Ty powraca, a co za tym idzie – czas na powrót mojego ulubionego psychopaty i seryjnego mordercy. Joe ucieka z Ameryki, aby znaleźć ukochaną kobietę. Jednakże zaczyna nowe życie w Londynie. Czy mu się to uda? Co z jego starymi nawykami?
Już od pierwszego sezonu Ty jestem wielką fanką serialu. Od razu po wypuszczeniu zwiastuna czwartego sezonu byłam zachwycona. Zapowiadało się coś kompletnie nowego.
W czwartym sezonie Ty Joe (Penn Badgley), w tej chwili przedstawiający się jako Jonathan Moore, zostaje profesorem na jednej z londyńskich uczelni. Prowadzi zajęcia z literatury. Obserwujemy, jak próbuje żyć spokojnie i bez żadnych problemów, aby nikt nie odkrył jego poprzedniej tożsamości. Na początku sądzi, iż Londyn może być miejscem, gdzie w końcu się odnajdzie. Wciąż tęskni za Marienne, której sam pozwolił odejść. Gdy jednak poznaje swoich sąsiadów, dołącza do kręgu śmietanki towarzyskiej, dzięki czemu jego życie znowu nabiera tempa. Czy jednak bohater przez cały czas będzie działał według schematu już znanego z poprzednich sezonów?
Czwarty sezon Ty, a przynajmniej jego pierwsza połowa, jest pełen nieprzewidzianych zwrotów akcji. Dałam radę przewidzieć tylko jeden plot twist. Reszta była dla mnie zaskakująca, a szczególnie finały odcinków, aż do piątego, które trzymały w napięciu i kusiły, aby z marszu włączyć następny odcinek.
Moim zdaniem producenci serialu przełamali pewien schemat, który utrzymywali w poprzednich sezonach. Joe znajdywał swój obiekt obsesji, robił wszystko, aby być blisko, przez co ginęli ludzie z jego ręki, aby w końcu odebrać życie osobie, której pragnął w przekonaniu, iż nie ma innego wyjścia. W czwartym sezonie Joe poskramia swoje mordercze zapędy. Co jednak z kobietą, którą jest zainteresowany? Mam wrażenie, iż scenarzyści szukają dla głównego bohatera odkupienia, kierując jego kroki na ścieżkę szlachetności. Joe bowiem, umyślnie i z premedytacją, odrzuca obiekt swojego zainteresowania, aby chronić tę kobietę przed samym sobą.
W tym sezonie następuje istotne przełamanie formuły: Joe z łowczego staje się zwierzyną. W jego życiu pojawia się prześladowca, który jest niezwykle nim zainteresowany. Próbuje się dowiedzieć, jak najwięcej o nim, grozi mu, a także wydaje się być zawsze o krok do przodu. Pojawia się gra między głównym bohaterem, a tajemniczą postacią – stawką jest życie innych osób, a mianowicie kręgu bogaczy. Grę wydaje się wygrywać ten, który w danym momencie wie więcej o drugim. Mężczyźni toczą walkę o dominację. Mam wrażenie, iż to na tajemniczym stalkerze opiera się, tak naprawdę, cała fabuła sezonu. Jednak jest to wątek dość rozczarowujący, ponieważ to, kto jest Bogatożercą jest łatwe do przewidzenia dla widza.
Oczywiście, jak w poprzednich sezonach, pojawia się dużo nawiązań do literatury światowej. Cały schemat morderstw wydaje mi się podobny do tego, który występował w książce Agathy Christie I nie było już nikogo. Scenariusz zawiera także elementy czarnego humoru pełnego ironii, które na twarzach wielbicieli tego rodzaju żartu (do których sama należę) nieraz wywołają uśmiech, a choćby sprowokują śmiech.
Chętnie obejrzę drugą część sezonu, bo po seansie pierwszej części jest ciekawa, jakie kroki podejmie główny bohater. W jaki sposób uda mu się wybrnąć z jego nowych kłopotów? I, co niezwykle istotne, czy Joe w tym celu sięgnie po nowe metody, czy też zdecyduje się sięgnąć po swoje stare, sprawdzone, choć krwawe, sposoby?