Dojrzały powrót.
Będę w zupełności szczery, ostatnie kilka wydań Ulvera nie było dla mnie zachwycające, mimo iż formację Norwegów stawiam w swojej ścisłej topce. Cóż, okazało się, iż wystarczyło poczekać trochę dłużej i oto mamy naprawdę świetnie zrealizowany krążek. Pstryczków w nos już przed premierą nie brakowało. o ile premierę albumu można pełnoprawnie premierą nazwać, bo przed oficjalnym wydaniem nie znaliśmy jedynie zamykającego utworu. Kristoffer Rygg – lider zespołu, bawił się konwencją wychodząc z założenia, iż płyt jako takich i tak nikt już nie słucha, więc czemuż by nie postąpić drogą stopniowego odkrywania projektu przed słuchaczem. I trochę tropem Gorillaz i ich „Song Machine” powolutku układała się z singlowych puzzli pełna płyta.
W międzyczasie dotarła do fanów tragiczna wiadomość o śmierci jednego z niezaprzeczalnie najistotniejszych członków Ulvera. W bieżącym roku pożegnał się z nami Tore Ylwizaker , odpowiadający za klawisze oraz programowanie. Mimo to, ekipa Rygga zebrała się w sobie na dokończenie materiału, być może żeby móc tą drogę muzyczną z szacunku do zmarłego pchać dalej. I chwała im za to, bo z patentów, jakie Ulver przez lata szlifował, wyszła porcja naprawdę świadomej i konsekwentnej stylistycznie muzyki.
Zespół wspaniale odwołuje się do conajmniej kilku ważnych etapów w rozwoju swojej kariery. Przede wszystkim wraca miejscami do bardziej elektronicznych momentów, choćby w ambientowym „Nocturne #1”. Już nie tak radykalnie, jak w przypadku „Flowers of Evil” czy „The Assasination of Julius Cesar”, ale wciąż wyraźnie zmierza w stronę synth-popu („Ghost Entry”, „Hollywood Babylon”). Daje się pokazać równolegle z tej bardziej nieokiełznanej awangardowej strony, a to między innymi z pomocą dętych partii w „Forgive Us” (na trąbce Nils Petter Molvaer).
Moim niezaprzeczalnie ulubionym utworem z nowego krążka jest „Loctus”. Cudownie budowana, wyważona dynamika i ogromna przestrzeń, która wokalom Rygga pozwala płynąć po syntezatorowych falach. Za takim wcieleniem bandu tęskniłem. Znowu czuć w tym ducha awangardy. Podobnież na „Hollywood Babylon”, gdzie z początku stonowany rytm w połowie ulega rewelacyjnemu rozproszeniu i minimalistyczną zabawą instrumentami perkusyjnymi na najwyższym poziomie.
Zmierzając ku końcowi, zespół skupia się silniej na instrumentalach. Najpierw „Nocturne#2” stonowanym perkusyjnym rytmem, idącym tropami nowszego Genesis, prowadzi rozproszenia melodii i perkusjonaliów. Ten muzyczny pejzaż to swoisty wstęp do ponad 11 minutowego zakończenia („Helian (Trakl)”), gdzie już nie wokal, a ucieczki w stronę spoken word towarzyszą nam do końca, interpretując po swojemu wiersz austriackiego poety Georga Trakla. A to w gęstym, mglistym sosie powtarzanego bitu i szeleszczącymi gdzieś w tle dętymi instrumentami.
Ulver nareszcie pokazuje na nowo swoją muzyczną rozpiętość i nieskończone dążenie do szukania w muzyce. To zasadny argument, iż mają jeszcze mimo długiego stażu, czym oczarowywać.
Profil na BandCamp »Profil na Facebooku »
House Of Mythology 2024