Tyler, The Creator – CHROMAKOPIA

nowamuzyka.pl 2 tygodni temu

Progresu ciąg dalszy.

Powiedzieć w obecnym momencie o Tylerze raper to już mocne nadużycie. Sam bohater po odebraniu nagrody Grammy w kategorii „rapowy album roku” za album „Igor”, miał tytuł ten określić jako „pokrętny komplement”, opisując ówczesny krążek jako popowy. Należy oczywiście z przymrużeniem oka traktować wszystko co artysta mówi, bo prowokacyjny charakter jego postaci to już dobrze nam znana wizytówka. Droczenie się z rynkiem to nie tylko te częste, słowne dogryzki, ale również nieoczywiste podejście do twórczości artystycznej. Zawsze jest u niego czym zaskoczyć i wyjątku nie stanowi „CHROMAKOPIA”. Album, który intrygował już samym tytułem nawiązującym prawdopodobnie do fikcyjnej postaci Chroma The Great. Nie mniej ciekawym był singiel „Noid”. Po pierwsze za sprawą interesującego konceptualnie klipu, zabawy z formą wizualną, która również Tylerowi bliska. Sam autor zakłada, iż kiedyś uderzy w branżę filmową. Po drugie bardzo oryginalny sampling zambijskiego zespołu Ngozi Family.

Na tle tych zapowiedzi całe wydanie wypada nie mniej satysfakcjonująco. Otwierający marszem i work songowymi chórkami „St Chroma” z Danielem Cesearem gościnnie, zaznacza iż będzie dużo kombinowania. Potem Tyler celuje w charakterystyczny dla niego bangerowy nastrój („Rah Tah Tah”), aby płynnie przejść do singlowego „Noid”. Po tej rozwleczonej formie uderzamy w soulowy klimat „Darling, I” z bardzo ciekawie rozbudowanym, syntezatorowym, ciepłym brzmieniem. Potem jazzujące „Hey Jane” prowadzi nabijane pikaniem metronomu flow Tylera. Bardzo ciekawie wychodzi połączenie akustyka i awangardowych wariacji na „I Killed You” z wokalami równie ciężkiego do zaszufladkowania Childisha Gambino. Wspomniany artysta pojawia się również na „Judge Judy” z chórkami Rex Orange Country. Zaaranżowane i zagrane przez artystę podkłady zyskują formę mniej piosenkową, a bardziej progresywną przez świetnie wydłużone instrumentale.

Do tego momentu więcej śpiewania niż rapu, ale fanów starego Tylera pocieszyć może „Sticky”, rozpoczynające się niewinnie od gwizdania i satyrycznego flow, a przechodzące w stereotypową „samochodówkę” z silną reprezentacją gości. Pojawia się bowiem Sexyy Red, Lil Wayne i GloRilla, a potencjał na hit koncertowy zostaje podkręcony samplem z „Get Up Offa That Thang”. Potem niemało zabaw z klawiszowymi instrumentami i mocnym osadzeniu na tłustych soulowych aranżach. Funkowe „Thought I Was Dead” z kapitalną linią basową, nieco balladowe „Tommorow” czy rozbujane dęciakami, trapowe „Thought I Was Dead” ze zwrotką Schoolboya Q, prowadzą nas przez zaskakująco barwną w zestawieniu z okładką warstwę muzyczną. I może dlatego w tytule tak trafne nawiązanie do dyrygenta orkiestry kolorów.

Niewiele tu wyważenia, co odbieram również za celowy eksperyment. Do braku konkretnej formy muzycznej Tyler sumiennie nas przyzwyczajał. Dlatego im dalej album brnie tym mniej zaskakują bogate rozbudowania stonowanego wstępu w „Like Him” lub też abstrakcyjny „Balloon” z głębokim niskim basem, klaszczącą perkusją i zwrotką od Doechii. Ciągłym rozpłynięciem zmierzamy do zamykającego krążek „I Hope You Find Your Way Home” osadzonego na funkowym gruncie z psychodelicznymi, klawiszowymi solówkami.

Może i nazbyt barokowo rozkręca się najnowsze wydawnictwo, ale ileż w tym fantastycznych zabiegów, świadomości kompozytorskiej i prowokacji. W moim przekonaniu to bardzo godny sukcesor „Call Me If You Get Lost”, a fakt iż całość skomponowana i zaaranżowana jest przez samego Tylera podkreśla jego niezależność i odbija ewentualne argumenty o byciu produktem mainstreamowym.

Profil na BandCamp »
Profil na Facebooku »

Columbia Records 2024

Idź do oryginalnego materiału