Choć "Kompletnie nieznany" nie miał jeszcze szans trafić do regularnej dystrybucji w polskich kinach, James Mangold już spogląda w kierunku nadchodzącego projektu. Trudno mu się dziwić! Dwukrotnie nominowany do Oscara reżyser będzie miał sposobność wyreżyserowania filmu osadzonego w uniwersum "Gwiezdnych wojen". I, w odróżnieniu od wielu twórców przed nim, zdaje się, iż będzie miał sporą dozę wolności w budowaniu fabuły nadchodzącej części.
Wiemy już, iż projekt o tytule "Dawn of the Jedi" będzie rozgrywać się 25 tysięcy lat przed wydarzeniami oryginalnej trylogii. Widowisko ma być utrzymane w klimacie biblijnych eposów i opowiadać o genezie Mocy. Z tego też powodu wizja Mangolda nie jest ograniczona kanonicznymi rozwiązaniami czy niuansami historii świata, do których twórca musiałby dostosować fabułę nadchodzącego prequela.Ta informacja pozwala liczyć na prawdziwie wolne "Gwiezdne wojny", w których najważniejszą wartością będzie po prostu opowiedzenie dobrej historii, a nie pracowanie na spójność uniwersum.
W najnowszym wywiadzie dla portalu MovieWeb Mówi o tym zresztą sam Mangold: Dla mnie naprawdę ważnym aspektem jest pełna swoboda w tworzeniu czegoś nowego. Scenarzysta Beau Willimon i ja długo pracowaliśmy nad scenariuszem i zobaczymy, co się wydarzy.
Akcja naszych "Gwiezdnych wojen" toczyłaby się 25 tysięcy lat przed wydarzeniami znanymi z trylogii. To obszar i zarazem plac zabaw, który zawsze chciałem zbadać i którym inspirowałem się jako nastolatek. Nie byłbym zainteresowany projektem, w którym encyklopedyczna wiedza (o planetach czy wydarzeniach) by mnie ograniczała do tego stopnia, iż te elementy wiedzy o świecie byłyby nieprzesuwalne - wówczas nie moglibyśmy zadowolić absolutnie nikogo - dodał Mangold.
Przypomnijmy, iż oprócz reżysera scenariusz podpisał też Beau Willimon - twórca nagrodzony statuetką Emmy za osadzony w uniwersum serial "Andor".Choć w obecnym sezonie filmowym James Mangold kojarzy się przede wszystkim z kinem biograficznym ("Kompletnie nieznany", "Spacer po linie"), wielokrotnie zabierał się już za uznane mainstreamowe franczyzy. Wyreżyserował dwa filmy o ikonicznym mutancie: "Wolverine" oraz "Logan: Wolverine". Dwa lata temu powrócił z kolei do jednej z najważniejszych marek w CV Harrisona Forda, stając za kamerą filmu "Indiana Jones i artefakt przeznaczenia".
"Gwiezdne wojny" Mangolda będą niezależne od kanonu?
Wiemy już, iż projekt o tytule "Dawn of the Jedi" będzie rozgrywać się 25 tysięcy lat przed wydarzeniami oryginalnej trylogii. Widowisko ma być utrzymane w klimacie biblijnych eposów i opowiadać o genezie Mocy. Z tego też powodu wizja Mangolda nie jest ograniczona kanonicznymi rozwiązaniami czy niuansami historii świata, do których twórca musiałby dostosować fabułę nadchodzącego prequela.Ta informacja pozwala liczyć na prawdziwie wolne "Gwiezdne wojny", w których najważniejszą wartością będzie po prostu opowiedzenie dobrej historii, a nie pracowanie na spójność uniwersum.
W najnowszym wywiadzie dla portalu MovieWeb Mówi o tym zresztą sam Mangold: Dla mnie naprawdę ważnym aspektem jest pełna swoboda w tworzeniu czegoś nowego. Scenarzysta Beau Willimon i ja długo pracowaliśmy nad scenariuszem i zobaczymy, co się wydarzy.
Akcja naszych "Gwiezdnych wojen" toczyłaby się 25 tysięcy lat przed wydarzeniami znanymi z trylogii. To obszar i zarazem plac zabaw, który zawsze chciałem zbadać i którym inspirowałem się jako nastolatek. Nie byłbym zainteresowany projektem, w którym encyklopedyczna wiedza (o planetach czy wydarzeniach) by mnie ograniczała do tego stopnia, iż te elementy wiedzy o świecie byłyby nieprzesuwalne - wówczas nie moglibyśmy zadowolić absolutnie nikogo - dodał Mangold.
Przypomnijmy, iż oprócz reżysera scenariusz podpisał też Beau Willimon - twórca nagrodzony statuetką Emmy za osadzony w uniwersum serial "Andor".Choć w obecnym sezonie filmowym James Mangold kojarzy się przede wszystkim z kinem biograficznym ("Kompletnie nieznany", "Spacer po linie"), wielokrotnie zabierał się już za uznane mainstreamowe franczyzy. Wyreżyserował dwa filmy o ikonicznym mutancie: "Wolverine" oraz "Logan: Wolverine". Dwa lata temu powrócił z kolei do jednej z najważniejszych marek w CV Harrisona Forda, stając za kamerą filmu "Indiana Jones i artefakt przeznaczenia".