Czy true crime dojdzie do ściany? „Uśmiechnięta buźka: seryjny morderca”, choć nie jest pozbawiony wad typowych dla wielu produkcji tego gatunku, pokazuje, iż takie historie wciąż można opowiadać w świeży sposób.
„Uśmiechnięta buźka: seryjny morderca” to nowy serial kryminalny, którego pierwsze trzy odcinki (ja widziałem przedpremierowo cały sezon) są już dostępne w serwisie SkyShowtime – kilka tygodni po premierze w USA. Fabuła serialu stworzonego przez Jennifer Cacicio („Your Honor”) oparta została na historii Melissy Moore, która jest także jego producentką i kręci się wokół relacji córki z ojcem – seryjnym mordercą. Wygląda zatem na coś, czego fani true crime nie mogą przegapić.
Uśmiechnięta buźka – o czym jest serial na SkyShowtime?
Już kilka lat temu Moore opublikowała podcast pod tytułem „Happy Face”, a jeszcze wcześniej – w roku 2009 – swoją autobiografię, w której mówi o byciu córką jednego z najgroźniejszych amerykańskich zabójców XX wieku. Książka, podcast, teraz serial – bardziej cyniczna osoba zauważyłaby schemat dyskontowania rodzinnej relacji z mordercą. Ale przecież nie jestem tu po to, by recenzować motywacje producentki i głównej bohaterki, tylko serial. A ten, na tle wielu innych przedstawicieli coraz bardziej wyeksploatowanego gatunku true crime, wypada naprawdę nieźle.

Jego bohaterką jest oczywiście sama Melissa (Annaleigh Ashford, „Masters of Sex”), która po latach zmieniła nazwisko na Reed, skrywająca przed światem ogromną tajemnicę. Ani jej współpracownicy, ani dzieci nie wiedzą, iż ojcem Melissy jest Uśmiechnięta buźka (Dennis Quaid, „Lawmen: Bass Reeves”) – seryjny morderca, który na początku lat 90. w Stanach Zjednoczonych zamordował, głównie poprzez uduszenie, co najmniej osiem kobiet. Sekret Melissy nie będzie jednak bezpieczny zbyt długo, gdyż jej ojciec – skazany na dożywocie – postanawia powrócić do jej życia.
Buźka, a tak naprawdę Keith Hunter Jesperson, odezwie się do twórców programu telewizyjnego o prawdziwych zbrodniach, przy którym pracuje Melissa z informacją, iż jest odpowiedzialny za jeszcze jedno morderstwo, którego nigdy mu nie przypisano. Chętnie opowie więcej o szczegółach, ale stawia warunek – będzie rozmawiał tylko z Melissą, tylko osobiście. W ten sposób zaczyna się gra między mordercą a jego córką, która zostanie zmuszona do powrotu do przeszłości i ponownego otwarcia drzwi, które już na zawsze miały pozostać zamknięte.
Uśmiechnięta buźka nie robi gwiazdy z mordercy
„Uśmiechnięta buźka: seryjny morderca” wcale nie stawia w centrum uwagi swojego tytułowego bohatera. Owszem, jest on niczym długi cień, który zawsze ciągnie się za Melissą, ale to ona pozostaje najważniejszą osobą dla całej historii. To z jej perspektywy obserwujemy wszystkie wydarzenia i z czasem coraz lepiej poznajemy traumę, z którą do dziś musi się mierzyć. Po często szukających taniej sensacji produkcjach true crime jest to całkiem odświeżające podejście do tematu. Stawiając mordercę w centrum uwagi zbyt często zapominamy, iż za jego zbrodniami kryją się prawdziwe ludzkie dramaty.

Ten serial właśnie im poświęca znacznie więcej miejsca niż moglibyśmy być przyzwyczajeni. Nie ma zagrożenia, iż tytułowy bohater stanie się po nim kimś na wzór gwiazdy popkultury, iż Amerykanie podczas Halloween będą się za niego masowo przebierać. Wraz z boomem produkcji o prawdziwych zbrodniach coraz częściej dochodziło do wypaczeń i zbyt sensacyjnego, rozrywkowego podejścia do tematu. Wszystko dla widzów, którzy potrzebują trochę adrenaliny. „Uśmiechnięta Buźka: seryjny morderca” przypomina, iż nasza rozrywka to dramat wielu ludzi, o których zbyt często się zapomina.
„Uśmiechnięta buźka: seryjny morderca” nie jest jednak serialem w całości opartym na faktach, sami twórcy, wśród których znajdziemy także małżeństwo Kingów od „Żony idealnej”, opisują go jako „inspirowany prawdziwą historią”. Wydarzenia z życia Melissy zmieszano tutaj z fikcją i niestety być może z tego powodu serial, który chciałby być trochę jak mieszanka „Milczenia owiec” i rodzinnego dramatu, zbyt często osiada na mieliźnie. Wydaje się, iż to właśnie ta decyzja, by zmieszać rzeczywistość i fikcję, sprawiła, iż „Uśmiechnięta Buźka: seryjny morderca” może się widzom zwyczajnie dłużyć. Zbyt wiele czasu poświęca bowiem wątkom, które nie wnoszą absolutnie żadnej wartości do całej historii.
Uśmiechnięta buźka – czy warto oglądać serial?
Grająca główną rolę Annaleigh Ashford bardzo dobrze wypada w swojej roli, a adekwatnie rolach. Z jednej strony widzimy ją jako matkę próbującą chronić swoje dzieci przed całym złem tego świata, z drugiej – kobietę, która z tym złem znów musi się skonfrontować. Ashford udanie balansuje między tymi dwiema wersjami swojej postaci i finalnie jako Melissa wypada wiarygodnie, choć potrzebuje chwili, by stać się nią w pełni. To jednak przede wszystkim wina scenariusza i twórców, którzy na początku trochę błądzą i dopiero szukają odpowiedniego tonu dla swojego serialu i jego głównej bohaterki.

Z kolei Dennis Quaid, wcielający się w Uśmiechniętą buźkę, jest wyjątkowo upiorny, ale choćby w jego kreacji można znaleźć pewne punkty zaczepienia, by widzowie mogli tego seryjnego mordercę polubić, poczuć z nim więź. Z jednej strony widzimy, iż to niebezpieczny manipulant, skupiony na sobie i swoich potrzebach, ale serial nie boi się pokazać jego bardziej wrażliwej, artystycznej strony. Uważam, iż jest to ogromna wada w przypadku produkcji, która generalnie raz za razem powtarza nam, byśmy uważali na to, jak traktujemy prawdziwych zbrodniarzy.
Mimo tej skazy na wizerunku „Uśmiechnięta buźka: seryjny morderca” to serial, którego widzowie, szczególnie fani true crime, potrzebują. choćby jeżeli mam wątpliwości odnośnie motywacji samej Melissy, która kolejny raz zarobi pieniądze na byciu córką seryjnego mordercy, to muszę przyznać, iż zrobiono tu wiele, by odeszły one na dalszy plan. Ten serial ma coś, czego niestety coraz częściej brakuje produkcjom true crime – szacunek do ofiar i mocne skupienie się na nich zamiast kolejnej ckliwej bajeczki o mężczyźnie, którego okoliczności zmusiły do zabijania. Może dzięki temu zorientujemy się, iż nasza fascynacja mordercami i ich nadreprezentacja w popkulturze na dłuższą metę nie przynoszą niczego dobrego.