„Udar”, za który odpowiada Paweł Demirski, jest inny niż „Artyści”, ale też ma fenomenalną obsadę, autorski pomysł i sporo odwagi jak na polskie realia. Ta historia nie do wszystkich trafi, ale grupa docelowa może być zadowolona.
Serial Pawła Demirskiego (scenariusz, współreżyseria z Rafałem Skalskim i Antoniem Galdamezem) na pół roku przed premierą w naszym kraju można było zobaczyć w Australii, co jest wprawdzie nieco absurdalne, ale jakoś nieźle łączy się z faktem, iż „Udar” to serial pod wieloma względami dość zachodni (tak, wiem, iż na mapie się to z Australią nie zgrywa, ale chodzi o mentalność). Na pewno jest to serial, którego porządna (czyt. konserwatywna) polska rodzina nie uzna za swój, a ta proeuropejska, wielkomiejska Warszawa, o której tu sporo, może i za swój uzna, ale często się skrzywi, widząc, jak Demirski ją radośnie atakuje.
Udar – o czym jest serial z Jackiem Poniedziałkiem?
Jestem wielką fanką „Artystów” Pawła Demirskiego i Moniki Strzępki, ale „Udar” (którego wszystkie osiem docinków widziałam przedpremierowo) łatwiej docenić, odcinając się od skojarzeń z tamtą produkcją. Tam przy całej środowiskowej satyrze nad wszystkim unosił się duch teatru – z dosłownymi wręcz duchami – co równoważyło doraźne konflikty, brzydkie interesy i prywatne problemy. Było o co walczyć, gdzieś tam mimo ostrości diagnoz znajdowała się scena, ideał wprawdzie nadszarpnięty, ale nie tak całkiem upadły. W „Udarze” ostrze kpiny dotyczy prywatnej telewizji i korporacyjnego „ładu”, a scenarzysta nie bierze jeńców. Klimatem „Udarowi”, choć tak wielkomiejskiemu, bliżej nieraz, zwłaszcza na początku, do „Minuty ciszy” Jacka Lusińskiego niż do „Artystów„.
To nie zarzut, po prostu serial Viaplaya jest inny niż tamten TVP-owski, zresztą po ośmiu latach zmieniły się naglące tematy, a i cynizm u niejednej osoby wzrósł, stąd pierwszy odcinek „Udaru”, grubą kreską portretujący życie prowadzącego pogram kulinarny Jacka (Jacek Poniedziałek, „Pakt”), z zakłamaniem środowiska, układzikami, gwiazdorstwem pozwalającym unikać konsekwencji, nie dziwi. Jednak przy całej celności satyry to dobrze, iż z czasem serial przestaje być głównie o tym, bo chyba gwałtownie stałby się to nudny. Dobrze też, iż wbrew zapowiedziom „Udar” nie jest aż tak skupiony na Jacku, jak mogłoby się wydawać. Trochę się obawiałam, iż dostaniemy drugą „Warszawiankę”, tyle iż ze starszym gejem zamiast młodszego łamacza serc niewieścich, ale na szczęście Demirski, jak to ma w zwyczaju, idzie własną drogą.
Owszem, udar przede wszystkim Jacka to zmusza do zmiany nawyków i przemyślenia dotychczasowego, nieraz samolubnego, często zbyt ryzykownego stylu życia. Serial te analizy pozwala bohaterowi przeprowadzić surrealistycznymi środkami – nieraz nie wiadomo, co jest prawdą, a co omamami chorego człowieka. Dostaniemy sceny nieco jak z Kantora, ale też przebitki ze starych filmów wideo. Gdzieś w tle będzie wątek dawnego partnera, Łukasza (i tu akurat szkoda, iż tajemnica nie zostaje w większym niedopowiedzeniu), do tego rozliczenia z dzieciństwem i z maską błazna przybraną już dawno wobec prześmiewców i prześladowców. A nad wszystkim czuwa… gadający miś, niczym z „Teda” Setha MacFarlane’a, komentujący rzeczywistość głosem Tomasza Karolaka („Rodzinka.pl”).
Udar to satyra na korporacyjność i świat pozorów
Dla mnie jednak najciekawsze jest to, jak chorobę Jacka wpisano w życie bliskich mu osób. „Udar” okazuje się serialem o grupie ludzi, którzy wprawdzie wokół centralnej, nieraz trudnej, ale pod wieloma względami ważnej postaci krążą, ale mają też swoje życie i problemy, a tytułowy udar również ich sytuację przewartościowuje. To cała plejada nieraz ekscentrycznych, często irytujących, ale jednak co do zasady nie takich złych ludzi, których opieka nad Jackiem jakoś zbliży albo zmusi do zmiany dotychczasowej relacji. Często Jacek jako katalizator okazuje się bardziej interesujący niż Jacek sam w sobie, aczkolwiek Poniedziałek jest w tej roli tak brawurowy, przechodząc do bezczelności przez nieporadność po kruchą mądrość, iż i losy Jacka wciągają.
Ja jednak przede wszystkim podziwiałam to, co wokół. Ewa Skibińska („Odwilż”) jest absolutnie bezbłędna jako Teresa, szefowa stacji, mentalna siłaczka, taka rodem z bezwzględnych lat 90., walcząca z nałogiem alkoholowym i w miarę możliwości opiekująca się najpierw niesfornym, potem chorym Jackiem i całą gromadką jego bliskich. W tym pracującym z Jackiem „Kubeczkiem” (Jan Sobolewski, „The Office PL”), po udarze szefa łapiącym się dorywczych prac, które mogłyby być materiałem na osobny komediowy miniserial, czy agentką Jacka (Monika Frajczyk, „Miasto skarbów”), próbującą godzić karierę z samodzielną opieką nad małym dzieckiem.
Mamy też Martę (Marta Malikowska, „Skazana”) i Krzyśka (Rafał Maćkowiak, „Gąska”), którzy w kryzysie swojego związku gubią nieco własne dziecko, Mirę (Lila Vasina) – trzynastolatkę trans, która właśnie teraz najbardziej ich potrzebuje, ale często szukać musi wsparcia w międzygeneracyjnej „rodzinie z wyboru”. Nieraz Jacek, Kubeczek i Benek (Konrad Eleryk, „Idź przodem, bracie”), zaprzyjaźniony z Jackiem przeuroczy właściciel food trucka, rozumieją ją lepiej niż rodzice. Ci, chociaż tak liberalni („Mama zawsze jest na jakiejś demonstracji”), przy własnym dziecku nie potrafią czasem „ogarnąć” choćby zaimków. Na dodatek sami nie wiedzą, czy chcą być jeszcze razem.
Udar to serial o niedoskonałej rodzinie z wyboru
Całe to towarzystwo, może poza Benkiem, to uprzywilejowani ludzi nieprzyzwyczajeni do poważnych problemów. Zderzeni z chorobą Jacka w państwowym szpitalu nie potrafią się odnaleźć, a (pozornie) zasadniczej lekarce (Pola Błasik, „Komisarz Alex”) i niezależnej rehabilitantce (Marta Nieradkiewicz, „Wielka woda”) chwilę zajmie, zanim dostrzegą pod nieznośną powłoką, iż mają do czynienia z ludźmi w gruncie rzeczy chcącymi dobrze, tylko oderwanymi od rzeczywistości i popełniającymi sporo błędów. Zwłaszcza iż tragikomiczne sceny szpitalne to popis wszystkich gości Jacka, a dołączą do tego grona jeszcze jego bardzo specyficzni rodzice (grani przez Annę Seniuk, „40-latek”, i Jerzego Bończaka, „Dom”).
Rehabilitantka, Inga, zwiąże się zresztą z tą ekipą mocniej, służąc radą Mirze i przy okazji wpadając w oko Benkowi. Nie zrazi jej choćby to, iż kiedy weźmie Jacka i resztę na koncert do baru, znajoma barmanka zapyta, zdecydowanie nie tylko Jacka mając na myśli: „Czy to są jacyś twoi zaburzeni pacjenci?”. Paru dobrych rad udzieli też nieporadnej paczce psychiatra (Michał Majnicz, „Informacja zwrotna”), dawny szkolny kolega Jacka, chociaż długo wydaje się, iż chciałby głównie zaszkodzić choremu. I może jeszcze poderwać Martę.
Próby ocalenia telewizyjnej kariery Jacka, którego już przed udarem chciał się pozbyć bezwzględny członek zarządu (Filip Pławiak, „Rojst”), opieka nad chorym, tranzycja nastolatki, kryzys związku, przymusowa emerytura, brak pracy, samodzielna opieka nad niemowlakiem – ta paczka walczy z masą wspólnych i indywidualnych problemów, przez co „Udar” może się wydawać nieco przeładowany, ale to jednak, najczęściej, kontrolowany chaos. Ma być dużo, ostro, przebodźcowująco (dokładają się do tego zdjęcia i montaż). Cięte dialogi lecą jeden za drugim, emocje buzują, dzieje się mnóstwo. Ja to kupują, ale domyślam się, iż niektórych ten styl może zmęczyć, choćby jeżeli przypasuje im cała tutejsza artystyczna, antykapitalistyczna, antykorporacyjna, progresywna wizja.
Udar, czyli komediodramat nie tylko o chorobie
Obrywają bowiem niemal wszyscy. I chociaż tym artystycznym duszom, oderwanym od życia i choćby jeżeli borykającym się z problemami finansowymi, to mogącym liczyć na bogatą przyjaciółkę, też się obrywa (co jakiś czas pada wprost krytyka „elit”), to jednak na tle ostrości diagnoz dotyczących choćby telewizji czy korporacji obrywa im się najmniej. Chwilami można by pomyśleć, iż każdy „korpoludek” tylko czeka na przemienionego chorobą zbawcę, który pokaże mu, co jest w życiu naprawdę ważne. Trochę wyostrzam, ale fakt, iż wnioski, do których pokręconymi, fascynującymi drogami „Udar” dochodzi, okazują się stosunkowo standardowe.
Ostatni odcinek jest świąteczny i choćby w jednym z pobocznych dialogów pada tytuł „Opowieści wigilijnej”. „Udar” trochę jest taką historią. Zgryźliwy bufon po trudnych przejściach docenia tych, którzy są przy nim, i uczy się cieszyć taką nietypową rodziną. Ta rodzina, mimo licznych wpadek, stara się jakoś wzajemnie sobie pomagać i ułożyć sobie życie jak najlepiej, bo przecież właśnie o jak najlepsze życie pełne wsparcia innych i dla innych w tym wszystkim chodzi.
Banalne? Może trochę, ale w takim wydaniu przekonujące, bo odświeżająco nowoczesne. Bywa nieznośnie „bańkowo”, warszawsko, ale też ta warszawskość zostaje pod wieloma względami wyśmiana, więc to inna warszawskość niż w wielkomiejskich serialach TVN-u. Liberałowie dostają za swoje, konserwatystów tu adekwatnie nie ma (cóż, nikt nie mówi, iż Demirski kręci realistyczne historie). Nie na prostym prawicowo-lewicowym konflikcie zbudowano ten serial, raczej na kontrze wobec bezwzględnego, zbudowanego na pozorach biznesu i wobec nieoglądającego się na nic hedonizmu.
Diagnozy – może nie tak brutalne jak w tekstach punkowych Czerwonych Świń, zespołu, do którego należy Demirski, jednak i „Udar” zawiera całą masę przekleństw oraz odważnych scen – uderzają tu w wiele aspektów rzeczywistości i sporo ludzkich wad. Co ważne, poza dyskusją pozostają kwestie fundamentalne. „Udar” kpi sporo, ale nigdy nie nigdy z prawa Miry do bycia sobą ani w ogóle z prawa człowieka do wolności, tyle iż takiej bez krzywdzenia innych.
Udar – czy warto oglądać serial Pawła Demirskiego?
Nie lubię dawać serialom dodatkowych punktów za „jak na Polskę”, bo jednak już czas bez kompleksów myśleć o rodzimych produkcjach. Tu jednak produkcję realizacyjnie będącą na najwyższym światowym poziomie trzeba docenić za to, jak na tle niemal całej reszty polskich jest odważna i autorska. Jak miło, iż można obejrzeć postępowy serial, który równocześnie obnaża hipokryzję ludzi postępowych i odkłamuje mit lat 90. Serial, który bawi się formą, ale wie, co chce dzięki tych zabaw opowiedzieć. Serial miejscami gorzki, ale zabawny, z gęstym czarnym humorem, i fenomenalnie zagrany, tak iż w tej rodzinie z wyboru nie ma słabych punktów. A jeszcze większość ścieżki dźwiękowej zapewniają Pablopavo i Ludziki, jeden z moich ulubionych zespołów.
Pewnie jako miłośniczka tej kapeli, na dodatek światopoglądowo lewicowa, przy tym fanka i „Artystów”, i teatralności na ekranie, i seriali polskich takich jak „Minuta ciszy” jestem dość modelową odbiorczynią nowej produkcji Demirskiego. Mam jednak obawy, iż grupa docelowa okaże się w tym kraju dość wąska (nie wiem, jak w Australii), na dodatek dystrybucja w ramach nowinki, jaką jest kanał Viaplay w serwisie Prime Video, jeszcze ją zawęzi. Ale bardzo chciałabym się mylić, bo naprawdę warto.