Według definicji, relacja z wydarzenia powinna być obiektywnym zapisem wydarzeń, z lekka zabarwionym emocjami. Dlatego moje obserwacje koncertu TURNSTILE będą raczej subiektywną recenzją, bo wiem, iż moje wrażenia mogą odbiegać od uczuć innych uczestników tego samego wydarzenia. Wszyscy możemy patrzeć na to samo i każdy może widzieć coś innego, a oczekiwania mogą wygrywać lub przegrywać z okolicznościami.
Oczy i uszy redaktora przyniosły poniższe obserwacje…
Pierwszy raz widziałem TURNSTILE w klubie Hydrozgadka siedem lat temu, kiedy wtargnęli jako objawienie sceny hardcore punk, łącząc intensywność Bad Brains z melodią Jane’s Addiction. Z czasem moja znajomość z zespołem ulegała osłabieniu, choć byłem świadom zmian w jego propozycji muzycznej – dlatego nie było (aż takim) szokiem usłyszenie na ich najnowszej płycie, 'Never Enough', skrzyżowania inspiracji The Smiths, Green Day i Linkin Park. Wciąż byłem ciekaw kondycji Turnstile, choć przedstawione kierunki nie należą do moich faworytów muzycznych…
Turnstile chce dać miejsce na scenie hardcore innemu odbiorcy: wczesnej młodzieży delikatnej i wrażliwej. Siła i agresja pozostają na koncertach dinozaurów z Agnostic Front czy Biohazard, młodzi zaś stawiają na subtelne emocje, choćby w muzyce hardcore punk! Stąd w brzmieniach i rytmach Turnstile obok partii skakanych i coraz mniej licznego moshu, coraz częściej pojawiają się motywy dream popowe czy lekko ambientowe. Na Letniej Scenie Progresji takie przetykanie konwencji wyszło trochę kuriozalnie – jak wizja scenarzystów Disney Channel na temat tego jak ma grać i wyglądać współczesny młodzieżowy zespół rockowy. Storpedowany kartonowym brzemieniem koncert miał barwy pastelowe, ale bez wyrazistych akcentów, mieszając raz wakacyjną skakankę z wiosennym rozmarzeniem. Mi ten koktajl nie zasmakował, ale widziałem licznych entuzjastów takich smaków…
‘Qstosz’ Dawid Odija