“Utrata równowagi” – ćwiczenia z manipulacji | Recenzja | 49. Festiwal Polskich Filmów Fabularnych

filmawka.pl 1 tydzień temu

W marcu 2021 roku Anna Paliga opublikowała list z przykładami nadużyć, których dopuszczali się na studentach Łódzkiej Szkoły Filmowej ich nauczyciele. Wyzwiska, poniżanie, upokarzanie, molestowanie. Wszystko w ramach „metody”.

Jako ówczesny student gdańskiej Wiedzy o Filmie i Kulturze Audiowizualnej byłem zły i rozczarowany, ale nie zaskoczony. Pracując przy etiudach i ćwiczeniach z kształcącymi się aktorami Studium Wokalno-Aktorskiego im. D. Baduszkowej niejednokrotnie słyszeliśmy relacje o obrzydliwych tekstach wypluwanych w ich stronę przez wykładowców. Czuć było realność krzywd i konieczność zmian. Na szczęście, odwaga Paligi zapoczątkowała w środowisku filmowym i teatralnym lawinę wyznań, oświadczeń i oskarżeń. Potem zaś przyszły komisje, śledztwa i konsekwencje. Do pełnej rehabilitacji droga jednak jeszcze daleka. A branża nie zapomniała.

“Utrata równowagi” / mat. prasowe FPFF

Otwierający Utratę równowagi cytat o konieczności gwałtu na studentach, by tych nie zgwałcił później świat, skutecznie ustanawia niestety dość intuicyjnie rozumianą przestrzeń wyjściową dla przedstawianej historii. Korek Bojanowski traktuje treści publikowane w ostatnich latach doniesień jako stały element polskiego szkolnictwa aktorskiego i buduje na nich historię ostatnich 5 tygodni przed spektaklem dyplomowym Mai (Nel Kaczmarek) oraz jej kolegów i koleżanek z roku.

Bohaterka nie wierzy w przyszłość swojej kariery aktorskiej. Za dużo przegranych castingów, za mało znajomości. Wieczorami robi drinki i czyści powierzchnie wszelakie w barze niedaleko teatru. W planach ma już inny kierunek studiów. Jej koledzy i koleżanki nie rozpaczają. Trochę w tym wsparcia, a trochę może ulgi, iż konkurencja robi się mniejsza.

Sytuacja zmienia się wraz z przybyciem Jacka (Tomasz Schuchardt), nowego reżysera finałowego spektaklu. Z początku nierozpoznany przez studentów, prędko okazuje się cenionym dawniej artystą, który usunął się z życia publicznego po samobójczej śmierci jednej z aktorek grających w prowadzonym przez niego widowisku. Gdy prawda wychodzi na jaw, pani dziekan (powrót Tamary Arciuch na ekrany kin) doprowadza do deeskalacji napiętej sytuacji, a Jacek konfrontuje swoją przeszłość z podopiecznymi. Za namową nowego reżysera młodzi studenci zmieniają wystawiane przez nich na deskach dzieło na Makbeta i konieczny jest ponowny casting.

Tak rozpoczyna się starannie zaprojektowany masterclass z manipulacji, stanowiący jednocześnie najmocniejszy element Utraty równowagi. Napisany przez Bojanowskiego wraz z Katarzyną Priwieziencew scenariusz błyszczy, gdy skupia się na realistycznych metodach wywierania wpływu. Fałszywe pozyskiwanie sympatii, presja reguły wzajemności, niespodziewane negatywne bodźce, napędzanie huśtawki emocjonalnej, nastawianie członków grupy przeciwko sobie. Powolne budowanie się relacji Mai z Jackiem jest wiarygodnym procesem, który w porównaniu z wojną Andrew i Fletchera z Whiplash może i nie oszałamia intensywnością emocji, ale dzięki odpowiedniemu stonowaniu jest bliższy codzienności i generujący więcej empatii. I to do obu stron konfliktu.

Tomasz Schuchardt jest w swej roli tak wspaniale przekonujący, iż sam okazjonalnie łapałem się na dawaniu mu niezabezpieczonego kredytu zaufania i kwestionowaniu intencji głównej bohaterki. Po raz kolejny już udowodnił on, iż jest aktorem po prostu niedocenianym, któremu należy się więcej okazji na kinowy pierwszy plan. Wyrazy uznania należą się też całej obsadzie „studenckiej”, bo w młodym wieku grać niedoświadczone granie tak, by widz nie uznał, iż braki są prawdziwe, to ciężka sztuka. Nel Kaczmarek wylewa siódme poty, by odpowiednio sportretować rozdarcie Mai i Lady Macbeth. Mikołaj Matczak klasycznie kipi nieukierunkowaną energią, Oskar Rybaczek emanuje aktorską megalomanią, a w poczuciu wyższości Angeliki Smyrgały każdy odnajdzie wyraz twarzy tego jednego znajomego współstudenta. Bojanowski, choć jasno obiera stronę konfliktu, nie zapomina o tym, iż wśród aktorów toksyczne ego potrafią hodować już najmłodsi adepci sztuki.

“Utrata równowagi” / mat. prasowe FPFF

Wszystko to składa się w teorii na świetne kino, jednak gdzieś w dwóch trzecich metrażu Utrata równowagi traci na swej sile. Misterna sieć manipulacji przeradza się w dość przewidywalny pojedynek Jacka i Mai. Czas ekranowy wypełniają kryzysy we wzajemnych relacjach młodych aktorów, a nie są one w połowie tak angażujące, jak sceny, których bezpośrednią częścią jest socjopatyczny reżyser. Główny konflikt usilnie dąży zaś do jednoznacznego rozwiązania, którego wcale nie potrzebuje. Gdy słabnie narracja, zaczyna się zauważać jakość formy niewykraczającą poza bezpieczną poprawność. Co najgorsze, negatywy jednoznacznie podkreśla ostatni kadr filmu przedstawiający motyw regularnie wyśmiewany przez memy o studenckich etiudach.

Na szczęście spięcie tremą w finalnym akcie nie przekreśla całego spektaklu. Utrata równowagi to udany debiut, który przez większość czasu sprawnie łączy wykorzystanie realnych, wciąż trawiących polskie szkolnictwo artystyczne problemów ze spójną, interesującą narracją. Choć akapit wyżej napisałem, iż definitywne zakończenie konfliktu jest samemu filmowi zbędne, to może jest ono potrzebne tym, którzy podobną walkę stoczyli, toczą lub (oby nie) będą toczyć. List Paligi nie poszedł na marne. Teraz należy dopilnować, by młode talenty nie musiały pisać własnych.

korekta: Daniel Łojko

Idź do oryginalnego materiału