Po głośnej, popularnej serii Dona Catesa przyszła pora na nową odsłonę przygód symbionta. Choć, wbrew obiegowej opinii, poprzednia nie była aż tak wybitna, jak o niej mówiono, nie można odmówić jej zasług w rozbudowaniu świata symbiontów w uniwersum Marvela. W kolejnym Venomie Al Ewing i Ram V zabierają nas w podróż pełną kosmicznych intryg, rodzinnych więzi i mrocznych sekretów, pokazując nowe oblicze Eddiego i Dylana Brocka. Czy Venom. Tom 1 jest w stanie dorównać legendzie stworzonej przez Catesa?
Po starciu z Królem w Czerni były reporter Eddie Brock został odcięty od Venoma i rzucony na głęboką wodę… a raczej w otchłań kosmosu. Musi teraz odnaleźć się w nowej roli i przewodzić rojowi symbiontów. Nie wie jeszcze, iż właśnie zaczęła się najtrudniejsza walka w jego życiu, a pewien złowrogi podróżnik w czasie uważnie obserwuje jego ruchy… Tymczasem na Ziemi Dylan, syn Eddiego, i symbiont wciąż uczą się żyć ze sobą. Nie ułatwia im tego potężna Fundacja Życia, która uczyniła z symbiontów swój cel numer jeden. Pod nieobecność taty Dylan musi sam radzić sobie nie tylko z jej podstępami, ale też z buzującym w nim gniewem. Czy podda się tej samej mrocznej sile, której uległ kiedyś Eddie?
– opis wydawcy
Okładka od razu przykuwa wzrok dynamiczną kompozycją i agresywną energią, czyli zupełnie tym samym, z czym może kojarzyć się nam tytułowy bohater. Centralną postacią jest sam Venom, w akrobatycznej pozie, z szeroko otwartymi szczękami i długim, wijącym się językiem. Ciężkie łańcuchy, którymi operuje, zdają się wychodzić poza ramy kadru, potęgując poczucie ruchu i siły. Tło, pełne drapaczy chmur, podkreśla monumentalność sceny, a perspektywa sprawia, iż symbiont niemal wyskakuje w stronę czytelnika. Dominują ciemne barwy, przełamane jasnymi refleksami. Całość sprawia wrażenie nieokiełznanej siły i chaosu, tak bardzo kojarzącej się z bohaterem omawianej historii. Front jest po prostu efektowny. Nie jest to jednak nic wybitnego.
Fabuła to świeże otwarcie, które odcina się od superbohaterskich schematów, jakie pozostawił po sobie Cates. Nowi scenarzyści stawiają na opowieść o dziedzictwie, stracie i odpowiedzialności. Eddie Brock, jako nowy król symbiontów, walczy nie tylko z kosmiczną hierarchią i tajemniczym Meridiusem, ale także z własnym człowieczeństwem, rozdartym pomiędzy teraźniejszością a wizjami przyszłości. Równolegle obserwujemy historię Dylana, który wchodzi w rolę nowego Venoma, odkrywając ciężar bycia bohaterem na własnych zasadach. Ta podwójna narracja nadaje historii wielowarstwowości. Kosmiczny horror przeplata się z dramatem rodzinnym. Całość tchnie poczuciem nieuchronności i grozy, a autorzy umiejętnie balansują między rozmachem a emocją, pokazując, iż Venom to już nie tylko potwór składający się z kłów i języka, ale pełnoprawna saga o więzach krwi i przyszłości całego uniwersum.
Niestety, choć autorzy starają się nadać serii epicki rozmach, trudno oprzeć się wrażeniu, iż to nie jest nic, czego byśmy już wcześniej nie widzieli. Kosmiczne machinacje, rodzinne dramaty i podróże w czasie. Wszystko to ma swój ciężar, ale jednocześnie bywa przewidywalne i miejscami wtórne wobec innych historii Marvela. Wielość wątków, od losu Eddiego, przez dojrzewanie Dylana, po tajemnicze intrygi Meridiusa, sprawia, iż niektóre elementy zostają potraktowane powierzchownie lub gwałtownie odłożone na bok. Brakuje chwil, by emocje oraz ich ciężar naprawdę wybrzmiały. Tempo opowieści przypomina raczej kalejdoskop efektownych scen niż konsekwentnie budowaną narrację. To przez cały czas solidna seria, ale daleko jej do rewolucji. Momentami aż zbyt dobrze czuć, iż to klasyczny superbohaterski dramat ubrany w kostium kosmicznego horroru.
Rysunki Bryana Hitcha robią ogromne wrażenie rozmachem i dynamiką. Jego charakterystyczna kreska sprawia, iż każda scena nabiera stosownego ciężaru, zwłaszcza w momentach, gdy Venom ukazuje swoją siłę lub wtedy, gdy Dylan walczy z symbiontem. Dynamiczne kadrowanie prowadzi wzrok niczym kamera w hollywoodzkim filmie, podkreślając dramatyzm i skalę wydarzeń. Artysta świetnie radzi sobie zarówno z kosmicznymi pejzażami, jak i intymnymi momentami między ojcem a synem. Detale tylko dodają całości głębi. Miejscami można odnieść wrażenie, iż rysunki dominują nad treścią, ale bez wątpienia to właśnie warstwa graficzna stanowi istotny element tej serii.
Podsumowując, pierwszy tom nowego Venoma to solidna, miejscami efektowna próba, może nie redefinicji, ale nieco innego spojrzenia na postać. Ewing i Ram V potrafią zbudować klimat kosmicznego horroru i dramat rodzinny jednocześnie, a Hitch dostarcza widowiskowych, pełnych szczegółów plansz. To jednak bardziej rozwinięcie istniejących motywów niż prawdziwa rewolucja. Dla fanów symbionta będzie to interesująca lektura, ale niekoniecznie komiks, który zapisze się legendarnym imieniem w historii Marvela.
Scenarzysta: Al Ewing, Ram V
Ilustrator: Bryan Hitch
Wydawca: Egmont
Premiera: 13 sierpnia 2025 r.
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Stron: 256
Cena katalogowa: 99,99zł
Powyższa recenzja powstała w ramach współpracy z wydawnictwem Egmont. Dziękujemy!
Fot. główna: materiały promocyjne – kolaż (Egmont)