Siedem lat temu, Gustav Möller zaprezentował światu swój pełnometrażowy debiut Winni (2018). Film duszny, klaustrofobiczny, do końca trzymający w napięciu, zachwycił publikę na tyle, żeby nazwisko reżysera było od tamtej pory sygnałem mówiącym „jestem tutaj, czekajcie na więcej”. Nie ma co się dziwić, w końcu Winni to naprawdę dobrze skrojony półtoragodzinny thriller, dziejący się w jednym pomieszczeniu, z akcją prezentowaną z perspektywy dyspozytora linii 112. Mimo tego cały film oglądamy, siedząc na skraju fotela, czekając zestresowanym na to, jak zakończy się prezentowana przed nami historia.
Ukryty motyw próbuje powtórzyć ten sam efekt. Ponownie mamy klaustrofobiczną przestrzeń, tym razem malowaną przez mury więzienne, duszność związaną – z jakżeby inaczej – ukrytym motywem głównej bohaterki i wreszcie konwencję thrillera, maskującą moralizatorski charakter całości. Tym razem jednak Gustav Möller serwuje nam obraz zdecydowanie daleki od ideału.

Evę (Sidse Babett Knudsen) poznajemy podczas pozornie nic nieznaczącego rutynowego dnia. Pracuje jako strażniczka więzienna w bloku, w którym osadzeni znaleźli się tam najpewniej przez drobne przewinienia czy kradzieże. Stąd, pomimo surowych więziennych murów, przez raz po raz otwierane cele wkrada się ciepła barwa światła. Atmosfera jest spokojna, wręcz do bólu przyjazna. Poza interwencją spowodowaną zbyt długim okupowaniem łazienki przez jednego z więźniów, praca Evy przebiega bez niespodziewanych „przygód”. Więźniowie, którymi się opiekuje, bardziej przypominają dziwną zbieraninę ludzi, których trzeba przygotować do wejścia w życie społeczne i dorosłość. Ot trzeba dać im jeść, podać leki, wyjść z nimi na plac, czy pomóc im w procesie resocjalizacji poprzez zajęcia na sali gimnastycznej. Spokój i rutynowość jej egzystencji ulega rozpadowi, kiedy to wyglądając przez okno, zauważa jednego z nowych więźniów – transportowanego na oddział o zaostrzonym rygorze – Mikkela (Sebastian Bull). Od razu domyślamy się, iż coś jest nie tak. Do tej pory spokojna, niczym niezachwiana twarz bohaterki zaczyna drgać, dając wyraz wewnętrznej kakofonii emocjonalnej i nagle jedna rzecz staje się jasna – Eva bez względu na wszystko będzie dążyła do konfrontacji z Mikkelem.
Przeniesienie się Evy na oddział o zaostrzonym rygorze jest kluczowym momentem filmu. Od tej pory Gustav Möller zaprasza nas do opowieści o relacji władzy, obserwacji przemocy, i wreszcie, o bólu oprawcy, jak i ofiary. Ukryty motyw w stosunkowo niewielkim metrażu chce pomieścić całkiem sporo i, jak można się domyślić, nie wychodzi to najlepiej. Z jednej strony dostajemy wszystko to, o czym wspomniałem przed chwilą. Z drugiej,odbywa się to kosztem płaskiej dramaturgii i bałaganu scenariuszowego. Reżyser raz jeszcze umieszcza akcję w dusznej przestrzeni, której klaustrofobiczność podkreśla sam format obrazu i wie, jak z tym pracować. To jednak nie wystarczy.

Zacznijmy od relacji Eva-Mikkel, która nie zdaje egzaminu. Jasne, duet aktorski jest wybitny i zdecydowanie ciągnie ten film ku górze, pomimo nieudolnego scenariusza. Relacja między dwójką bohaterów jest do bólu wręcz schematyczna i co za tym idzie – płaska dramaturgicznie. Kłuje to w oczy o tyle, iż reżyser Winnych udowodnił w swoim wcześniejszym projekcie, iż jest w stanie stworzyć dużo ciekawsze postacie, które oparte są na podobnych emocjach, co bohaterowie tutaj. Ukryty motyw w tym kontekście przypomina na gwałtownie i niechlujnie spisaną pracę domową, która niby jest podobna, ale brakuje w niej najważniejszych elementów. Wątek Evy i Mikkela jest elementem spawającym całość filmu i to właśnie w nim mieści się obserwacja relacji władzy, figury sprawcy i ofiary. Gustav Möller tworząc z tego wątku idący punkt po punkcie schemat z podręcznika scenariuszowego, odbiera całą głębię tej obserwacji, tworząc z filmu wydmuszkę, która udaje, iż jest wnikliwą wiwisekcją zjawisk społecznych.

Nie jestem również fanem przewidywalności i oczywistości twistu, który ma miejsce w filmie. To nie stanowiłoby problemu, gdyby później było pomysłowo wykorzystane, ale tak się nie dzieje. Zwrot akcji jest oczywisty dla samej idei bycia oczywistym i tyle – nie wykorzystujemy go do wywrócenia schematu czy do gry z widzem. Szkoda, bo ratowałoby to chociaż trochę łopatologię reszty scenariusza. Ukryty motyw to festiwal nieścisłości i dziur logicznych, podważających funkcjonowanie całej przestrzeni akcji w, przypomnijmy, obrazie kręconym w kluczu naturalistycznym.
Przez to wszystko Ukryty motyw, pomimo niedługiego metrażu, ogląda się niezwykle ciężko. Przytłacza ilość głupotek scenariuszowych, niekonsekwencji realizacyjnych i płaskiej dramaturgii. Sam punkt wyjścia, o ile owszem ciekawy, bardzo gwałtownie się wyczerpuje, a kolejne zwroty akcji nie wnoszą nic nowego do opowieści. Ot, taki schematyczny film nie oferujący zbyt wiele.
korekta: Daniel Łojko