na ekranie przez kolejne trzy godziny, skala fenomenu dla większości odbiorców staje się jasna jeszcze przed końcem pierwszej. To pułapka, w którą zgodziłem się wpaść, włączając film z perspektywy kogoś, kto spędził długie miesiące na marzeniu o własnej wypożyczalni filmów gdzieś pośrodku Nevady. Dla widzów, chcących dopiero zrozumieć ten fenomen, będzie on jasny niezwykle wcześnie, a ciągłe pokazywanie kolejnych przykładów tylko rozrzedzi przekaz. Twórcy filmu jednak zdają się być tego świadomi, celowo obierając dość impresyjną formę, kosztem wnikliwego, dziennikarskiego studium przypadku. Odrobienia pracy domowej nie sposób zakwestionować, ale przy takim natłoku materiału aż dziwi brak satysfakcjonującej pointy. I nie chodzi mi o wielkie oświadczenie, iż wkraczamy w epokę renesansu VHSów, ale jakiekolwiek inne zdanie niż to, które wieńczy cały film. Nie zażartuję, twierdząc, iż to jedno z najbardziej rozczarowujących zdań końcowych w historii mojego doświadczenia z kinem. A chciałem pracować w wypożyczalni, więc trochę się na nim znam.

Ale czymże jest problem metrażu, jeżeli każda jego sekunda jest dowodem ogromnej miłości? Videoheaven nie można przecież zdeprecjonować, jeżeli tak, jak autorzy, tęskni się do możliwości przyniesienia do domu kilku kaset w promocyjnej cenie dzięki posiadaniu klubowej karty. Mógłbym przewijać ten film w kółko, a i tak nie byłoby mi dość wpatrywania się w te zatrzymane w czasie całe piętra półek, na których taśmy wiją się kilometrami. Moje postrzeganie fenomenu wypożyczalni dzięki seansowi zostało tylko umocnione, ale mam nadzieję, iż i wideosceptycy znajdą tu coś dla siebie. Nawet, jeżeli w trakcie seansu będą chcieli zrobić przerwę na siku albo przewinąć kawałek. Tylko nie na podglądzie, bo przecież taśma się zniszczy!

In loving memory of Last Video World, Yerington, NV

1994 – 2025

Korekta: Anna Czerwińska

Idź do oryginalnego materiału