Wojtek i Zosia mieszkali w tym samym bloku, na piątym piętrze. Wojtek właśnie rozpoczął czwartą klasę i uważał się za wystarczająco dorosłego, by opiekować się pięcioletnią Zosią z mieszkania naprzeciwko. Jej mama była chirurgiem i często w weekendy wyjeżdżała do pilnych pacjentów.
Wojtek traktował Zosię po ojcowsku: karmił, bronił, czasem strofował. A ona słuchała go bez słowa sprzeciwu, łaziła za nim jak cień, patrząc na niego wielkimi, czarnymi oczami.
Pewnego dnia Zosia złapała anginę. Skąd w czerwcu taka choroba? Wojtek musiał spędzać z nią całe dnie. Koledzy już wiedzieli, gdzie go szukać. Zadzwonili do drzwi Zosi, by wyciągnąć go na boisko.
— Nie mogę. Z Zosią siedzę — odparł poważnie Wojtek.
— To weź ją ze sobą, niech kibicuje — zaproponował Kuba.
— Ma anginę, gorączkę. Nie wolno. Grajcie dziś beze mnie.
— Jak to bez ciebie? A kto będzie na bramce? — oburzył się rozczarowany Tomek.
— Stawajcie na zmiany — Wojtek wzruszył ramionami, widząc ich smutne miny.
— Bez sensu. To my wcale nie idziemy.
— No to wchodźcie — westchnął Wojtek i wpuścił chłopaków do mieszkania.
Zosia, z szalikiem owiniętym wokół szyi, siedziała na kanapie i przeglądała książkę z obrazkami. Ujrzawszy chłopaków, rozpromieniła się.
— To moi koledzy, Tomek i Kuba. — Wojtek wskazał na nich. — Zostaną z nami, zgoda?
— Poczytajcie mi — Zosia wyciągnęła ku nim książkę z dziecięcą prostotą.
— A może zbudujemy bazę? — Tomek wpatrzył się w okrągły stół na środku pokoju.
— Jak to? Potrzebne są gałęzie i słoma — Zosia spojrzała na niego błyszczącymi od gorączki oczami.
— Słoma niepotrzebna. Możemy zdjąć koc z kanapy? — spytał Tomek. — Nakryjemy nim stół, i będzie namiot.
Jednak jednego koca okazało się za mało. Zosia podpowiedziała Wojtkowi, gdzie w szafie leży drugi. niedługo cała czwórka wcisnęła się pod stół. W improwizowanej bazie było ciasno, duszno, ciemno i strasznie ciekawie.
— Opowiedzmy sobie straszne historie — zaproponował Kuba. — Mój pradziadek walczył na wojnie.
— Co z tego? Nudy — skrzywił się Tomek.
— Wiesz, ile ma orderów? Nie zliczysz — przechwalał się Kuba. — Woził chleb do Warszawy podczas powstania.
— Znudziło mi się już o wojnie. Nudne, nieciekawe — Tomek machnął ręką.
— Nie znasz się, a się wypowiadasz. Dziadek mówił, iż w getcie ludzie jedli nie tylko koty i psy, ale choćby siebie nawzajem, własnych krewnych. Kroili ich na kawałki i gotowali zupę. A chleb piekli z trocin — nie ustępował Kuba.
— Fuj. Ludzi się nie je — wzdrygnęła się Zosia, tuląc się do Wojtka.
— A ja znam historie o Czarnym Rycerzu — ucieszył się Tomek. — W zeszłym roku na koloniach opowiadaliśmy o nim nocą. Makabra.
Zosia zastygła. Już samo słowo „czarny” wydało jej się przerażające, tym bardziej w ciemności pod stołem. A na dźwięk „makabra” zaczęła drżeć.
— Chodzi cały w czerni. jeżeli ktoś się zagapi, zaraz go złapie i zabiera ze sobą. I nikt go już nigdy nie widzi. Pojawia się i znika jak cień. Najbardziej lubi małe dzieci. Jak jakieś nieposłuszne ucieknie od rodziców…
— Dość! Zosię już przestraszyłeś — ostro przerwał mu Wojtek, czując, jak dziewczynka drży i przyciska się do niego mocniej. — Jeszcze przez ciebie w nocy spać nie będzie. Za mała jest.
— Nie jestem za mała — obraziła się Zosia. — Nie chcę słuchać o Czarnym Rycerzu. Straszne — głos jej zadrżał, zaraz miała wybuchnąć płaczem.
Trzask drzwi wejściowych. Dzieci pod stołem zamilkły. Z zewnątrz dobiegły powolne, ostrożne kroki, które zatrzymały się tuż obok. Tomek zaniepokojenie się poruszył, Kuba zaczął ciężko oddychać. Zosia przytuliła się do piersi Wojtka. Pod jej uchem słyszała głośne, przyśpieszone bicie jego serca.
Nagle brzeg koca uniósł się. Zosia zamknęła oczy i pisnęła z przerażenia.
— A tu jesteście! — rozległ się głos mamy.
— Mamo! — Otworzyła oczy, wygramoliła się spod stołu i rzuciła w jej ramiona.
— Czemu stół nakryty kocem? Co tu robicie? — spytała mama, spoglądając na rozczochranych chłopaków.
— To baza. Siedzieliśmy w niej i opowiadali straszne historie — Zosia zasypała ją słowami.
— I nie bałaś się? — zapytała mama.
— Bałam się. A jak usłyszałam kroki, pomyślałam, iż to Czarny Rycerz przyszedł po nas.
— Jaki Czarny Rycerz? — Mama przesunęła wzrok po chłopakach, zatrzymując go dłużej na Wojtku.
Ten spuścił głowę ze skruchą.
— Dobrze. Rozbierajcie tę bazę i idźcie myć ręce. Zaraz będzie obiad — powiedziała mama i zabrała Zosię do kuchni.
Po obiedzie Wojtek z chłopakami wyszli grać w piłkę. Mama ułożyła Zosię do snu. Ale gdy tylko zamykała oczy, wydawało jej się, iż Czarny Rycerz stoi tuż obok.
Gdy Wojtek poszedł do siódmej klasy, Zosia dopiero zaczęła pierwszą. Stał się już prawie dorosły i rzadko się nią opiekował. Zresztą ona też dorosła i mogła zostawać sama. Ale często wpadała do niego z pytaniami albo gdy grzmiało. Zosia panicznie bała się burzy.
Gdy Wojtek z kolegami wybierali się do kina, na lodowisko czy gdziekolwiek, Zosia zawsze się do nich przyłączała. jeżeli nie chcieli jej zabrać, umiała posłużyć się łzami jak prawdziwa kobieta. Wtedy Wojtek, ulegając, przekonywał resztę, by się zgodzili.
To Wojtek nauczył Zosię jeździć na łyżwach, podgrzewać zupę w mikrofalówce, zaszczepił w niej miłość do powieści przygodowych. W maturalnej klasie chodził już nie z kolegami, ale z piękną koleżanką, Olą. Pewnego razu Zosia podpatrzyła, jak całowali się za blokiem. Jej dziecięce serceW końcu, po latach rozłąki i nieporozumień, Zosia i Wojtek stanęli przed sobą w parku, gdzie kiedyś bawili się jako dzieci, a on wyciągnął do niej rękę i szepnął: „Zawsze byłeś moim światem”.